Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Markiz spojrzał raz jeszcze na małżonków. Jeśli nawet okaże się, że za całą sprawą stoi Ludwik XV, wciąż nie wiedział, dlaczego miałby pragnąć jego śmierci. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że jest królewskim doradcą i że ma duże wpływy, ale Rothgar, w przeciwieństwie do wielu innych mężów stanu, nie parł do otwartego konfliktu z Francją. Chciał natomiast powstrzymać eksport wszystkiego, co pomogłoby Ludwikowi XV odbudować jego flotę. Namawiał też króla by nalegał na zniszczenie fortyfikacji pod Dunkierką.

Żadna z tych rzeczy nie usprawiedliwiała morderstwa. Może jednak pani de Couriac zechce wyjaśnić mu parę spraw?

Francuzka odwróciła się właśnie od łoża zbolałego męża i podeszła do markiza.

– Jak mam ci, panie, dziękować? Tak bardzo nam pomogłeś. – Zachwiała się nagle. – Och, czuję, że och…

Złapał ją i przygarnął do siebie, tak jak się spodziewała. Zawsze przy takich okazjach miał ochotę się odsunąć. Zrobił to nawet dwa czy trzy razy.

– Osłabłaś, pani – stwierdził. – Zaprowadzę cię do mojej jadalni. Musisz się napić koniaku.

– Jesteś, panie, bardzo uprzejmy – szepnęła i przytuliła się do niego jeszcze mocniej.

Zaprowadził słaniającą się Francuzkę do jadalni, mijając po drodze drzwi do sypialni lady Arradale. Następnie posadził ją na leżance, stojącej w rogu jadalnego pokoju i nalał trochę koniaku.

– Twoja uprzejmość, panie, jest najwyższej próby -stwierdziła, zdejmując pantofelki. – Muszę powiedzieć, że nie wszyscy twoi rodacy są tak mili.

Rothgar wzruszył ramionami.

– Niedawno skończyliśmy wojnę.

– Czy wciąż czujesz, panie, wrogość do Francuzów? A zwłaszcza… Francuzek?

Pani de Couriac bez przerwy się do niego wdzięczyła. A to składała usta w ciup, a to przeginała do tyłu szyję. Najchętniej wziąłby ja na kolano i dał w pupę, jak małej dziewczynce, którą udawała.

– Wobec Francuzek? Nigdy! – zadeklarował. – Właśnie po to walczyłem, żeby wyzwolić je spod panowania Francuzów.

Madame wybuchnęła perlistym, zbyt perlistym jak na jego gust, śmiechem, a następnie wypiła kolejny łyk koniaku.

– Żartowniś z ciebie, panie. Ja też nie mam ci niczego za złe. Rothgar obserwował ją uważnie. Sam też pił, chcąc dać

dobry przykład.

– A dlaczego miałabyś mieć? – spytał natychmiast.

Zmieszała się trochę pod jego spojrzeniem. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Przysunęła się bliżej, znowu udając osłabienie.

– Och, panie, obawiam się, że zemdleję…

Rothgar chwycił ją i przyciągnął do siebie. Nie potrzebował długo czekać, żeby odzyskała przytomność. Zatrzepotała rzęsami niczym lalka i otworzyła oczy.

– Trudno mi oddychać w tej sukni. Zdejmij ją – poprosiła. – Nie potrafię ci się oprzeć, panie. Weź mnie!

Palce Rothgara zacisnęły się wokół jej wąskiej talii, a następnie przesunęły w dół, w stronę delikatnych stopek.

– Wolniej, madame. Należę do mężczyzn, którzy lubią pić rozkosz małymi łykami.

Diana siedziała w fotelu w swoim pokoju, nie bardzo wiedząc, co robić. Wciąż niepokoiła się o Rothgara. Mimo późnej pory nie chciała iść do łóżka. W pełnym stroju czekała na rozwój wydarzeń.

Wcześniej wysłała Clarę na przeszpiegi, wiedziała więc, że lekarz uznał chorobę Francuza za zwykłą niedyspozycję i że Rothgar zabrał słaniającą się panią de Couriac do swojej prywatnej jadalni.

Co dalej?

Mogła tylko zgadywać, co dzieje się w apartamencie markiza. Rozumiała aż nazbyt dobrze, że chce on wybadać Francuzkę i starała się nie myśleć o metodach, do których musi się uciec.

Jeden z jej ludzi ani na chwilę nie spuszczał z oka sypialni pana de Couriac. Drugi tkwił przy pokoju markiza, gotowy w każdej chwili pospieszyć mu na pomoc. Diana wiedziała, że Rothgar potrafi się sam bronić, pragnęła jednak uniknąć jakiegokolwiek ryzyka.

Cały czas usiłowała wmówić sobie, że nie obchodzi jej to, co dzieje się teraz w jadalni. Nie mogła być przecież zazdrosna o taką pchłę, jak madame de Couriac.

Usłyszała cztery uderzenia do drzwi. Dwa szybkie i dwa wolne. To był któryś z jej służących.

– Proszę.

Lokaj, który czuwał przy drzwiach Francuza zameldował, że ze środka dochodzą jakieś dźwięki. Pan de Couriac prawdopodobnie wyzdrowiał i teraz się ubierał.

– Tylko, że to jakby żelazo, pani – poinformował ją niezbyt składnie.

Diana potrzebowała chwili, żeby podjąć decyzję. Wcisnęła w ręce służącego książkę i kazała mu ją upuścić, gdyby Francuz wyszedł z pokoju. Pan de Couriac mógł równie dobrze szukać nocnika, jak i przypasywać sobie szpadę.

Co dalej? To pytanie powracało do niej coraz częściej. Nie mogła ot tak sobie wtargnąć do apartamentu markiza. Dopiero, gdyby Francuz wyszedł, jej interwencja byłaby w pełni usprawiedliwiona. Naładowała nawet pistolet, który trzymała w fałdach sukni.

Diana nastawiła uszy.

Nic, cisza.

I nagle, bum! 2 dołu dobiegło do niej głośne uderzenie. Znaczyło to, że pan de Couriac opuścił swój pokój. Czy pójdzie teraz na górę?

Diana postanowiła być pierwsza. Tak, jak planowała, weszła bez pukania do jadalni markiza.

– Och! – wykrzyknęła widząc, że Rothgar i Francuzka siedzą na leżance. Markiz trzymał w dłoniach jej stopę, a ona wyginała się do tyłu, mrucząc z przyjemnością.

– Och! – westchnęła pani de Couriac na widok hrabiny. Tylko Rothgar zachował spokój.

– Czym mogę służyć, pani? – spytał Dianę. Masaż stóp nie byłby najgorszy, pomyślała. Francuzka szybko zabrała mu nogę z kolan i wsunęła

stopy w pantofelki.

– Bardzo ci dziękuję, panie – powiedziała. – To mi doskonale zrobiło.

– Poproszę koniaku – zażądała Diana, dostrzegłszy butelkę na stoliku.

Markiz rozejrzał się dokoła, jakby spodziewał się, że gdzieś obok stoi lokaj, potem westchnął i wstał z leżanki.

– Muszę porozmawiać z tą służbą – mruknął do siebie. Diana czekała na swój kieliszek. Drzwi znowu otwarły

się z trzaskiem i pojawił się w nich pan de Couriac. U boku miał krótki rapier.

– O, już wyzdrowiałeś, panie! – ucieszył się Rothgar. -Może odrobinę koniaku?

Francuz aż otworzył usta ze zdziwienia. W tym momencie do pokoju wpadł uzbrojony służący Diany.

– Moja służba jest zawsze gotowa – powiedziała z dumą hrabina. – Mój drogi, nalej wszystkim koniaku.

Pan de Couriac popatrzył na nią z wściekłością, a potem przeniósł cały ciężar tego spojrzenia na żonę. Skurczyła się pod jego wpływem. Podziękował za alkohol, mruknął coś na temat tego, że jeszcze nie czuje się dobrze i niemal wyciągnął małżonkę z jadalni.

Rothgar uśmiechnął się promiennie.

– Przemiła para!

Odprawił jej służącego i sam nalał koniaku. Kiedy zostali sami, nagle spoważniał.

– Chyba powinniśmy ustalić, kto się kim opiekuje pani -rzekł, podając jej kieliszek – Pozbawiłaś mnie nie lada okazji.

Diana ogrzewała przez chwilę alkohol dłonią.

– Chciałeś, żeby cię złapał, panie? – zdziwiła się. – Widziałeś, że był uzbrojony?

Dopiero teraz odsłoniła swoją lewą rękę, w której wciąż trzymała pistolet. Markiz podszedł do niej i spojrzał z niedowierzaniem na broń.

– To jakieś szaleństwo – westchnął.

Jednak hrabina chciała się dowiedzieć, co tak naprawdę dzieje się w oberży. Odłożyła więc pistolet na stół i zajęła miejsce opuszczone przez panią de Couriac. Czuła jeszcze ciepło jej ciała i ciężkie, orientalne perfumy, których używała.

– O co tutaj chodzi? – spytała, wypiwszy kolejny łyk alkoholu.

Markiz wzruszył ramionami.

– Być może ona jest rozpustna, a ja mam ochotę na romans.

– A tak naprawdę? – Nie dawała za wygraną. Rothgar klepnął się po kolanach.

– Mogę prosić o twoje stopy, pani? Aż otworzyła usta ze zdziwienia.

– Po co?

– Lubię kończyć to, co zacząłem.

Pokusa była zbyt wielka i po chwili ułożyła swoje nagie stopy na kolanach markiza. Jęknęła z rozkoszy, czując jego dotyk. Natychmiast też zganiła siebie w duchu. Musi uważać, żeby zachowywać się przyzwoicie. Jednak, gdy Rothgar rozpoczął masaż, było jej niezwykle trudno się opanować.

– Mogło też im chodzić o moje papiery – ciągnął markiz. -Ale wówczas de Couriac poszedłby raczej do mojej sypialni.

– I nie byłby uzbrojony – zauważyła.

– Mógł wziąć rapier do obrony. – Przycisnął czuły punkt na wysklepieniu jej stopy i Diana aż syknęła z rozkoszy. Na szczęście szybko otrzeźwił ją sens tego, co powiedział.

– To znaczy… – zaczęła.

– To znaczy, że chciał mnie zabić.

– W pojedynku?

Rothgar uśmiechnął się lekko.

– Nie, nie w pojedynku.

Zimny dreszcz przebiegł po jej ciele.

– I co dalej? – zadała kolejne pytanie.

– Teraz, pani, powinienem pocałować twoją stopę. Czy pragniesz ciągnąć tę grę? – Spojrzał jej prosto w oczy.

Diana była zmieszana i niepewna. Nie wiedziała, czy markiz żartuje, czy mówi poważnie. Czy chce ją uwieść, czy też raczej ukarać za mieszanie się w jego sprawy? Nagle zrobiło się jej gorąco, gdy poczuła jego dłoń nieco wyżej, na łydce. Jej pierś zafalowała niespokojnie.

– Nie, nie sądzę – szepnęła ledwie dosłyszalnie.

– Ja też uważam, że to nie ma sensu.

Hrabina dopiła swój koniak i wstała. Markiz, wbrew etykiecie, pozostał na swoim miejscu.

– Czy nie zaspokoisz, panie, mojej ciekawości? – spytała po chwili. – Kim są ci ludzie?

Rothgar przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.

– Niewiedza jest bezpieczniejsza – stwierdził w końcu.

– Ale też nudna – odparowała.

– Za to ciekawość może zaprowadzić na samo dno piekła – rzekł ostrzegawczo.

– Chętnie tam zajrzę, bylebym tylko mogła wrócić. Markiz pokręcił głową.

– Z piekła nie ma już wyjścia. – Wstał i przez chwilę mierzyli się wzrokiem. – Dobranoc, lady Arradale.

Poczuła się odrzucona i niechciana. Cóż jednak miała robić? Pożegnała się i wyszła. Przed drzwiami wciąż czekał jej uzbrojony służący. Powiedziała mu, żeby poszedł do siebie i zeszła na dół, by odwołać drugiego.

Kiedy znalazła się w swoim pokoju, przypomniała sobie palce markiza na swoich stopach. Ten masaż był jak pieszczota. Do końca życia nie będzie go mogła zapomnieć.

30
{"b":"91893","o":1}