Diana rozejrzała się dokoła. Pokój do złudzenia przypominał ten, który ona dostała. Pod oknem stało proste biureczko, a przy wejściu stolik z fajansową miską. Tyle, że znajdowało się tutaj tylko jedno łóżko i dwa krzesła. Na biurku, podobnie jak w jej pokoju, żona właściciela postawiła wazon z pięknym bukietem. Wszystko było proste, ale za to czyste i pachnące. A przede wszystkim wy-krochmalona pościel, na której usiadła.
– Nic ci nie jest? – powtórzyła pytanie, kiedy markiz usadowił się na swoim krześle.
– Większość ludzi myśli, że jestem z żelaza – mruknął.
– Przy mnie nie musisz udawać.
Jego wzrok padł na stojącą na biureczku karafkę i kieliszki.
– Może napijemy się porto? – zaproponował, wstając. -To pewnie nie vintage, ale moje zostało gdzieś na drodze.
Podszedł do biurka i odłożył pistolet.
– W zasadzie sam nie wiem, na co czekam – dodał z westchnieniem. – Przypuszczam, że jesteśmy tu bezpieczni. Na razie nic nam nie grozi.
Nalał porto do kieliszków i jeden z nich podał Dianie. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, kiedy przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko.
– Wiedziałeś o tym piątym?
Wydął lekceważąco wargi. W blasku świec był jeszcze bardziej mroczny niż normalnie, w ciągu dnia.
– Przecież wiem wszystko! – Roześmiał się sucho. – Ale tak naprawdę, wypytałem Fettlera. Potwierdził moje podejrzenia. Czy rozpoznałaś któregoś z napastników?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Było zbyt ciemno. Poza tym, nie myślałam, że… – Posłała mu szybkie spojrzenie. – De Couriac?
– Prawdopodobnie to on zbiegł – Rothgar potwierdził jej przypuszczenia. – Tak by przynajmniej wynikało z relacji Fettlera. Dowódca tych zbirów w ogóle się nie odzywał. Pokazywał tylko, co mają robić.
Diana zawstydziła się nagle, że nie wypytała o wszystko Clarę. Sądziła, że zaskoczy Beya informacjami o zbiegłym bandycie, a tymczasem to on ją zadziwił.
– Bali się, że służący go rozpoznają!
– Albo, że zdradzi go akcent – dodał.
– A… a jego żona? – dopytywała się.
Markiz uśmiechnął się lekko pod nosem i pochylił nieco w jej stronę.
– Teraz jestem pewien, że to nie była jego żona – stwierdził. – Pewnie odesłał ją do Francji. Niewiele mogłaby zdziałać z taką twarzą.
Hrabina patrzyła na niego przez moment, nie bardzo rozumiejąc. Więc kim była madame de Couriac? I o co mu chodziło, gdy mówił o jej twarzy? Jednym haustem wypi-
pół kieliszka porto. Rzeczywiście, nie było najlepszej jakości, ale nie to ją teraz interesowało.
– Co zrobiłeś, że chcą cię zabić, Bey?! Co się w ogóle dzieje?!
Rothgar również wypił porto, a następnie położył dłoń na sercu.
– Może być – mruknął i zwrócił się do niej: – Bardzo mi przykro, Diano, że wplątałem cię w tę sprawę. Wysłałem po posiłki do Londynu i jutrzejsza podróż powinna już być bezpieczna.
– Ale dlaczego Francuzi chcą cię zabić? – Nie dawała niu spokoju.
Rothgar spochmurniał i milczał przez chwilę.
– Mogę zaszkodzić ich krajowi w dwóch sprawach -odezwał się w końcu. – Nie chcę im pozwolić na odbudowę floty i pragnę zniszczyć fortyfikacje w Dunkierce. To ich główna baza wypadowa na Anglię. W ten sposób moglibyśmy uniknąć przyszłego najazdu.
– Najazdu? – powtórzyła. – Od czasu Normanów nikt nie poważył się na podbój wyspy!
– Normanowie też byli Francuzami – zauważył. – Ale nie o to mi chodzi. Pod groźbą siły łatwiej by im było zmienić króla. Na przykład na kogoś z dynastii Stuartów.
Diana wypiła jeszcze wina, czując, że szybciej niż zwykle uderza jej do głowy. Miała problemy ze zrozumieniem tego, o czym mówił Rothgar.
– Ale dlaczego nie zniszczono jeszcze tych umocnień? Przecież było to jedno z postanowień traktatu pokojowego.
Markiz spojrzał na nią z szacunkiem. Czyżby interesowała się też sprawami kraju?
– Nie dotrzymano także paru następnych – stwierdził. -Francuzi wiedzą, co oznaczałoby zniszczenie Dunkierki. Dlatego robią co mogą, żeby do tego nie dopuścić. Ostatnio ambasador francuski przedstawił czarującą propozycję, żeby nie zasypywać kanału prowadzącego do morza, tylko nazwać go imieniem świętego Jerzego. Na cześć króla Anglii.
– Żartujesz!
– Niestety, nie. – Dopił swoje wino i sięgnął po karafkę. – Co więcej, królowi bardzo się ten pomysł spodobał, bo w pierwszej wersji miał to być kanał świętego Ludwika. Jeszcze?
Pokręciła głową, więc markiz nalał tylko sobie. Patrzyła jak pije, zwracając szczególną uwagę na usta. Pocałunek. Ich pocałunek.
– A może jednak. – Wyciągnęła do niego swój kieliszek. Więc króla tak łatwo oszukać?
– Nawet o tym nie myśl! – odrzekł, nalewając jej porto. -Jest próżny, ale potrafi być bardzo przenikliwy.
Diana napiła się trochę wina i oblizała wargi. Zrobiła to odruchowo, nie zastanawiając się nad tym gestem. Rothgar spojrzał gdzieś w bok.
– Poza tym pełniący rolę ambasadora Francji D'Eon, to niezwykle sprytny, ale i czarujący człowiek – dodał po chwili
– I nie cofa się przed niczym – dorzuciła.
– Z całą pewnością!
Markiz wstał i zbliżył się do wazonu, z którego wyjął lilię. Była piękniejsza i bardziej okazała niż mak, ale Diana prawie nie miała na sobie ubrania, a przede wszystkim sztywnego stanika sukni. Została w samej bieliźnie, bo jej szlafrok też znajdował się w powozie podróżnym. Dlatego teraz jeszcze mocniej otuliła się kołdrą.
Bey pochylił się w stronę hrabiny. Czuła już słodki zapach kwiatu.
– D'Eon walczył jako kapitan dragonów w czasie wojny – zaczął wyjaśnienia. – Jednak jego rola była znacznie poważniejsza. Kiedyś podróżował dwa dni ze złamaną nogą, żeby dostarczyć wiadomość. Nie można traktować go zbyt lekko. To człowiek ambitny i niebezpieczny.
Zbliżył się do niej jeszcze bardziej. Ich usta znalazły się po przeciwległych stronach lilii. Woń kwiatu była odurzająca.
– O co mu chodzi? – spytała słabo.
– Żeby zostać stałym ambasadorem – padła odpowiedź.
– Myślałam, że już nim jest. – Przypomniała sobie jego slowa.
– Rothgar potrząsnął głową.
– Zastępuje tylko hrabiego de Guerchy – wyjaśnił. -I uważa, że doskonale sobie radzi w tej roli. Poza tym wydal już część pieniędzy z budżetu reprezentacyjnego i nie thciąłby tłumaczyć się przed hrabią.
Diana dostrzegła diabelski błysk w jego oku i natychmiast otrzeźwiała.
– Czyżbyś maczał w tym palce? Rothgar ze śmiechem podał jej kwiat.
– Czy sądzisz, że by mnie posłuchał? – Wyglądał na jeszcze bardziej rozbawionego. – Otrzymał bezpośrednie upoważnienie od króla.
Hrabina zrobiła wielkie oczy i odłożyła lilię.
– Na miły Bóg! Sfałszowałeś dokumenty?! – wykrzyknęła. Rothgar położył palec na ustach.
– Cii! Nie jesteś chyba taka naiwna, żeby sądzić, że polityka polega na wzajemnej wymianie uprzejmości – rzekł z westchnieniem. – To są brudne sprawy, Diano. Francuzi już dwukrotnie w tym stuleciu wypowiadali nam wojnę. Na szczęście nie mogą już użyć Szkotów. Ich klany są albo wierne królowi, albo pozbawione władzy. Ale mają jeszcze Irlandię. A ja robię wszystko, żeby zapobiec nowej wojnie.
Diana skinęła głową na znak, że rozumie. Nie dziwiła się już zakusom Francuzów. Rothgar stał im na drodze niczym skała. Nie był próżny, tak jak król. Nie miał ambicji, ponieważ nie sprawował żadnych ważnych funkcji. Co więcej, zapewne nie można go było przekupić.
Markiz sięgnął po kwiat. Po chwili dotknął delikatnymi płatkami jej policzka. Diana znów poczuła mocny, słodki zapach.
– Obawiam się, że czekają cię nowe niebezpieczeństwa -szepnęła.
Dotknął lilią jej warg.
– Teraz chyba zmniejszyło się zagrożenie – zauważył. -
Dostali dobrą nauczkę. Mam nadzieję, że nie posuną się
do najgorszego.
Przytrzymała kwiat.
– Najgorszego?
– Gdybym nagle skonał, wzbudziłoby to zbyt wiele podejrzeń – wyjaśnił. – Myślę, że nie użyją trucizny.
W nagłym przypływie strachu chwyciła go za rękę.
– Och, Bey.
Diana wiedziała, że powinna już odejść. Nie miała na to jednak najmniejszej ochoty. Dotyk Rothgara działał na nią silniej niż jakikolwiek narkotyk. Jednocześnie drżała ze strachu, że coś mu się może stać. Nigdy nie darowałaby sobie tego, że pozostali wobec Ciebie tak… obcy.
– Dotknij mnie – poprosiła. Spojrzał jej w oczy.
– Mówisz tak, bo ledwo uszliśmy z życiem. Jutro będziesz tego żałować.
– Nigdy! – szepnęła, czując, że nie może opuścić jego pokoju. – Proszę, dotknij.
Pogładził ją po głowie.
– Jeszcze? – spytał.
Chciała krzyczeć, że jest gotowa na wszystko. Jeśli tylko on zechce. Wprawdzie dziś oboje żyją, ale kto wie, co będzie jutro?
– Tak. Proszę, pocałuj mnie. – Zaczynało jej brakować tchu w piersiach. – Ale bez… bez…
Skinął głową.
– Nie jestem nierozważnym młodzikiem – zapewnił ją. Znowu wziął kwiat i zaczął prowadzić go delikatnie po
jej szyi i policzkach. A kiedy już nie mogła wytrzymać, dotknął płatkami jej warg. Diana zamknęła oczy, wiedząc, co za chwilę nastąpi.
Pocałunek był jeszcze dłuższy i jeszcze wspanialszy niż poprzedni. Przylgnęła całym ciałem do markiza, nie zdając sobie sprawy z tego, że jej kołdra opadła na podłogę. Dzieliła ich teraz zaledwie cienka warstwa bielizny.
– Jeszcze, jeszcze – powtarzają, kiedy nagle poczuła, że sie odniej odsuwa. Rothgar westchnął głośno.
– Nie jestem niedoświadczonym młodzikiem, ale… są pewne granice.
Diana nie chciała nic wiedzieć na ten temat. Wyciągnęła do niego ramiona.
– Proszę – jęknęła żałośnie. Spojrzał na nią uważnie.
– Czy mógłbym…? – spytał, nie kończąc. – Kiedy miałaś otatnią niedyspozycję miesięczną?
Zaczerwieniła się słysząc to pytanie.
– Już dawno, bardzo dawno – odparła, spuściwszy oczy. -Niedługo powinna być nowa.
Starała się przypomnieć sobie to, co wyczytała z broszurki, którą dostała od Elf.
– Ryzyko jest niewielkie – stwierdził.