Литмир - Электронная Библиотека
A
A

18

Diana postanowiła rozerwać się, penetrując pokoje Elf. Jednak obrazy njewiele jej mówiły, a książki, które stały w przeszklonej biblioteczce znalazły się tu zapewne przypadkowo, już po jej wyjeździe. Trudno przypuszczać, by lady Walgrave interesowała się hodowlą bydła i uprawą ziemi.

Przeszła więc do sypialni, która wydała jej się urocza, a następnie otworzyła drzwi do sporej gotowalni. Zobaczyła tam Clarę w towarzystwie dwóch służących. Jej pokojówka przygotowywała już suknię na spotkanie z królową, a służące lały wodę do balii. W kominku palił się ogień, chociaż w pałacu wcale nie było zimno.

Diana domyśliła się, że zapalono go już wcześniej, zapewne z myślą o kąpieli. Gorąco wprost buchało od goto-walni. Diana zamknęła drzwi, nie chcąc go wypuszczać i pomyślała, że Rothgar prowadzi swój dom z godną pozazdroszczenia precyzją.

To przywiodło jej na myśl automat. Markiz być może dlatego lubił tego rodzaju mechanizmy, ponieważ przypominały jego własne życie. Pewnie już wypakował dobosza i ustawił go gdzieś w swoich pokojach. Patrząc na jego figurkę, Diana wspomniała własne dzieciństwo. A ciekawe, jak wyglądał Bey, kiedy miał sześć czy siedem lat? Czy istnieją jego portrety jeszcze sprzed wielkiej tragedii, której był świadkiem? Czy zmienił się po tym wydarzeniu?

Po jakimś czasie pojawiła się kolejna służąca w towarzystwie lokaja niosącego tacę z herbatą.

– Czy w pałacu jest galeria portretów? – spytała Diana.

– Tak, pani, ale mała – odparła pokojówka. – W korytarzu niedaleko sali balowej.

Lokaj postawił filiżankę na stoliku.

– Chciałabym ją zobaczyć.

Służąca spojrzała najpierw na parującą herbatę, a potem na pokój, w którym szykowano kąpiel. Ale jeśli nawet zdziwiła ją ta prośba, nie powiedziała nic na ten temat.

– Tak, milady. Proszę za mną.

Diana ruszyła za pokojówką. Przeszły do drugiej części domu z szerszym korytarzem, gdzie rzeczywiście wisiały rodzinne portrety. Diana podziękowała dziewczynie i powiedziała, że chce być sama.

Pierwsze obrazy pochodziły zapewne z epoki Tudorów. Wiele wskazywało na to, że nie są nowe. Między innymi stroje portretowanych osób. Przeszła dalej, gdzie znalazła dwa płótna z okresu restauracji Stuartów, na których znajdowali się zapewne dziadkowie Rothgara. Tutaj podobieństwa już były znacznie oczywistsze, chociaż dopiero teraz zauważyła, jakie cechy powtarzały się w tej rodzinie. Nie było w niej jasnowłosych cherubinów. Brakowało też osób otyłych. Wszyscy byli ciemni lub rudzi i mieli w rysach coś drapieżnego.

Niestety nigdzie nie znalazła portretu matki Beya. Być może wisiał gdzieś, w jakimś odległym miejscu. W końcu dotarła do płótna z wizerunkiem markiza. Nie mogła się nie uśmiechnąć na jego widok. Spory portret znajdował się w centralnym miejscu, a wokół niego rozwieszono miniatury z członkami jego rodziny. Ciekawe, czy to on sam wpadł na ten pomysł?

Bey na obrazie miał siedemnaście, osiemnaście lat, ale jego oczy były poważne, nawet smutne. Namalowano go w czasie obowiązkowej podróży do Włoch, ponieważ markiz opierał się o jakąś rzeźbę, a w dali znajdowały się starożytne ruiny. Diana wiedziała, że italscy malarze bardzo często wykonywali tło, żeby przyjezdni mogli sobie wybrać takie, które im odpowiada. Tak też mogło być i z tym portretem.

Mimo smutku w oczach, na twarzy markiza gościł uśmiech. Było w nim coś, co mówiło, że portretowany doskonale bawił się podczas wizyty we Włoszech. I to nie tylko przy zwiedzaniu zabytków… Diana była przekonana, że ma przed sobą mężczyznę, który poznał smak lupana-rów Neapolu i Rzymu.

Włoskie kobiety musiały za nim szaleć. 2 jednej strony jego wygląd miał w sobie coś południowego, ale z drugiej, ostre rysy i potężny wzrost czyniły go niepodobnym do Włocha.

Diana przeszła dalej, ale galeria szybko się skończyła. Nie było tu portretu matki Rothgara. Znalazła za to płótna z Hildą i Elf, a także braćmi markiza. Wszystkie jednak przedstawiały ludzi dorastających albo już dorosłych. Wcale jej to nie zdziwiło, ponieważ obrazów dzieci nie wystawiano raczej na widok publiczny. Można je było znaleźć w sypialniach i rodzinnych jadalniach, rzadziej w salonach.

Jeszcze raz rozejrzała się dokoła. Tak, wszyscy chcieli zapewne zapomnieć o jego matce. Portret samego markiza powiedział jej, że mimo smutku, nie stracił on całej radości życia. Późniejsze wypadki też zostawiły swój ślad. Od Rosy wiedziała, że ojciec i macocha Rothgara zmarli z powodu jakiejś przywiezionej przez niego infekcji. Oczywiście markiz nie ponosił za to winy. Jednak ten wypadek również położył się cieniem na jego życiu.

Od dzieciństwa obcował ze śmiercią. Diana pomyślała o wydarzeniach poprzedniego dnia. Nawet teraz, po latach, niewiele się zmieniło.

Z westchnieniem uniosła lekko suknię i skierowała się do swoich pokoi. Służące czekają pewnie niecierpliwie na jej powrót. A herbata jest może jeszcze gorąca.

Dwie godziny później Diana stanęła przed olbrzymim zwierciadłem i stwierdziła, że już dawno tak nie wyglądała. Imponująco przedstawiała się zwłaszcza obowiązująca przy stroju dworskim turniura, której na co dzień nie używano. Dzięki niej szeroko rozpostarta spódnica mogła ukazać barwy i bogactwo zdobień. W jej przypadku był to kremowy jedwab z kwietnymi wzorami i złocistą krezą. Stanik był również zdobiony złotymi motywami. Znajdował się na nim jedwabny kwiat w okolicach piersi. Może dlatego przypominał jej mak, który dostała od Rothgara.

Strój był tak bogaty, że spod falban niemal nie było widać butów z licowanej i specjalnie barwionej skóry.

Diana poprawiła kwiaty przy staniku i pomyślała

0 Beyu. Czy jemu również skojarzą się z makiem? A może z wczorajszą nocą? Wstrzymała oddech na to wspomnienie. Oczy w lustrze wydały jej się nagle dziwnie zamglone.

Nie, dosyć tego!

Rothgar chce pewnie zapomnieć o tym, co się między nimi zdarzyło. A ona nie powinna mu teraz o tym przypominać. Musi przekonać króla, że jest zdrowa na ciele

1 umyśle, a zwłaszcza to drugie. Dlatego ma za zadanie grać

rolę konwencjonalnej damy z prowincji. Dygnęła przed lustrem i rozejrzała się ze strachem.

– Iluż tu znakomitych ludzi – rzekła w wystudiowany sposób. – Czuję się taka onieśmielona.

Parsknęła śmiechem, gdyż ta scena wydała jej się groteskowa. Do diabła z londyńskimi znakomitościami! Nie sądziła, że spotka na dworze kogoś ciekawszego i odważniej-szego od Rothgara.

Przypomniała sobie jedną z ich wspólnych prób. Musi uważać, żeby nie przesadzić w swojej grze. Wtedy łatwo się zdradzi. I czy król uwierzy, że to właśnie ta prowincjonalna gęś prosiła go o miejsce w Izbie Lordów? Nie, powinna pozostać wielką damą i tylko trochę zmienić swój charakter.

Przeszła do pokoju obok, gdzie znajdowały się jej bagaże.

– Claro, czy znalazłaś już puder? Służąca dygnęła.

– Tak, pani.

– No to na co czekasz?

Przeszły znowu do lustra, gdzie pokojówka zasłoniła jej twarz i popudrowała włosy. Diana spojrzała, żeby ocenić efekt. Dobrze! Jej pyszne kasztanowe sploty wyglądały teraz bardziej mysio. Jeszcze tylko trzeba pomalować twarz, żeby zamaskować ślady rumieńców. Nie będzie jednak czernić brwi i rzęs, co zwykle podkreśla siłę osobowości.

Zerknęła na kwiaty przy sukni i stwierdziła, że ma zbyt głęboki dekolt. Nie chciała wyglądać zalotnie.

– Claro, moja chusteczka – zadysponowała. – Ta ze złoceniami, z muślinu.

Biedna służąca znowu musiała wrócić do skrzyń. Wkrótce znalazła chusteczkę, którą Diana kazała sobie założyć na szyję, a następnie sama zatknęła jej oba końce za stanik.

Wyglądała teraz przesadnie skromnie, ale właśnie o to jej chodziło.

Żeby dodatkowo wzmocnić ten efekt, wybrała najprostszą biżuterię. Zdjęła pierścienie z palców, chociaż bardzo je lubiła. Zostawiła tylko jeden z rubinem, a na szyję założyła sznur pereł. Jeszcze tylko kolczyki z perłą oraz maleńkim rubinem i koniec. Wszystko to dostała na swoje szesnaste urodziny i szczerze nie znosiła tej biżuterii. Przypominała w niej mniszkę, o co zapewne chodziło rodzicom.

Ponownie spojrzała w lustro. Wyglądała poprawnie, lecz blado. Nikt zapewne nie uzna jej za zagrożenie dla męskiego rodu.

Ciekawe, co powie Rothgar? pomyślała. Wciągnęła jeszcze koronkowe rękawiczki i wzięła wachlarz z kości słoniowej. Tak długo go nie używała, że od razu go otworzyła, żeby sprawdzić, czy nie jest uszkodzony. Podeszła do drzwi, czując, że głupie serce aż skoczyło z radości.

Wreszcie zobaczy go znowu. Po tylu godzinach rozłąki!

Przed drzwiami czekał lokaj w peruce.

– Prowadź mnie do lorda – zadysponowała.

Skinął głową i zaprowadził ją na tyły domu. Przyjęła to ze zdziwieniem, ponieważ znajdowały się tu zwykle pomieszczenia dla służby.

Mężczyzna zatrzymał się przed jakimiś drzwiami i zastukał w nie trzykrotnie laską. Następny służący otworzył drzwi i zaanonsował jej przybycie:

– Lady Arradale, panie.

Diana przeszła dalej i znalazła się w zawalonym papierami gabinecie. Stały tu aż dwa biurka, a ściany były wprost zastawione pełnymi książek półkami. Zauważyła, że na jednym z biurek leży wielka, kolorowa mapa.

Markiz wstał, żeby ją powitać. Wciąż trzymał pióro w dłoni, jakby tylko na chwilę przerwał pisanie. Robił wrażenie znużonego.

Nie za dużo tej pracy? spytała go w duchu.

Rothgar już zdążył się przebrać. Wyglądał wspaniale w swoim dworskim surducie z czerwonej satyny.

Jednak coś innego przykuło jej wzrok. W kącie pokoju, tam gdzie kończyły się półki, wisiał obraz przedstawiający ciemnowłosą kobietę w czerwonej sukni. Twarz miała piękną, a minę, wydawać by się mogło, wyzywającą. Ale gdzieś w głębi jej oczu czaił się strach. Strach przed sobą, Diana wiedziała, że jest to matka Beya. Coś w nich takiego było, że od razu można ich było skojarzyć. Może oczy, które tyle mówiły tak o jednym, jak i o drugim.

Nic jednak nie wskazywało na to, że kobieta jest chora psychicznie.

Czy właśnie dlatego Bey trzymał to płótno w gabinecie? Czy miało ono służyć jako przestroga?

Diana zrozumiała, że kazał ją tutaj przyprowadzić po to, by zobaczyła ten portret. Specjalnie też ubrał się na czerwono, aby aluzja stała się bardziej przejrzysta. Chciał ją przekonać, że szaleństwo czai się w jego rodzinie. Nie trzeba wyglądać na wariata, żeby nim być.

46
{"b":"91893","o":1}