Następnego ranka obudził ją silny powiew wiatru i coś jakby krople deszczu bębniące po parapecie. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, że deszcz wpada przez otwarte okno do jej sypialni. Wyskoczyła z łóżka i zamknęła je szybko. Spojrzała na szary, zamglony krajobraz.
Natura całkowicie pokrzyżowała jej plany. W taki dzień nie było mowy o jakichkolwiek wyprawach. Znaczyło to, że będzie musiała spędzić z Mallorenami cały dzień w zamku.
Z westchnieniem rezygnacji zadzwoniła po Clarę i kazała jej wytrzeć mokry parapet i podłogę.
Po namyśle zdecydowała, że każe wstawić do salonu stół bilardowy. Panowie na pewno chętnie zagrają, a może i niektóre damy będą miały na to ochotę. Jeśli nie, trzeba będzie zadowolić się kartami i najlepszymi trunkami z zamkowych piwnic. To powinno wystarczyć.
Największy problem stanowiły dzieci. Diana nie miała pojęcia co zrobić, żeby się nie nudziły. Zamek nie był przygotowany na ich przyjęcie. Nie wiedziała nawet, gdzie się podziały jej zabawki z dzieciństwa. W końcu posłała po ochmistrzynię.
Przypomniawszy sobie wczorajsze zachowanie markiza, wybrała zieloną, aksamitną suknię, całkowicie zasłaniającą dekolt. Jeśli wczoraj mógł mieć jakieś wątpliwości, co do jej zamiarów, dzisiejsze przesłanie było oczywiste. Suknia mówiła, że jej właścicielka nie ma ochoty na jakikolwiek, nawet najbardziej niewinny, flirt.
Diana zjadła śniadanie w swoim pokoju, a następnie, zaopatrzona w odpowiedni klucz, zajrzała do pokoju dzieci. Młodsza dwójka ze śmiechem obrzucała się resztkami jedzenia, natomiast dzieci Steenów, czyli Eleanor, Sarah i lord Harber, patrzyły ponuro w okno.
– Nienawidzę Yorkshire – orzekła starsza dziewczynka, zanim jeszcze dostrzegła jej obecność.
Diana chrząknęła i starsze dzieci bardzo się zmieszały. Wstały grzecznie i ukłoniły jej się na powitanie.
– Brzydka pogoda to straszna rzecz, prawda? – powiedziała z uśmiechem. – Ale mam dla was niespodziankę. Moja ochmistrzyni dała mi klucz do pokoju, gdzie wciąż powinny być moje stare zabawki. To niedaleko, na końcu korytarza. Pójdziecie tam ze mną?
Cała trójka otoczyła ją ochoczo. Dziewczynki aż piszczały z radości. Diana powoli zaczęła sobie przypominać niektóre ze swoich zabawek i jeszcze raz musiała przyznać, że rodzice bardzo o nią dbali.
Wyszli we czwórkę na korytarz, zostawiając umazane kaszą i puddingiem maluchy w pokoju. Ochmistrzyni zapewniała ją co prawda, że starała się utrzymywać to miejsce w czystości i porządku, ale Diana miała też nadzieję, że będzie w nim coś tajemniczego i niezwykłego.
Wkrótce dotarli do drzwi. Zamek niestety był naoliwiony i klucz nie zazgrzytał.
– Przykro mi, ale nie ma tu szkieletów i innych tego typu fascynujących rzeczy – usprawiedliwiła się Diana, wprowadzając dzieci do środka.
Cała trójka uśmiechnęła się grzecznie.
Diana podeszła do wielkiej komody i otworzyła szufladę.
– Tutaj są stroje – stwierdziła. – Możecie się w nie przebierać.
Dzieci nie wyglądały na zachwycone. Diana uśmiechnęła się pod nosem i zajrzała do sporego pudła.
– Sztuczne kwiaty – oznajmiła.
Powoli chyba zaczynało do nich docierać, że się z nimi drażni.
– Lady Arradale, a zabawki? – spytała nieśmiało Eleanor.
– Aa, trzeba było od razu mówić, że chodzi wam o zabawki – powiedziała, prowadząc je do następnego pokoju.
Tym razem drzwi zaskrzypiały. To pomieszczenie było nieco ciemniejsze od poprzedniego. Dzieci nareszcie poczuły powiew przygody.
– Możecie sami poszukać zabawek – zniżyła głos do szeptu. – Tylko uważajcie, bo niektóre mogą być z porcelany.
Dzieciaki w ciszy rozeszły się po pokoju. Sarah była najszybsza. Od razu odkryła pierwszą zabawkę, szczelnie osłoniętą materiałem.
– Koń na biegunach! – wykrzyknęła, rozpakowując go.
Hrabina przypomniała sobie, jak bardzo lubiła to zwierzę. Jako dziecko mogła galopować na nim całe popolu-dnie, odkrywając nowe ziemie. Zabawka była w niezłym stanie, a czerwone lejce i siodło wyglądały jak nowe.
– Mogę się na nim przejechać? – poprosiła Sarah. Kiedy Diana skinęła głową, uniosła falbany swojej spodki
nicy i usiadła na nim okrakiem. Nie „ujechała" jednak daleko, bo Charlie znalazł właśnie nową zabawkę.
– Co to jest, lady Arradale? – spytał.
Sarah już była przy nich i patrzyła na drewnianą! skrzynkę, którą rozpakował właśnie jej brat. Diana zmarszczyła czoło.
– Jeśli dobrze pamiętam, jest to magiczne pudełko. -Otworzyła drzwiczki. – Musicie patrzeć do tego cylindra, żeby zobaczyć obraz.
Dzieci po kolei zaglądały do środka.
– Nic nie widać – poskarżyła się Nelly.
Diana odnalazła już szufladkę z ruchomymi dyskami i wsunęła jeden do środka.
– Musicie stanąć bliżej okna, chociaż najlepiej patrzeć przy świecy – instruowała dzieci.
– O, są, ludzie – ucieszył się Charlie. – Ruszają się! Ruszają! – krzyknął uradowany, kiedy Diana zakręciła korbką.
– Daj! Mi! Mi! – Siostry też chciały zobaczyć. Diana ustawiła je w kolejce i pokazała, jak zrobić, żeby
ludziki poruszały się szybciej. Zwłaszcza Neli była zachwycona zabawką.
– Jeśli nie dasz mi jeszcze popatrzeć, to wybiorę coś za ciebie – zagroził jej brat.
Dziewczynka odskoczyła jak oparzona od magicznego pudełka.
– Ani mi się waż!
Natychmiast podbiegła do kolejnej zabawki i zaczęła ją rozpakowywać.
– Ostrożnie, Eleanor – upomniała ją Diana. Dziewczynka posłuchała, chociaż jednocześnie starała
sie jak najszybciej dostać do wnętrza paczki. Po chwili jej oczom ukazała się porcelanowa twarzyczka.
– To lalka! – ucieszyła się. – O, jaka wielka!
Przed nią stał chłopiec niemal naturalnej wielkości. Plecami opierał się o skałę, a w rękach trzymał pałeczki. Wyglądał uk, jakby za chwilę miał nimi uderzyć w swój bębenek.
– Ma prawdziwe włosy – zauważyła Nelly. Dotknęła jego jasnych kędziorów, ale z obawą cofnęła rękę. – I ubranie.
Dzieci wydawały się trochę onieśmielone tą dziwną lalką. Zresztą Diana też za nią nie przepadała, a jej matka traktowała dziwnego dobosza z wyraźną niechęcią. Pewnie dlatego rodzice pozbyli się lalki. Diana w ogóle jej nie pamiętała.
– Tam z tyłu jest kluczyk – zaczęła wyjaśnienia. – Jeśli przekręcicie go dwadzieścia razy, zobaczycie, co się stanie.
Najstarszy Charlie pokiwał głową.
– Wiem, co to jest. To automat. Pamiętacie, widzieliśmy takie u wujka Beya. Ma ich u siebie sporo.
Nie miała pojęcia, że Rothgar zbiera automaty. Było to dziwne, ponieważ markiz nie wyglądał na kogoś, kto lubi fcabawki. A te urządzenia były rzadkie i bardzo drogie.
Nelly nabrała trochę odwagi i podeszła do lalki. Stanęła z tyłu i zaczęła przekręcać kluczyk. Wszystkie dzieci liczyły.
– … siedem, osiem, dziewięć, dziesięć…
Kiedy doszły do dwudziestu, hrabina powiedziała: „uwaga" i opuściła dźwignię, która uruchamiała dobosza. Coś zgrzytnęło i mechaniczny chłopiec ukłonił się dzieciom.
– Ooo! – rozległo się dokoła.
Jednak to nie było wszystko. Dobosz odwrócił głowę, żeby spojrzeć na ptaka siedzącego na skale, a ten rozpostarł skrzydła i wydał z siebie zgrzytliwe, mechaniczne trele. Chłopiec zaczął mu towarzyszyć, wybijając rytm pałeczkami na bębenku. Co jakiś czas podnosił głowę, jakby chciał sprawdzić, czy podoba się publiczności. W pewnym momencie jednak znieruchomiał, a jego pałeczki zawisły w powietrzu. Wyglądał teraz inaczej niż przedtem. I tylko ptak przed końcem melodii zdołał złożyć skrzydła. Na koniec coś okropnie zazgrzytało, ale dzieci i tak zaklaskały w ręce.
– Wspaniałe! Cudowne!
Diana skoczyła, żeby podnieść dźwignie. Pamiętała, że z jakichś względów jest to niesłychanie ważne.
– Ojej – westchnęła.
– Gratuluję odwagi – usłyszała za sobą męski baryton. Natychmiast się odwróciła i zobaczyła stojącego w drzwiach
markiza.
– Gratuluję odwagi – powtórzył. – To niebezpieczne bawić się taką lalką, bez wcześniejszego sprawdzenia mechanizmu. – Podszedł do nich, a następnie położył dłoń na głowie dobosza. – Pauvre en fant. Panie pozwolą.
Dziewczynki zachichotały, kiedy uniósł delikatnie satynowy kaftan lalki. Oczom wszystkich ukazały się metalowe tryby i kółka, które łączyły się z głównym mechanizmem znajdującym się w skale.
Markiz delikatnie badał wszystkie części urządzenia.
– Jedna przekładnia zerwana – zwrócił się do dzieci, a nie do niej. – Nie wolno go na razie uruchamiać, zanim nie sprawdzi się wszystkiego dokładnie.
Opuścił chłopcu kaftan i podniósł się z klęczek. Tym razem popatrzył na hrabinę.
– To piękny mechanizm, pani. Wykonany prawdopodobnie przez Vaucansona.
Diana tylko wzruszyła ramionami. Być może. Dostałam go na szóste urodziny i nigdy nie lubiłam się tym bawić. – Pogładziła Eleanor po główce. -Obawiam się, że będziesz musiała poszukać sobie czegoś innego, kochanie.
Dziewczynka z wyraźną ulgą zrezygnowała z dobosza i wkrotce znalazła drewniany teatrzyk z kompletną pacyn-kową obsadą do paru bajek.
• Jaki ładny! – ucieszyła się Nelly. Pozostała dwójka też była zachwycona i wkrótce razem zaczęli się zastanawiać, jaką sztukę zagrać.
– Chciałeś ze mną mówić, panie? – Diana zwróciła się Rothgara.
W odpowiedzi pokręcił głową.
– Chciałem sprawdzić, co robią dzieci – odparł. – Paskudna pogoda.
– Pewnie wywołaliśmy ją naszą wczorajszą rozmową -rzuciła z przekąsem.
Markiz nie zareagował na złośliwość. Wciąż przyglądał się mechanicznemu chłopcu, jakby próbując sobie coś przypomnieć.
– Ciekawe, dlaczego tu stoi – rzekł w końcu. – Chyba wiesz, pani, że jest bardzo cenny?
Hrabina raz jeszcze wzruszyła ramionami.
– Nigdy nie zastanawiałam się nad jego wartością. Nie przepadałam za nim w dzieciństwie, a moja matka wręcz go nie lubiła.
– Pewnie dlatego, że to chłopiec – zauważył. Diana jeszcze raz spojrzała na dobosza.
– To prawda, że kupił go ojciec, ale nie sądzę, żeby chciał jej dokuczyć – powiedziała z wahaniem. – Chodziło raczej o to, że jest jak żywy.