– Może nazwiska klienta. Zgodnie z warunkami umowy miało być utajnione.
Lankford w zamyśleniu skinął głową.
– Jak się nazywa klient?
– Tego nie mogę powiedzieć. Zasada poufności między adwokatem a klientem.
– No i znowu te bzdury. Jak mamy prowadzić śledztwo, jeżeli nie znamy nawet nazwiska klienta? Nic pana nie obchodzi przyjaciel, który leży na podłodze z kawałkiem ołowiu w piersi?
– Owszem, obchodzi. Przypuszczam, że spośród tu obecnych tylko mnie obchodzi. Ale obowiązują mnie przepisy i etyka zawodowa.
– Pańskiemu klientowi może grozić niebezpieczeństwo.
– Ta osoba jest bezpieczna. Przebywa w instytucji zamkniętej.
– Osoba? – podchwyciła Sobel. – To kobieta, prawda?
– Nie będę z państwem rozmawiać o swoim kliencie. Jeżeli chcecie poznać nazwisko dilera, to nazywa się Hector Arrande Moya.
Jest w areszcie federalnym. Podobno zarzuty przeciw niemu mają związek ze sprawą prowadzoną w San Diego przez DEA. Tylko tyle mogę powiedzieć.
Sobel wszystko notowała. Uznałem, że dałem im dość powodów, by odwrócili uwagę od Rouleta i motywu homoseksualnego.
– Panie Haller, czy był pan kiedyś w gabinecie pana Levina?
– spytała Sobel.
– Kilka razy. Ale co najmniej od dwóch miesięcy go nie odwiedzałem.
– Mógłby pan tam z nami pójść? Może zauważy pan, czy coś przestawiono albo zabrano.
– Czy on tam jeszcze leży?
– Ciało? Tak, zostawiliśmy je tam, gdzie zostało znalezione.
Skinąłem głową. Nie byłem pewien, czy chciałem oglądać zwłoki Raula Levina na miejscu zbrodni. Zaraz jednak pomyślałem, że muszę go zobaczyć i zapamiętać ten widok. Musiałem się utwierdzić w postanowieniu realizacji naszego wspólnego planu.
– Dobrze, pójdę.
– Najpierw proszę to nałożyć i niczego nie dotykać, kiedy pan Wejdzie do pokoju – polecił Lankford. – Nie zakończyliśmy jeszcze oględzin.
Wyciągnął z kieszeni parę ochraniaczy na buty. Usiadłem na kanapie i nałożyłem je, następnie ruszyłem za nimi korytarzem do sali egzekucyjnej.
Zwłoki Raula Levina były w takim ułożeniu, w jakim je znaleziono. Leżał na brzuchu na podłodze, z głową zwróconą w prawo, z otwartymi ustami i oczami. Ciało było w dziwacznej pozycji – Raul miał lekko uniesione biodro i złożone przed sobą ręce. Wszystko wskazywało na to, że zsunął się z krzesła, które stało za nim.
Natychmiast pożałowałem swojej decyzji. Wiedziałem, że widok martwej twarzy Raula wymaże wszystkie inne związane z nim wspomnienia. Będę próbował o nim zapomnieć, żeby nie widzieć tych oczu.
Tak samo było z moim ojcem. Jedyny zapamiętany przeze mnie obraz to leżący w łóżku człowiek, który po morderczej walce z rakiem ważył nie więcej niż czterdzieści pięć kilogramów. Wszystkie pozostałe obrazy były fałszywe. Pochodziły ze zdjęć z książek o ojcu.
W pokoju pracowało kilka osób. Technicy z wydziału kryminalistycznego i biura medycyny sądowej. Uczucie zgrozy, jakie wzbudził we mnie ten widok, musiało się odbić na mojej twarzy.
– Wie pan, dlaczego nie możemy go przykryć? – odezwał się Lankford. – Przez takich jak pan. Przez sprawę O.J. Simpsona. To się nazywa „przeniesienie dowodów”. Na takie coś adwokaci rzucają się jak wilk na owcę. Dlatego koniec z przykrywaniem ciała. Dopóki go stąd nie wyniesiemy.
Milczałem, kiwając głową. Lankford miał rację.
– Może pan podejść do biurka i powiedzieć nam, czy dostrzega pan coś szczególnego? – poprosiła Sobel, która wyraźnie miała dla mnie trochę współczucia.
Byłem jej wdzięczny, bo mogłem odwrócić się od ciała Raula.
Biurko stanowiło połączenie trzech stołów do pracy ustawionych w rogu pokoju. Meble pochodziły z Ikei w niedalekim Burbank. Żaden luksus – prostota i funkcjonalność. Na środkowym stoliku stał monitor komputera, a na wysuwanym blacie znajdowała się klawiatura. Stoliki po bokach wyglądały bliźniaczo podobnie i Levin przypuszczalnie pracował przy każdym nad inną sprawą, by nie pomieszać dokumentów.
Zatrzymałem wzrok na komputerze, zastanawiając się, jakie informacje o Roulecie Levin mógł w nim przechowywać. Sobel to zauważyła.
– Nie mamy informatyka – powiedziała. – Za mały wydział. Pomaga nam fachowiec z biura szeryfa, ale wygląda na to, że wyciągnięto cały dysk.
Długopisem pokazała stojący pod stołem komputer, z którego zdjęto boczną osłonę i postawiono z tyłu.
– Prawdopodobnie nie znajdziemy tu nic nas interesującego – ciągnęła. – A na biurkach?
Najpierw spojrzałem na stół po lewej stronie od komputera. Leżały na nim porozrzucane w nieładzie teczki i papiery. Rozpoznałem niektóre z nazwisk na zakładkach teczek.
– Niektóre dokumenty dotyczą moich klientów, ale to stare sprawy. Zamknięte.
– Pewnie zostały wyciągnięte z szafek – powiedziała Sobel.
– Morderca mógł je rzucić na stół, żeby nas zmylić. I ukryć to, co naprawdę zabrał albo czego szukał. A tutaj?
Podeszliśmy do stołu z prawej strony komputera. Panował tu mniejszy bałagan. Na blacie leżał kalendarz, w którym Levin prowadził ewidencję przepracowanych godzin dla poszczególnych adwokatów. Zauważyłem swoje nazwisko powtarzające się przy wielu datach w ciągu ostatnich pięciu tygodni. Rzeczywiście, tak jak twierdzili detektywi, z kalendarza wynikało, że ostatnio pracował praktycznie tylko dla mnie.
– Nie wiem – odrzekłem. – Nie wiem, czego właściwie mam szukać. Nie bardzo mogę pomóc.
– Większość adwokatów nie jest skłonna do pomocy – odezwał się zza moich pleców Lankford.
Nie miałem ochoty odwracać się do niego, żeby powiedzieć coś na swoją obronę. Detektyw stał przy zwłokach i nie chciałem widzieć, co z nimi robi. Wyciągnąłem rękę do stojącego na biurku wizytownika, aby przejrzeć nazwiska na wizytówkach.
– Proszę nie dotykać! – ostrzegła mnie natychmiast Sobel.
Cofnąłem dłoń.
– Przepraszam. Chciałem tylko przejrzeć nazwiska. Nie miałem zamiaru…
Nie dokończyłem. Miałem mętlik w głowie. Chciałem stąd wyjść i napić się. Poczułem, jak do gardła podchodzi mi hot dog, którego z takim apetytem zjadłem na stadionie Dodgersów.
– Hej, zobaczcie – powiedział Lankford.
Odwróciliśmy się z Sobel i zobaczyliśmy, jak technicy z biura medycyny sądowej wolno odwracają ciało Levina. Z przodu koszulki Dodgersów widniała plama krwi. Ale Lankford wskazywał jego ręce, które wcześniej Levin zasłaniał ciałem. Dwa środkowe palce lewej dłoni były zaciśnięte, natomiast mały i wskazujący wyprostowane.
– Co jest, kibic Texas Longhorns? – usiłował zażartować Lankford.
Nikt się nie roześmiał.
– Co pan o tym myśli? – zwróciła się do mnie Sobel.
Wpatrując się w ostatni gest przyjaciela, pokręciłem głową.
– Już wiem – rzekł Lankford. – To znak. Kod. Chciał nam powiedzieć, że zrobił to sam diabeł.
Przypomniałem sobie, jak Raul nazwał Rouleta diabłem, twierdząc, że jest w nim samo zło. I wiedziałem, co oznacza ostatnia wiadomość od mojego przyjaciela. Umierając na podłodze we własnym domu, próbował mi to powiedzieć. Próbował mnie ostrzec.