– A Hayley? Chcesz, żebym ją zabrał jutro czy w niedzielę?
– Nie wiem. Zadzwoń jutro.
– W porządku. Do widzenia.
Zostawiłem ją w sypialni i wyszedłem z mieszkania. Musiałem przejść kawałek, żeby dotrzeć do lincolna, który stał krzywo zaparkowany przy Dickens. Za wycieraczką tkwił mandat z informacją, że zostałem ukarany za zaparkowanie za blisko hydrantu. Wsiadłem do samochodu, ciskając mandat na tylne siedzenie. Postanowiłem zająć się tym, kiedy następnym razem będę siedział z tyłu. Nie zamierzałem wzorem Louisa Rouleta dopuścić, żeby za mandaty wydano nakaz egzekucji. W okręgu było pełno gliniarzy, którzy z radością wciągnęliby mnie do rejestru.
Kłótnie zawsze wzmagały mój apetyt i zorientowałem się, że umieram z głodu. Dotarłem do Ventura i skierowałem się w stronę Studio City. Było wcześnie, zwłaszcza jak na poranek po świętym Patryku, i zdążyłem zająć miejsce w „Dupar's” przy Laurel Canyon Boulevard, zanim zrobiło się tłoczno. Usiadłem w głębi sali i zamówiłem małą porcję naleśników i kawę. Próbując zapomnieć o Maggie McPershing, otworzyłem aktówkę i wyciągnąłem notatnik oraz akta Rouleta.
Zanim zagłębiłem się w dokumentach, zadzwoniłem do Raula Levina do Glendale, budząc go.
– Znalazłem ci coś do roboty – oznajmiłem.
– To coś nie może zaczekać do poniedziałku? Parę godzin temu wróciłem do domu. Chciałem dzisiaj zacząć długi weekend.
– Nie, to nie może czekać. Jesteś mi coś winien za wczoraj. Poza tym żaden z ciebie Irlandczyk. Chcę, żebyś mi kogoś prześwietlił.
– Dobra, zaczekaj chwilę.
Odłożył słuchawkę, szukając zapewne kartki i długopisu.
– Mów.
– Siódmego przed sądem zaraz po Roulecie stawał niejaki Corliss. Był w pierwszej grupie i razem siedzieli w celi. Teraz próbuje kapować na Rouleta i chcę wiedzieć o nim wszystko, żeby dobrać mu się do tyłka.
– Znasz imię?
– Nie. Nie wiem nawet, czy jeszcze siedzi.
– Dzięki za pomoc. Co niby Roulet miał mu powiedzieć?
– Że pobił dziwkę, bo sobie na to zasłużyła. Mniej więcej.
– Dobra, co jeszcze o nim wiesz?
– Nic, poza tym, że podobno nie pierwszy raz kapuje. Dowiedz się, co sypnął w przeszłości, może da się to jakoś wykorzystać. Szukaj wszędzie, gdzie się da. Prokuratura zwykle nie grzebie im w papierach, bo się boi, że znajdzie jakiś smród. Wolą o niczym nie wiedzieć.
– W porządku, biorę się do roboty.
– Daj znać, kiedy coś będziesz wiedział.
Gdy zamykałem telefon, kelnerka właśnie przyniosła naleśniki, polałem je obficie syropem klonowym i zacząłem jeść, przeglądając równocześnie zawartość teczki z dowodami oskarżenia.
Raport z analizy broni okazał się jedyną niespodzianką. Resztę, z wyjątkiem kolorowych zdjęć, znałem już z teczki Levina.
Zajrzałem do zebranych przez niego dokumentów. Jak można się spodziewać po prywatnym detektywie, Levin naszpikował teczkę wszystkimi szczegółami, do jakich udało mu się dotrzeć, łącznie z kopiami mandatów i wezwań za przekroczenie szybkości i złe parkowanie, jakie Roulet zgromadził i zlekceważył w ostatnich latach.
Zdenerwowała mnie trochę ta skrupulatność, bo musiałem przekopać się przez masę śmieci, zanim dostałem się do rzeczy istotnych dla obrony Rouleta.
Kończyłem już lekturę, gdy przy stoliku stanęła kelnerka z dzbankiem kawy, zamierzając ponownie napełnić mój kubek. Odsunęła się raptownie na widok okaleczonej twarzy Reggie Campo na kolorowej fotografii, którą położyłem obok papierów.
– Przepraszam – powiedziałem.
Zasłoniłem zdjęcie teczką i dałem jej znak, żeby podeszła.
Z ociąganiem wróciła i dolała mi kawy.
– Praca – wyjaśniłem ogólnikowo. – Wcale nie chcę zrobić pani czegoś podobnego.
– Mam tylko nadzieję, że złapie pan gnojka, który jej to zrobił.
Skinąłem głową. Wzięła mnie za glinę. Pewnie dlatego, że nie goliłem się od dwudziestu czterech godzin.
– Pracuję nad tym – odrzekłem.
Gdy odeszła, wróciłem do dokumentów. Wysuwając spod teczki zdjęcie Reggie Campo, najpierw zobaczyłem nieuszkodzoną połowę jej twarzy. Lewą. Coś mnie zastanowiło i przyjrzałem się fotografii, skupiając się wyłącznie na lewej stronie twarzy. Jej widok znów wydał mi się dziwnie znajomy. Ale teraz też nie potrafiłem odgadnąć dlaczego. Wiedziałem tylko, że ta kobieta jest podobna do kogoś, kogo znałem lub przynajmniej kiedyś zobaczyłem.
Wiedziałem też, że będę się tym dręczyć, dopóki nie ustalę, kogo mi przypomina. Zastanawiałem się, popijając kawę i bębniąc palcami w stolik, aż wreszcie postanowiłem przeprowadzić eksperyment, złożyłem zdjęcie na pół w ten sposób, że jedna strona ukazywała okaleczoną połowę twarzy Reggie Campo, a druga zdrową. Wsunąłem fotografię do wewnętrznej kieszeni marynarki i wstałem.
W toalecie nie było nikogo. Szybko podszedłem do umywalki i wyciągnąłem zdjęcie. Pochyliłem się i przytknąłem je do lustra stroną z nieuszkodzoną częścią twarzy Reggie Campo. Powstał obraz całej nieuszkodzonej twarzy. Wpatrywałem się w nią długo i w końcu rozwiązałem zagadkę.
– Martha Renteria – powiedziałem.
Nagle drzwi toalety otworzyły się z hukiem i wpadło dwóch nastolatków, już od wejścia szarpiąc zamki rozporków. Błyskawicznie schowałem zdjęcie w kieszeni. Odwróciłem się od lustra i ruszyłem do drzwi. Usłyszałem, jak chłopcy wybuchają śmiechem. Nie miałem pojęcia, o co mnie mogli podejrzewać.
Wróciwszy do stolika, zebrałem papiery i zdjęcia i schowałem do aktówki. Zostawiłem pieniądze za rachunek i więcej niż stosowny napiwek, po czym szybko opuściłem restaurację. Czułem się, jak gdyby jedzenie wywołało w moim organizmie dziwną reakcję. Paliła mnie twarz i miałem wrażenie, że się we mnie gotuje. Zdawało mi się też, że słyszę łomot własnego serca.
Piętnaście minut później zaparkowałem przed swoim magazynem na Oxnard Avenue w North Hollywood. Mam do dyspozycji budynek o powierzchni stu czterdziestu metrów kwadratowych z podwójną bramą garażową. Właścicielem jest człowiek, którego syna broniłem w sprawie o posiadanie narkotyków i uratowałem przed więzieniem dzięki programowi interwencji przedprocesowej. Zamiast honorarium jego ojciec na rok wynajął mi za darmo magazyn. Ale syn przez swój nałóg wciąż wpadał w tarapaty, dzięki czemu okres darmowego wynajmu sukcesywnie się wydłużał.
Trzymałem tu pudła z aktami starych spraw, a także dwa lincolny. W zeszłym roku, gdy byłem przy forsie, kupiłem cztery lincolny naraz, aby skorzystać z rabatu. Wykombinowałem, że będę używał każdego po kolei, dopóki na liczniku nie stuknie mu dziewięćdziesiąt tysięcy kilometrów, a wtedy odsprzedam go firmie wynajmującej limuzyny, żeby woził podróżnych na lotnisko. Na razie wszystko przebiegało zgodnie z planem. Jeździłem drugim lincolnem, a wkrótce miała nadejść kolej na trzeciego.
Otworzyłem jedno skrzydło bramy i ruszyłem do archiwum, gdzie na przemysłowych regałach stały ułożone według lat pudła z aktami. Podszedłem do półki z dokumentami sprzed dwóch lat i przesuwając palcem po liście klientów wypisanej na ściance pudła, odnalazłem nazwisko Jesusa Menendeza.
Zdjąłem pudło, przykucnąłem i otworzyłem je na podłodze.
Sprawa Menendeza miała krótki żywot. Klient przystał na warunki ugody, kiedy tylko prokurator złożył ofertę. Były tu więc tylko cztery teczki zawierające przede wszystkim kopie dokumentów ze śledztwa. Przerzuciłem je w poszukiwaniu zdjęć i w trzeciej teczce nareszcie znalazłem to, czego szukałem.
Martha Renteria padła ofiarą morderstwa, do którego przyznał się Jesus Menendez. Była dwudziestoczteroletnią tancerką o ciemnej urodzie i śnieżnobiałym uśmiechu. Znaleziono ją zakłutą nożem w jej mieszkaniu w Panorama City. Przed śmiercią została pobita, odnosząc obrażenia tylko lewej połowy twarzy, w przeciwieństwie do Reggie Campo. Do protokołu sekcji było dołączone zdjęcie jej twarzy w zbliżeniu. Znów zgiąłem fotografię wzdłuż, na nieuszkodzoną i okaleczoną połowę.
Złożyłem na podłodze zdjęcia Reggie i Marthy jak kawałki układanki. Jeśli nie liczyć faktu, że jedna z nich już nie żyła, połówki pasowały do siebie niemal idealnie. Kobiety były do siebie tak podobne, że mogły być siostrami.