Dwie godziny po pierwszej transakcji numer pojawił się przy okazji zakupu skórzanej kurtki za sześćset dolarów w Nordstrom.
Uwierzytelnienie karty trwało dość długo, lecz została zaakceptowana. Detektywi wkroczyli do akcji i aresztowali młodą kobietę, która właśnie kupiła kurtkę. Sprawa zmieniła się w tak zwany łańcuszek – policja szła od podejrzanego do podejrzanego, a aresztowania następowały jedno po drugim, zmierzając coraz wyżej.
Wreszcie dotarli do człowieka siedzącego na samym szczycie piramidy, Sama Scalesa. Kiedy o sprawie zaczęto pisać w prasie, Wunderlich nazwał podejrzanego „Svengali Tsunami” – od powieściowego hipnotyzera – ponieważ ofiarą oszusta padły w większości kobiety, które chciały pomóc przystojnemu pastorowi ze zdjęcia na stronie internetowej. Przydomek denerwował Scalesa, który w rozmowach ze mną mówił o detektywie „Wunderkind”.
Dotarłem do wydziału 124 na trzynastym piętrze budynku sądów karnych o dziesiątej czterdzieści pięć, ale sala sądowa była pusta, jeśli nie liczyć Marianne, asystentki sędzi. Przeszedłem przez barierkę i stanąłem przy jej biurku.
– Nie idą dzisiaj sprawy z wokandy? – zapytałem.
– Czekamy na ciebie. Zaraz wszystkich wezwę i zawiadomię sędzię – Jest na mnie zła?
Marianne wzruszyła ramionami. Nie chciała mówić w imieniu sędzi. Zwłaszcza w rozmowie z adwokatem. Ale na swój sposób poinformowała mnie, że sędzia nie jest zbyt zadowolona.
– Scales jeszcze jest?
– Powinien być. Nie wiem tylko, gdzie poszedł Joe.
Odwróciłem się, poszedłem do stołu obrony i usiadłem. W końcu drzwi do aresztu się otworzyły i do sali wkroczył Joe Frey, woźny przydzielony do wydziału 124.
– Masz tam jeszcze mojego klienta?
– Za chwilę już by go nie było. Myśleliśmy, że znowu się nie pokażesz. Chcesz wejść?
Przytrzymał stalowe drzwi i wszedłem do małego pomieszczenia, z którego schody prowadziły do głównego aresztu na czternastym piętrze, a dwoje drzwi do mniejszych cel wydziału 124. W jednych drzwiach było oszklone okienko. Ta cela służyła do spotkań adwokata z klientem i przez szybę ujrzałem Sama Scalesa siedzącego samotnie przy stole. Był ubrany w pomarańczowy kombinezon i miał skute ręce. Nie udzielono mu zgody na zwolnienie za kaucją, ponieważ ostatnie aresztowanie nastąpiło podczas obowiązywania nadzoru sądowego za sprawę TrimSlim6. Fantastyczna ugoda, którą wtedy wynegocjowałem, miała się okazać niewarta funta kłaków.
– Nareszcie – powiedział Scales, gdy wszedłem do celi.
– Chyba nigdzie się nie wybierałeś. Jesteś gotowy?
– Jeżeli nie mam wyboru.
Usiadłem naprzeciw niego.
– Sam, zawsze masz wybór. Wyjaśnię ci jeszcze raz. Mają cię na widelcu. Przyłapali cię na obrabianiu ludzi, którzy chcieli pomóc ofiarom jednej z największych katastrof żywiołowych w historii.
Mają trzech wspólników, którzy poszli na ugodę, żeby zeznawać przeciwko tobie. Mają znalezioną u ciebie listę numerów kart. Chcę ci tylko powiedzieć, że kiedy w końcu staniesz przed sędzią i przysięgłymi – gdyby był proces – wzbudzisz w nich tyle współczucia co gwałciciel dzieci. Może nawet mniej.
– Wiem, ale mogę być pożyteczny dla społeczeństwa. Mógłbym uczyć ludzi. W szkole, w klubach. Gdybyś załatwił mi dozór, mówiłbym ludziom, na co powinni uważać.
– Powinni uważać na takich jak ty. Ostatnim razem zmarnowałeś szansę i prokurator powiedział, że to ostateczna propozycja. Jeżeli jej nie przyjmiesz, pójdą na całość. Gwarantuję ci, że możesz nie liczyć na żadną litość.
Mam wielu klientów podobnych do Sama Scalesa. Rozpaczliwie wierzą, że za drzwiami pali się światło. I to ja muszę im mówić, że drzwi są zamknięte, zresztą żarówka i tak dawno się już przepaliła.
– No to chyba muszę – rzekł Scales, patrząc na mnie takim wzrokiem, jakbym to ja był winien, że nie ma innego wyjścia.
– Wybór należy do ciebie. Chcesz procesu, będzie proces. Oskarżenie zażąda dziesięciu lat plus okres, jaki ci został do końca dozoru. Jeżeli naprawdę ich wkurzysz, mogą cię jeszcze wysłać do FBI, a federalni dorzucą międzystanowe oszustwo internetowe.
– Chcę cię o coś spytać. Jakby był proces, to możemy wygrać?
Omal się nie roześmiałem, ale wciąż tliły się we mnie resztki współczucia.
– Nie, Sam, nie możemy wygrać. Nie słuchałeś tego, co od dwóch miesięcy wbijam ci do głowy? Mają cię. Nie możesz wygrać. Ale zrobię, czego sobie zażyczysz. Jak mówiłem, będziesz chciał procesu, nie ma sprawy. Tylko muszę ci powiedzieć, że jeśli się zdecydujesz, twoja matka musi mi znowu zapłacić. Masz mnie tylko do dzisiaj.
– Ile ci już zapłaciła?
– Osiem tysięcy.
– Osiem kawałków! Kurwa, to z jej emerytury!
– Dziwne, że coś jej jeszcze zostało, jeżeli ma takiego syna.
Zmierzył mnie wściekłym spojrzeniem.
– Przepraszam, Sam. Nie powinienem tego mówić. Twoja matka twierdziła, że jesteś dobrym synem. „\
– Jezu Chryste, powinienem iść na prawo. Wiesz co, Haller, jesteś takim samym oszustem jak ja. Tylko działasz legalnie, bo masz papiery.
Klienci zawsze obwiniają adwokata, że zarabia na życie. Jak gdyby żądanie zapłaty za pracę było przestępstwem. Gdyby Scales powiedział mi coś takiego, gdy byłem rok czy dwa po studiach, zareagowałbym bardzo gwałtownie. Ale słyszałem podobne obelgi już tyle razy, że nauczyłem się nie zwracać na nie uwagi i robić swoje.
– Co ci mogę powiedzieć, Sam? Nieraz już o tym rozmawialiśmy.
Skinął głową. Nie odezwałem się, uznając jego gest za zgodę na ofertę prokuratora. Cztery lata w więzieniu stanowym i dziesięć tysięcy dolarów grzywny, a potem pięć lat zwolnienia warunkowego.
Scales wyjdzie po dwóch i pół roku, ale dla urodzonego oszusta warunek był zbyt dotkliwą karą, by mógł ją wytrzymać, nie naruszając wymogów zwolnienia. Po kilku minutach wstałem i wyszedłem z celi. Zapukałem do drzwi i zastępca szeryfa Frey wpuścił mnie z powrotem do sali sądowej.
– Jest gotowy – powiedziałem.
Zająłem swoje miejsce przy stole obrony, a po chwili Frey przyprowadził Scalesa i posadził koło mnie. Mój klient wciąż miał kajdanki. Milczał. Kilka minut później ze swojego gabinetu na piętnastym piętrze zszedł Glenn Bernasconi, prokurator przydzielony do wydziału 124. Poinformowałem go, że zgadzamy się na rozstrzygnięcie sprawy w drodze ugody i akceptujemy warunki.
O jedenastej z gabinetu wyszła sędzia Judith Champagne, zajmując swoje miejsce, a Frey zarządził ciszę na sali. Sędzia była drobną, atrakcyjną blondynką, eksprokuratorem, która zajmowała fotel sędziowski co najmniej od początku mojej praktyki. Reprezentowała dawną szkołę, sądząc sprawiedliwie, choć surowo, a salę traktowała jak swoje lenno. Czasem zjawiała się na rozprawach ze swoim psem, owczarkiem niemieckim o imieniu Justice. Gdyby sędzia miała swobodę decyzji w wydaniu wyroku na Sama Scalesa, dla mojego klienta nie byłoby ratunku. Mimo że Sam Scales chyba sobie nawet nie zdawał z tego sprawy, negocjując ugodę, uchroniłem go od tragedii.
– Dzień dobry – powiedziała sędzia. – Cieszę się, że dziś znalazł pan dla nas czas, panie Haller.
– Przepraszam, wysoki sądzie. Sędzia Flynn zatrzymał mnie trochę dłużej w Compton.
Nie musiałem niczego dodawać. Sędzia wiedziała, kim jest Flynn. Zresztą wszyscy wiedzieli.
– I to akurat w dzień świętego Patryka – zauważyła.
– Owszem, wysoki sądzie.
– Rozumiem, że zawarto ugodę w sprawie Svengali Tsunami.
Natychmiast spojrzała na protokolantkę.
– Michelle, wykreśl to ostatnie.
Popatrzyła na prawników.
– Rozumiem, że zawarto ugodę w sprawie Scalesa. Czy tak?
– Tak – odparłem. – Jesteśmy gotowi do wysłuchania wyroku.
– To dobrze.
Bernasconi, częściowo czytając, częściowo recytując z pamięci, wygłosił wszystkie formułki konieczne do przyznania się do winy przez oskarżonego. Scales odstąpił od swoich praw i przyznał się do postawionych zarzutów. Nie powiedział nic więcej. Sędzia zaakceptowała ugodę i odczytała wyrok.