– Weź mój pistolet, rozbij nim szybę!
Szybko rozchylił marynarkę; Bishop zobaczył kolbę pistoletu wystającą z kabury przyczepionej do pasa. Policjant rozluźnił zapięcie, nadal wpatrując się w postrzępioną dziurę, którą sam wybił. Bishop wyciągnął pistolet i rozbił szkło, tworząc większy otwór. Wiatr wdarł się do środka, ale prawie tego nie zauważyli. Na końcu Willow Road samochód gwałtownie zakręcił, rozpłaszczone opony desperacko czepiały się jezdni, usiłując się na niej utrzymać, Bishop rzucony na drzwi trzymał się ich mocno, dopóki samochód nie odzyskał równowagi. Przez szybę naprzeciwko rzucił ostatnie spojrzenie na Willow Road, nim znaleźli się za rogiem i domy przesłoniły mu widok. Dojrzał tylko światła, płomienie i walczących ludzi. Teraz ogarnęła ich ciemność, w którą zagłębiały się ich reflektory.
Bishop poczuł w ręku zimny metal. Wyciągnął dłoń do kierowcy.
– Pański pistolet.
Wiatr bijący w twarz kierowcy sprawił, że zmrużył silnie oczy i nie odrywał ich od drogi.
– Niech pan go trzyma. Muszę” pilnować kierownicy. W razie potrzeby, niech go pan użyje bez wahania.
Bishop chciał zaprotestować, ale rozmyślił się. Kierowca miał rację: nie może jednocześnie prowadzić i ochraniać ich. Dobrze, że wszyscy starsi rangą policjanci zostali uzbrojeni – cała policja otrzymałaby broń, gdyby jej wystarczyło – liczba ofiar Ciemności zwiększała się z dnia na dzień. Czy też, mówiąc dokładniej, z nocy na noc.
Zakręcił boczną szybę i odwrócił się do trojga siedzących z tyłu pasażerów.
– Wszystko w porządku? – spytał, przekrzykując ryk silnika i świst wiatru.
Z trudem rozróżniał w ciemności ich sylwetki. Twarz Jessiki przybliżyła się do niego.
– Myślę, że oboje są w szoku, Chris.
– Nie, nie. Dobrze się czuję – odezwał się Kulek. – To po prostu było takie… przygnębiające. Siła stała się tak wielka.
Bishop wyczuł, że niewidomy mężczyzna jest całkowicie wyczerpany i podzielał jego poczucie klęski. Jak można pokonać coś nieuchwytnego, coś, co nie ma materialnego kształtu, fizycznego jądra? Jak zniszczyć energię płynącą z mózgu? Nad żyjącymi, którzy oddali się Ciemności, można zapanować, można ich zabić, lecz sam akt zabijania wzmaga tylko tę energię.
Samochód nagle zarzucił, wciskając Bishopa w siedzenie, gdy kierowca usiłował ominąć grupę osób na środku drogi. Wóz skręcił w wąską boczną uliczkę, pozostawiając za sobą złorzeczących ludzi: nie musiały to być kolejne ofiary Ciemności, lecz kierowca nie miał zamiaru zatrzymywać się i sprawdzać. Z okien wielu domów dochodziły przytłumione blaski, jakby ich mieszkańcy zapalali ogień lub świece, by stworzyć naturalne światło. Inni wychodzili z domów, prowadząc lub niosąc ze sobą dzieci, wsiadali do samochodów i włączali światła.
– Wygląda na to, że nie tylko my chcemy się wydostać z tych ciemności – zauważył kierowca, wyprzedzając jakiś samochód.
W oddali widać było coraz więcej świateł. Ludzie, idąc za przykładem sąsiadów, pospiesznie wsiadali do samochodów, nie rozumiejąc, co się dzieje, lecz wiedząc, że otaczająca ich ciemność jest niebezpieczna.
– Niedługo się zrobi cholerne zamieszanie! – krzyknął Simpson. – Wszyscy będą chcieli przedostać się na drugą stronę rzeki!
– Nie można mieć o to do nich pretensji – odpowiedział Bishop.
Musieli się zatrzymać. Dwa samochody nadjeżdżające z przeciwnych stron wpadły w poślizg i zderzyły się ze sobą. Jechały wolno i nie doszło do poważnego wypadku, ale słychać było okrzyki bólu i paniki. Za granadą zahamował z piskiem opon następny samochód.
– Ci kretyni zablokowali drogę.
Policjant obejrzał się w nadziei, że uda mu się wycofać. Ale kolejny pojazd zatrzymał się za blokującym ich samochodem i rozległ się pełen irytacji ryk klaksonów.
Policjant spoglądał to na prawo, to na lewo, kombinując jak by się wydostać.
– Trzymajcie się! – krzyknął, wrzucił wsteczny bieg, mocno przycisnął gaz i niemal natychmiast potem hamulec.
Granada odskoczyła parę stóp do tyłu, uderzyła w stojący za nią samochód i zepchnęła go na tyle, że policjant uzyskał cenne pole manewru. Obrócił kierownicą i jeszcze raz wjechał na krawężnik. Bishop opadł na siedzenie, nieświadomie wciskał obcas w podłogę, jakby chciał zahamować, pewien że w żaden sposób granadą nie zmieści się między latarnią a niskim murkiem po lewej stronie. Przejechali tylko dlatego, że samochód znacznie poszerzył przesmyk, zgarniając ze sobą znaczną część murka. Na odgłos rozrywanego metalu i walących się cegieł Bishop przechylił się w stronę kierowcy, spodziewając się, że w każdej chwili samochód z jego strony może się rozlecieć. Policjant szczęśliwie ominął dwa rozbite wozy i wjechał z powrotem na jezdnię.
– Zawsze chciałem zrobić coś takiego – powiedział, uśmiechając się mimo napięcia.
– Niedzielni kierowcy – skomentował Bishop, szczęśliwy, że samochód uchował się w całości.
– Dojeżdżamy do głównej drogi. Może dalej będziemy mogli szybciej jechać.
Optymizm kierowcy okazał się przedwczesny, gdy bowiem przedostali się na szeroką jezdnię, ujrzeli, iż skrzyżowanie, regulowane zazwyczaj światłami, teraz było nieprawdopodobnie zatłoczone.
– Skręć w bok, o tam!
Bishop wskazał wąski zakręt z lewej strony i kierowca bez wahania skierował tam samochód. W oddali zobaczyli płonący budynek i ludzi przyglądających się temu z ulicy.
– W prawo! – krzyknął Bishop.
Lecz kierowca wcześniej dostrzegł zakręt i już zwalniał. Z głuchym odgłosem samochód uderzył w coś. Żaden z siedzących z przodu mężczyzn nie widział, co to było: mężczyzna, kobieta czy zabłąkane zwierzę. Kierowca bez słowa znowu przyspieszył.
Boczną alejką dojechali do innej dużej ulicy; gdy przejeżdżali ją w poprzek, granada gwałtownie zahamowała. Z prawej strony ujrzeli zatłoczone skrzyżowanie, które właśnie ominęli, ze stojących tam samochodów wyciągano ludzi. Wyglądało to na atak. I znowu nie wiadomo, czy napastnicy byli ofiarami Ciemności, czy tylko zdesperowanymi kierowcami, którzy za wszelką cenę chcieli uciec z tej pozbawionej światła części miasta. Jakiś mężczyzna, w blasku reflektorów, wskoczył na dach swego samochodu, a czyjeś ręce wyciągały się ku niemu, czepiały się go, usiłując ściągnąć na ziemię. Jego opór ustał nagle, gdy podcięto mu nogi kijem czy też żelaznym łomem: upadł na dach i zsunął się z niego wprost między walące weń pięści. Krzyki skierowały ich uwagę w inne miejsce tej gęstwiny maszyn: na masce samochodu rozciągnięto kobietę, zdarto z niej ubranie, a niecierpliwe ręce unieruchomiły jej dłonie i nogi. Falujący tłum przesłonił im widok, ale ponieważ krzyki stawały się coraz przeraźliwsze, nie było wątpliwości, co się z nią dzieje. Jessica powiedziała:
– Musimy jej pomóc, Chris, powstrzymaj ich. Ręka Bishopa zacisnęła się na pistolecie. Spojrzał w kierunku policjanta, który potrząsnął głową.
– Przykro mi – powiedział. – Nie mamy szans. Ich jest za dużo.
Bishop wiedział, że mężczyzna ma rację. Nie mógł jednak siedzieć i patrzeć spokojnie na takie okrucieństwo. Kierowca wyczuł jego nastrój i szybko przycisnął pedał gazu. Wykręcił w miejscu, oddalając się od skrzyżowania. Bishop zatrząsł się z gniewu i przez chwilę zastanawiał się, czy nie przyłożyć broni do głowy policjanta.
Wtedy Edith Metlock zaczęła się śmiać.
Odwrócił się i spojrzał na nią, kierując lufę pistoletu w dach samochodu. Kulek i Jessica odsunęli się od medium i z napięciem wpatrywali się w siedzącą obok nich ciemną postać.
Śmiech nie należał do Edith. Był to gardłowy, złośliwy, tubalny śmiech mężczyzny.
Kierowca przycisnął pedał gazu, wiedząc czym grozi postój w tych ciemnościach, lecz przeraził się tak samo jak inni: przeszył go chłód, poczuł szarpiący ból pod łopatką, rozluźnienie mięśni zwieracza. Śmiech był nienaturalny.
– Edith! – powiedział ostro Kulek, zmęczenie zniknęło z jego głosu – Edith, słyszysz mnie?
Błyskały światła nadjeżdżających samochodów i co chwilę rozjaśniało się wnętrze granady, kierowcy nie wiedzieli bowiem, że droga przed nimi jest zablokowana na skrzyżowaniu. W światłach przejeżdżających wozów pojawiała się na ułamki sekund twarz Edith, w jej oczach zobaczyli obcą naturze tej kobiety złośliwość. Usta miała otwarte, ale jej wargi nie wykrzywiały się w uśmiechu; śmiech dochodził z głębi jej gardła.