Kulek przerwał, na jego wargach pojawił się dziwny, niewesoły uśmiech, jakby miał przed oczami obraz mężczyzny, o którym mówił, a wspomnienie to było niemiłe.
– Spotkaliśmy się w Anglii tuż przed wprowadzeniem w Polsce, naszej ojczyźnie, reżimu komunistycznego. Byliśmy zbiegami, wiedzieliśmy, co stanie się z naszym zniszczonym krajem. Muszę przyznać, że nawet wtedy nie był człowiekiem, którego wybrałbym na przyjaciela, ale… – wzruszył ramionami -…byliśmy rodakami i nie mieliśmy domu. Ta sytuacja ukształtowała nasze wzajemne stosunki.
Bishop nie mógł odwzajemnić spojrzenia Kuleka, gdyż niewidzące oczy były nieruchome. Czuł, że odbierają mu one całą pewność siebie. Popatrzył na dziewczynę, a ona uśmiechnęła się, jakby chciała go ośmielić, rozumiejąc jego skrępowanie.
– Jeszcze jedną okolicznością, która zbliżyła nas do siebie, było wspólne zainteresowanie okultyzmem. Bishop szybko skierował wzrok na Kuleka.
– Pryszlak, naukowiec, wierzył w okultyzm?
– Jak powiedziałem, panie Bishop, to był niezwykły człowiek. Byliśmy przyjaciółmi przez parę lat – no, może znajomymi będzie lepszym określeniem – później, z powodu zupełnie odmiennych poglądów na wiele spraw, nasze drogi rozeszły się. Ja osiedliłem się na jakiś czas w tym kraju, ożeniłem z matką Jessiki, w końcu wyjechałem do Stanów Zjednoczonych, gdzie wstąpiłem do Towarzystwa Badań Filozoficznych kierowanego przez Manly Palmer Hali. W ciągu tych lat nie miałem żadnych wiadomości od Pryszlaka. Naprawdę żadnych, aż do chwili, kiedy dziesięć lat temu powróciłem do Anglii. Przyszedł do mnie z człowiekiem nazwiskiem Kirkhope i zaproponował, abym przyłączył się do ich prywatnej organizacji. Szczerze mówiąc, ani nie zgadzałem się z kierunkiem, w jakim szły ich badania, ani nie pociągały mnie one.
– Powiedział pan, że ten mężczyzna nazywał się Kirkhope. Czy to był Dominie Kirkhope? Kulek przytaknął.
– Tak, panie Bishop. Ten sam człowiek, który wykorzystywał Beechwood do prowadzenia swych okultystycznych praktyk.
– Czy wie pan, że Kirkhope był pośrednio jednym z powodów, dla których udałem się do Beechwood?
– Podejrzewałem to. Czy to jego rodzina pana wynajęła?
– Nie, zaangażowali mnie pośrednicy do spraw kupna i sprzedaży nieruchomości. W zasadzie Beechwood należało od lat do rodziny Kirkhope’ów, ale nigdy nie było przez nią wykorzystywane. Zawsze było wynajmowane, podobnie jak inne należące do nich nieruchomości. Sądzę, że w latach trzydziestych miały tam miejsce dziwne praktyki – agentom do spraw nieruchomości nie pozwolono wtajemniczać mnie w charakter tych praktyk – i Dominie Kirkhope został w nie wciągnięty. Działy się tam takie rzeczy, że Kirkhope’owie – rodzice Dominica – musieli siłą usunąć lokatorów. Wprowadzały się nowe rodziny, ale nigdy nie zostawały długo, mieszkańcy narzekali, że z tym domem coś jest „nie w porządku”. Rzecz jasna, z biegiem lat dom zyskał reputację nawiedzonego i w rezultacie pozostał po prostu nie zamieszkany. Z powodu ostatnich powiązań Dominica Kirkhope’a z Beechwood, dom stał się postrachem całej rodziny, skazą na jej dobrym imieniu. Długie lata był zaniedbany, ale ostatnio, mniej więcej przed rokiem, postanowili spróbować pozbyć się go na zawsze. Dom odremontowano, zmodernizowano, zamieniono w reprezentacyjną siedzibę, ale i tak nie można go było sprzedać. Stale napływały informacje o panującej w nim „atmosferze”. Myślę, że to desperacja zmusiła ich do wynajęcia badacza zjawisk psychicznych i podjęcia próby rozwiązania tej zagadki. Dlatego ja się tam znalazłem.
Kulek i jego córka milczeli, czekając, aż Bishop podejmie przerwaną opowieść. Nagle zrozumieli jego niechęć do dalszych zwierzeń.
– Przepraszam – powiedział Kulek. – Wiem, że wspomnienia są dla pana bardzo nieprzyjemne…
– Nieprzyjemne? Mój Boże, gdyby pan widział, co oni wzajemnie tam sobie robili! Te okaleczenia…
– Ojcze, może nie powinniśmy namawiać pana Bishopa, aby wracał do tych okropnych przeżyć – odezwała się cicho Jessica ze swojego miejsca przy oknie.
– Musimy. To ważne.
Bishop był zaskoczony ostrością, która zabrzmiała w głosie starego człowieka.
– Przykro mi, panie Bishop, ale koniecznie muszę dowiedzieć się, co pan tam odkrył.
– Martwe ciała, to wszystko, co odkryłem. Rozszarpane, pocięte, poćwiartowane. Rzeczy, które tam wyczyniano, budzą obrzydzenie.
– Tak, tak, ale co jeszcze tam było? Co pan czuł?
– Czułem się cholernie niedobrze. O co, u diabła, panu chodzi?
– Nie, nie interesuje mnie to, co się działo z panem. Mam na myśli dom. Co pan czuł w domu? Czy coś tam jeszcze było, panie Bishop?
Bishop otworzył usta, jakby chciał coś dodać, potem zamknął je i jeszcze głębiej zapadł się w fotel. Jessica wstała i podeszła do niego; stary człowiek wychylił się ze swego siedzenia z wyrazem zdziwienia na twarzy, nie bardzo wiedząc, co się dzieje.
– Czy dobrze się pan czuje? – Jessica dotknęła ramienia Bishopa z wyrazem zatroskania w oczach.
Pobladły, patrzył na nią przez kilka sekund nieprzytomnie, w końcu zaczął wracać do rzeczywistości.
– Przepraszam, starałem się myślami wrócić do tamtego dnia, ale pamięć odmawia mi posłuszeństwa. Nie pamiętam, co się stało ani jak się stamtąd wydostałem.
– Znaleziono pana na ulicy przed domem – wyjaśnił łagodnym głosem Kulek. – Leżał pan na wpół przytomny obok samochodu. Mieszkańcy zawiadomili policję, a kiedy przyjechała, nie mógł pan mówić, wpatrywał się pan tylko w Beechwood. Tyle udało mi się znaleźć w oficjalnych raportach policyjnych. Na początku myśleli, że w jakiś sposób jest pan w to zamieszany, ale później sprawdzili, że pańskie wyjaśnienia są zgodne z zeznaniami pośrednika odpowiedzialnego za sprzedaż tej nieruchomości. Czy już absolutnie nic więcej nie może pan sobie przypomnieć z tego, co jeszcze wydarzyło się w tym domu?
– Wydostałem się, to wszystko, co wiem. – Bishop przycisnął palcami oczy, jakby chciał w ten sposób wywołać pamięć tych chwil.
– Przez ostatnich kilka miesięcy próbowałem przypomnieć to sobie, ale bezskutecznie; widzę tylko te groteskowe ciała, nic więcej. Nie pamiętam momentu opuszczenia domu.
Odetchnął głęboko, na twarz powróciły mu rumieńce. Kulek wyglądał na rozczarowanego.
– Teraz może mi pan powie, dlaczego to wszystko tak bardzo pana zajmuje? – spytał Bishop. – Poza tym, że Pryszlak był zamieszany w tę sprawę, nie rozumiem, co jeszcze może pana w niej interesować.
– Nie jestem pewien, czy potrafię to sprecyzować. – Kulek wstał z fotela i ku zdziwieniu Bishopa podszedł do okna i spojrzał na dół, jak gdyby mógł zobaczyć ulicę. Odwrócił głowę w kierunku Bishopa, śledzącego jego ruchy, i uśmiechnął się. – Przykro mi, moje zachowanie może wydawać się panu dziwne u ślepca. Ale światło wpadające przez okno – to wszystko, co mogę zobaczyć. I obawiam się, że przyciąga mnie niczym płomień ćmę.
– Ojcze, jesteśmy panu winni jakieś wyjaśnienie – podsunęła dziewczyna.
– Tak, oczywiście. Ale co ja mogę powiedzieć naszemu przyjacielowi? Czy zrozumie moje obawy, czy może je wyśmieje?
– Proszę dać mi szansę zrozumienia pańskich poglądów – powiedział stanowczo Bishop.
– Dobrze. – Szczupła sylwetka Kuleka znalazła się na wprost Bishopa. – Wspomniałem już, że Pryszlak chciał, abym wstąpił do ich organizacji, ale nie odpowiadał mi kierunek prowadzonych przez niego badań. Próbowałem nawet odwieść jego i Kirkhope’a od kontynuowania tych podejrzanych poszukiwań. Znali mój pogląd na kwestię związków psychicznych między człowiekiem i zbiorową podświadomością, a mimo to myśleli, że w tym szczególnym przypadku zostanę ich sojusznikiem.
– Ale czego oni szukali? W co wierzyli?
– W zło, panie Bishop. Wierzyli w zło jako siłę samą w sobie, siłę pochodzącą od człowieka.