Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ogłusz go – powiedział do niej mąż. – Uderz go w głowę tuż za uchem, tak żeby go tylko ogłuszyć. Wtedy będziemy z nim mieli trochę zabawy, zanim umrze.

Uderzenie odrzuciło Bishopa na bok, ale ponieważ już wcześniej zauważył gotującą się do ataku kobietę, instynktownie schylił głowę, widząc opadający młotek, tak że oręż ześlizgnął się tylko po czaszce, nie czyniąc większej krzywdy. Bishop oparł się o ścianę i poczuł, że stacza się po schodach. Kobieta była zbyt blisko, ich nogi splątały się i pociągnął ją za sobą, przed nimi z łoskotem zsuwał się po drewnianych schodach młotek. Wrzeszczała, gdy spadali i w końcu stoczyli się na dolny podest.

– Głupia suka! – mężczyzna ze strzelbą zaklął cicho. – Zaufaj jej, a wszystko spieprzy!

Znowu podniósł strzelbę i wycelował w walczącą na dole parę.

– Odsuń się od niego, ty głupia krowo! Muszę go widzieć, żeby strzelić! – ryknął. – Bishop musi zginąć na miejscu.

Kobieta starała się uwolnić z plątaniny rąk i nóg, i Bishop, oszołomiony, zobaczył wycelowaną w siebie dwururkę. Przyciągnął do siebie wijącą się kobietę w momencie, gdy jeden z czarnych otworów eksplodował z błyskiem. Nabój trafił ją w piersi, drobne odłamki przesuwały się, rozrywając jej ciało i szarpiąc ubranie Bishopa. Nie przestawała krzyczeć, gdy turlając się próbował uwolnić się od niej.

Mężczyzna na górze nie wydawał się zbytnio wstrząśnięty, był po prostu wściekły, kiedy opuścił strzelbę i znów ją podniósł. Tym razem celował uważniej. Bishop zobaczył młotek, oparty o ostatni schodek. Ciągle klęcząc chwycił go i cisnął w kierunku stojącego na górze mężczyzny. To był szaleńczy, niecelny rzut, ale mężczyzna odruchowo schylił głowę, dając Bishopowi możliwość poderwania się na nogi i ucieczki. Drugi strzał zgruchotał podłogę, tuż za nim. Wiedząc, że nie zdąży dostać się na dół, do drzwi frontowych, zanim mężczyzna naładuje broń, wybiegł przez drzwi wychodzące z antresoli, modląc się, aby z tyłu domu były inne, prowadzące na dół schody. Uciekając tą drogą, będzie przynajmniej nieco osłonięty. Znalazł się w pokoju, w którym stało małe łóżko, podbiegł do znajdujących się na wprost niego drzwi i wpadł do następnego pokoju, w którym poza łóżkiem prawie nic nie było. Pokonał kolejne drzwi i stanął w ciemnym, wąskim korytarzu. Schody prowadziły w dół, do zamkniętych drzwi.

Słyszał odgłos biegnących kroków tuż za sobą; mężczyzna obrzucał go przekleństwami. Bishop pognał schodami na dół, ześlizgując się z ostatnich schodków, wpadł z hukiem na drzwi. Macał w mroku, szukając klamki, w końcu znalazł ją i gwałtownie nacisnął. Były zamknięte. Cień na górze zasłonił wpadające na schody nikłe światło.

Bishop usiadł na drugim schodku i kopnął drzwi. Odskoczyły, z framugi posypały się drzazgi. Chwiejnym krokiem wszedł do środka, zatrzaskując za sobą drzwi, by nie dosięgły go strzały z góry. Znalazł się w kuchni, z której było tylne wyjście.

Ze schodów dochodził ciężki tupot zbliżających się kroków. Podbiegł do tylnych drzwi; aż jęknął z zawodu – one także były zamknięte. Gwałtownie rzucił się z powrotem przez kuchnię i wtedy otworzyły się drzwi prowadzące ze schodów. Mężczyzna był już prawie w środku, kiedy trzasnęły w niego przygniatając mu strzelbę do piersi, głowa stuknęła o framugę. Bishop chwycił wystawioną ku niemu lufę i, z całej siły przyciągnął ją do drzwi. Mężczyzna próbował się uwolnić, ale był w niewygodnej pozycji – głowę miał przekręconą w bok, piersi miażdżyła mu dociskana drzwiami strzelba.

Oszołomienie zaczęło powoli mijać i Bishop skoncentrował się na tym, aby jak najmocniej dociskać drzwi, utrzymując swoją przewagę. Nie wiedział, co przez to osiągnie. Nie mogą przecież tak stać przez cały dzień. Twarz mężczyzny stawała się purpurowa, gdy próbował odepchnąć drzwi; jego szeroko rozwarte, zwrócone na Bishopa oczy jarzyły się nienawiścią. Miał otwarte i wykrzywione usta, z gardła dobywał się charczący dźwięk. Bishop poczuł, że drzwi przesuwają się w jego stronę, powoli pchając go do tyłu. Podwoił wysiłki, zapierając się o wyłożoną płytkami podłogę w kuchni i naciskając ramieniem na drewnianą konstrukcję.

– Wrzasnął z przerażenia, gdy drżąca ręka chwyciła go z tyłu za włosy. Odwrócił się gwałtownie i zobaczył przed sobą chwiejącą się kobietę, z jej twarzy i piersi sączyła się krew. Weszła do kuchni innymi drzwiami, które otwierały się zapewne z korytarza. Nagle drzwi za nim gwałtownie się rozwarły i rzuciły go na okaleczoną kobietę. Upadła na ręce i kolana; spływająca z niej krew tworzyła na podłodze głęboką, czerwoną kałużę.

Bishop wziął zamach, nie mając nawet czasu spojrzeć na biegnącego przez kuchnię mężczyznę. Trafił go łokciem w nasadę nosa, gwałtownie powstrzymując jego natarcie. Wycelowana w niego dwururka pomogła mu podjąć decyzję – zostać czy uciekać. Nie miał wyboru: musiał walczyć, ucieczka byłaby samobójstwem.

Podbił strzelbę do góry i rzucił się na mężczyznę. Przewrócili się na znajdujące się za drzwiami schody, zaciskając ręce na strzelbie, którą obaj trzymali. Bishop dźwignął się na nogi i mężczyzna podniósł się wraz z nim. Z rozpędu popchnął Bishopa do tyłu. Szamocząc się znów znaleźli się w kuchni i Bishop poślizgnął się na rozlewającej się kałuży krwi. Upadł na kolana i w jednej chwili jego napastnik znalazł się tuż nad nim, przysuwając swą wykrzywioną twarz na odległość paru cali. Ciało Bishopa wygięło się do tyłu, a broń, którą trzymali, wykorzystano przeciwko niemu. Osunął się na podłogę, nogi mu się rozjechały, plecy zanurzyły się w czerwonej mazi. Nadal nie puszczał broni, ale teraz lufa była wymierzona w niego.

Jakaś ręka dosięgła jego twarzy, starając się wydłubać mu oczy. Kobieta wciąż żyła i próbowała pomóc mężczyźnie zniszczyć Bishopa. Gwałtownie pociągnął strzelbę, jednocześnie przekręcając ciało, tak że lufa uderzyła o podłogę. Mężczyzna zatoczył się do przodu, upadając wraz ze strzelbą. Bishop jedną ręką puścił rozgrzany metal i walnął napastnika w szyję, poniżej lewego ucha. Mężczyzna przewrócił się na bok i Bishop znów chwycił broń, ale kobieta drapiąc go boleśnie po twarzy zmusiła, by się przetoczył i wyrwał z jej szponów. Zrozumiał swój błąd, gdy znalazł się na środku kuchni. Mężczyzna miał wystarczająco dużo swobody, żeby podnieść broń i zastrzelić go.

Mógł tylko patrzeć, jak przeciwnik uśmiecha się triumfalnie i zaczyna wstawać wiedząc, że jego ofiara znalazła się w pułapce. Palce zaciskał już na spustach i właśnie robił krok do przodu, gdy stopa poślizgnęła mu się na upaćkanej lepką mazią kuchennej podłodze. Jedna noga odskoczyła w bok i ciężar ciała przeniósł na drugą, żeby odzyskać równowagę, ale w tym momencie obie stopy znalazły się w kałuży krwi i przewrócił się na bok. Huknął strzał, rozwalając mu czubek głowy podwójnym ładunkiem. Sufit w kuchni przypominał szokujące płótno, pokryte przed chwilą czerwoną farbą.

Kobieta zawodziła długo i rozpaczliwie, patrząc na drgającą postać męża; nie odwróciła wzroku ani nie przestała jęczeć, dopóki jego ciało nie znieruchomiało. Potem spojrzała na Bishopa i swym dzikim, hipnotycznym wzrokiem przygwoździła go do podłogi. Dopiero gdy cienka strużka krwi wyciekła z jej ust, zrozumiał, że nie żyje i nie może już nic zobaczyć. Uwolniony, podniósł się z trudem i potykając się ruszył w stronę kuchennego zlewu. Czuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Dziesięć minut później, kiedy niebo zasnuło się chmurami i rozpoczęła się ulewa, a krople deszczu coraz mocniej waliły o szyby, w dalszym ciągu stał skulony nad metalowym zlewem.

Jessica szybko szła korytarzem, serce waliło jej jak młotem. Zadzwoniła właśnie do dyrekcji Zespołu Badań Metafizycznych w Sussex; nigdy nie słyszeli o człowieku nazwiskiem Ferrier. Zbliżyła się do gabinetu ojca i naciskając klamkę pchnęła drzwi, przygotowana na to, że będzie jej głupio, jeśli ten człowiek i ojciec będą po prostu pogrążeni w rozmowie. Czuła jednak instynktownie, że tak nie jest. Krzyknęła przerażona, kiedy zobaczyła, jak mały, stojący za Kulekiem mężczyzna, trzęsąc się z wysiłku, zaciska coraz mocniej cienki, skórzany pasek okręcony dookoła szyi ojca. Jacob trzymał jedną rękę na gardle, ściskając palcami prowizoryczną garotę, jak gdyby wyczuł intencje napastnika chwilę wcześniej, niż tamten go zaatakował. Jego mocno czerwona twarz stawała się purpurowa, z otwartych ust wystawał język, niewidzące oczy wychodziły z orbit, jakby w głowie rozwijał się pasożyt i wypychał wszystko na zewnątrz. Gdy przez zaciśniętą tchawicę chciał zaczerpnąć powietrza, z gardła wydobył się krótki, astmatyczny charkot.

29
{"b":"108253","o":1}