Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Przepraszam.

– Nie szkodzi. I tak w żadnej okolicznej rzece nie ma już ani jednej ryby. Nikomu nie sprawi różnicy, czy mój referat będzie dziś, czy za tydzień. Więc gdzie ta kolacja, u ciebie?

– Nie, u mnie to niemożliwe. Wysiadła mi lodówka. Talerzy też już prawie nie mam. Niczego nie można ugotować.

– A, rzeczywiście.

– Wiedziałaś o tym?

– Tak. Posprzątałam ci trochę mieszkanie.

– Więc to ty?

– Wstąpiłam do ciebie dziś rano, bo znalazłam jeszcze jedną książkę, która mogłaby cię zainteresować. Drzwi były wyważone, a w mieszkaniu lekki bałagan. Pomyślałam więc, że przydałoby się posprzątać. Ale może nie powinnam była tego robić?

– Nie, skądże – powiedziałem. – To znaczy, dziękuję.

– W takim razie dziesięć po szóstej. Przyjdź po mnie do biblioteki.

– Dobrze. Dziękuję.

– Proszę bardzo – powiedziała i odłożyła słuchawkę. Kiedy zacząłem szukać czegoś do ubrania, w czym mógłbym pójść na kolację, grubaska wyszła z łazienki. Podałem jej ręcznik. Zanim go wzięła, stała przez chwilę obok mnie zupełnie naga. Mokre włosy gładko przylegały do jej czoła i policzków, odsłaniając spiczasto zakończone uszy. W uszach tkwiły złote klipsy.

– Nie zdejmujesz klipsów przed kąpielą? – spytałem.

– Nie, już ci mówiłam. Są tak zrobione, że nigdy nie spadają. Podobają ci się?

– Tak – przyznałem.

W łazience suszyła się jej bielizna, spódnica i bluzka. Różowy stanik, różowe majtki, różowa spódnica i bladoróżowa bluzka. Wystarczyło, żebym spojrzał na coś takiego, a już czułem ostry ból w skroniach. Nie cierpię suszenia bielizny albo skarpetek w łazience. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale po prostu nie znoszę tego widoku.

Szybko umyłem włosy, wyszorowałem ciało mydłem, umyłem zęby i ogoliłem twarz. Następnie wyszedłem z łazienki, wytarłem się ręcznikiem i włożyłem spodnie. Rana na brzuchu mimo ciągłego intensywnego ruchu nie bolała mnie już tak bardzo. Właściwie przypomniałem sobie o niej dopiero, wchodząc do wanny. Dziewczyna siedziała na łóżku i czytała dalszy ciąg książki. Suszyła sobie przy tym włosy. Za oknem wciąż padał deszcz. Deszcz, bielizna w łazience i dziewczyna susząca włosy na moim łóżku. Nagle poczułem się tak, jakbym cofnął się o parę lat, do okresu mojego małżeństwa.

– Potrzebujesz suszarki? – spytała.

– Nie – odparłem. – To była suszarka mojej żony. Zapomniała ją zabrać, kiedy się stąd wyprowadzała. Ja mam krótkie włosy, więc nie używam suszarki.

Usiadłem obok dziewczyny, oparłem głowę na poręczy łóżka i zamknąłem oczy. Jeśli się zastanowić, nie spałem już od kilku dni. Za każdym razem, kiedy zamierzałem się przespać, ktoś przychodził i pięściami wyrywał mnie ze snu. Teraz zdawało mi się, że to sen usiłuje wciągnąć mnie do świata ciemności. Zupełnie jakby Czarnomroki wyciągały po mnie swoje ręce.

Otworzyłem oczy i potarłem twarz. Nie myłem się i nie goliłem tak długo, że kiedy wreszcie to zrobiłem, skóra na mojej twarzy przypominała skórę na dobrze wyprawionym bębenku. Piekła mnie poza tym szyja w miejscu, gdzie parę godzin temu moją krew ssały pijawki.

– Wiesz co? – powiedziała dziewczyna, odkładając książkę.

– Naprawdę nie chcesz, żebym to zrobiła? To, o czym był ten artykuł w gazecie?

– Nie teraz – powiedziałem.

– Nie jesteś w nastroju?

– Właśnie.

– Przespać się ze mną też nie chcesz?

– Nie teraz.

– Dlatego, że jestem gruba?

– Nie, nie dlatego – odparłem. – Masz naprawdę śliczne ciało.

– Więc dlaczego?

– Nie wiem – powiedziałem. – Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że nie powinienem tego robić.

– Dlaczego? Czy nie pozwala ci na to moralność? A może to wbrew twoim zasadom?

– Wbrew zasadom? – powtórzyłem automatycznie. Jak dziwnie brzmiały te słowa! Wpatrując się w sufit, próbowałem zastanowić się nad ich sensem. – Nie, skądże, nic podobnego – powiedziałem. – To coś zupełnie innego. Moja prawdziwa natura, przeczucie czy coś w tym rodzaju. A może to ma jakiś związek z moją sztuczną pamięcią? Nie umiem ci tego wytłumaczyć. Osobiście przespałbym się z tobą natychmiast. Ale coś mnie powstrzymuje.

Oparłszy się łokciami na poduszce, spojrzała mi prosto w oczy.

– Nie kłamiesz?

– W takich sprawach nie kłamię.

– Naprawdę tak myślisz?

– Tak czuję.

– Możesz mi to udowodnić?

– Udowodnić? – zdziwiłem się.

– Przekonaj mnie, że naprawdę chciałbyś się ze mną przespać.

– Mam erekcję – powiedziałem.

– Pokaż.

Wahałem się przez chwilę, ale w końcu postanowiłem spuścić spodnie i pokazać jej to, co chciała. Nie miałem siły ciągnąć tej dyskusji, poza tym świat miał się niedługo skończyć… na pewno nic się już nie stanie, nawet jeśli siedemnastolatka zobaczy penis w zwodzie.

– Hm… – powiedziała, oglądając członek. – Mogę dotknąć?

– Nie – powiedziałem. – Przekonałem cię?

– Tak, w zasadzie tak.

Podciągnąłem spodnie. Przed domem powoli przejechała ciężarówka.

– Kiedy pójdziesz po dziadka? – spytałem.

– Jak wyschnie moje ubranie. Po południu woda opadnie. Pójdę znowu od strony metra.

– Przy takiej pogodzie ubranie będzie suszyć się do jutra.

– Naprawdę? Więc co mam zrobić?

– Niedaleko jest pralnia samoobsługowa. Możesz wysuszyć ubranie w suszarce.

– Ale w czym pójdę do pralni?

Przez chwilę łamałem sobie nad tym głowę, lecz nic mądrego nie wymyśliłem. Nie było rady, musiałem sam iść do pralni i wysuszyć jej rzeczy. Spakowałem je do reklamówki z nadrukiem Lufthansy, po czym jeszcze raz przeszukałem szafę. Włożyłem płócienne spodnie i niebieską koszulę botton down. W ten sposób kilka ostatnich godzin życia przyszło mi spędzić w pralni, na jednym z tych niewygodnych stalowych krzeseł.

Koniec Świata – na łożu śmierci

Strażnik akurat rąbał drewno na opał, gdy otworzyłem drzwi do strażnicy.

– Zanosi się na wielki śnieg, sądząc po porannym żniwie… – rzekł, nie odkładając siekiery. – Dziś w nocy zdechły cztery. Jutro padnie znacznie więcej. Zima w tym roku wyjątkowo sroga.

Zdjąłem rękawiczki, zbliżyłem się do pieca i próbowałem rozgrzać zesztywniałe palce. Strażnik pozbierał tymczasem szczapy i wrzucił je do składu z tyłu domu. Następnie powiesił siekierę, stanął obok mnie i również wyciągnął ręce w stronę pieca.

– Zdaje się, że od tej pory będę zmuszony palić zwłoki sam. Zabrakło mi pomocnika. No cóż, wszystko, co dobre, szybko się kończy.

– Bardzo z nim źle?

– Nie powiem, żeby było dobrze – rzekł, kręcąc głową na olbrzymim karku. – Nie jest dobrze. Prawdę mówiąc, już od trzech dni nie wstaje z łóżka. Robię wszystko, co w mojej mocy, ale cóż, jestem tylko człowiekiem.

– Mogę się z nim zobaczyć?

– Oczywiście. Ale tylko pół godziny. Za pół godziny idę palić zwierze.

Skinąłem głową.

Strażnik zdjął ze ściany pęk kluczy i otworzył żelazną bramkę, prowadzącą na plac Cieni. Ruszył przodem, szybkim krokiem przeciął plac, otworzył drzwi szopy i wpuścił mnie do środka. Szopa była pusta, nie zauważyłem w niej ani jednego mebla. Podłoga wyścielona była zimną, surową cegłą. A przez szpary w oknie wdzierał się wiatr.

– To nie moja wina – powiedział Strażnik, jakby chciał się usprawiedliwić. – Nie zamknąłem go tutaj z własnej woli. Cienie mają tu mieszkać, tak jest ustalone. Ja tylko stosuję się do zaleceń. Zresztą twój cień nie miał tak najgorzej. Bywa, że zamyka się tutaj po dwa albo trzy cienie naraz.

Pokiwałem głową. Jednak nie powinienem go tu zostawiać.

– Jest na dole – powiedział. – Tam ma cieplej. Ale trochę śmierdzi.

Strażnik podniósł sczerniałą od wilgoci drewnianą klapę, która znajdowała się w podłodze w kącie szopy. Nie było tam żadnych schodów, na dół schodziło się po drabinie. Strażnik zszedł do piwnicy pierwszy, po czym machnął ręką, żebym zrobił to samo. Otrzepałem płaszcz ze śniegu i zszedłem na dół.

77
{"b":"101013","o":1}