Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Kiedy nastąpi ta zamiana światów? – spytała dziewczyna. Profesor spojrzał na zegarek. Zrobiłem to samo. Było dwadzieścia pięć po szóstej. A więc gazety były już rozwiezione.

– Według moich obliczeń zostało jeszcze dwadzieścia dziewięć godzin i trzydzieści pięć minut – powiedział profesor. – Plus minus czterdzieści pięć minut ewentualnego błędu, ale nie sądzę, żebym się pomylił. Dla ułatwienia zaplanowałem wszystko tak, aby przejście do tamtego świata nastąpiło w południe. Jutro w południe. Pokręciłem głową. Dla ułatwienia? Znowu napiłem się whisky, ale alkohol przestał na mnie działać. Nie czułem nawet jego smaku.

– Co zamierzasz teraz zrobić? – spytała dziewczyna, kładąc rękę na moim kolanie.

– Nie wiem. W każdym razie chciałbym wyjść na ziemię. Nie zamierzam czekać na śmierć w takim miejscu. Potem zastanowię się, co robić dalej.

– Czy wyjaśniłem panu już wszystko? – spytał profesor.

– Tak. Dziękuję.

– Gniewa się pan na mnie?

– Trochę – odparłem. – Ale prawdę mówiąc, to wszystko jeszcze do mnie nie dotarło. Może po jakimś czasie gniewałbym się bardziej, ale wtedy nie będę już istniał.

– Nie miałem zamiaru tłumaczyć panu tego tak dokładnie – dodał profesor. – Myślałem, że w ten sposób zaoszczędzę panu cierpienia. Ale oczywiście pan nie umrze. Przeniesie się tylko do innego świata.

– Wszystko jedno – powiedziałem. – W każdym razie cieszę się, że poznałem prawdę. W końcu to moje życie. Nie chcę, żeby ktoś mnie włączał i wyłączał bez mojej wiedzy. Sam zajmę się resztą. Proszę mi powiedzieć, gdzie jest wyjście.

– Wyjście?

– Tak. Proszę mi powiedzieć, jak się stąd wydostać.

– To długa droga i prowadzi przez gniazdo Czarnomroków. Nie zraża to pana?

– Nie boję się już niczego.

– Dobrze – powiedział profesor. – W takim razie proszę zejść z tej skały. Woda jest teraz spokojna. Pływanie nie sprawi panu trudności. Proszę płynąć na południowy zachód. Kierunek wskażę panu światłem. W ścianie, do której pan dopłynie, nieco powyżej poziomu wody znajduje się niewielki otwór. Proszę wejść do środka. Korytarz, w którym się pan znajdzie, zaprowadzi pana do kanału. Kanał łączy się z linią metra.

– Metra?

– Tak. Dojdzie pan do linii Ginza, dokładnie pośrodku odcinka Gaien-mae i Aoyama Itchome.

– Dlaczego droga prowadzi do metra?

– Metro jest we władaniu Czarnomroków. Czują się tam jak u siebie w domu. Jednym słowem, wybudowaliśmy im niezłą sieć korytarzy. A teraz zjadają robotników naprawiających tory.

– Dlaczego ta sprawa nie wychodzi na światło dzienne?

– Niech pan pomyśli, co by się działo!

– Kto podjąłby się pracy w metrze? I kto by nim jeździł? Urząd komunikacji wie oczywiście o wszystkim, toteż wzmacnia się ściany, instaluje dodatkowe światła, ale to nie powstrzyma już Czarnomroków. W ciągu jednej nocy potrafią wyburzyć ścianę i przegryźć wszystkie przewody.

– Środek odcinka Gaien-mae i Aoyama Itchome? Gdzie to mniej więcej wypada?

– Gdzieś pod główną aleją, która prowadzi do świątyni Meiji. Nie wiem dokładnie, w którym miejscu. W każdym razie droga jest jedna; kręta i wąska, dlatego zajmie panu sporo czasu, ale na pewno pan nie zbłądzi. Najpierw będzie pan szedł w kierunku Sendagaya. Gniazdo Czarnomroków znajduje się pod Państwowym Zespołem Hal Sportowych, lepiej, żeby pan o tym wiedział. Potem skręci pan w prawo, w kierunku stadionu baseballowego Jingu, stamtąd zaś dojdzie pan do linii Ginza, gdzieś między

Muzeum Sztuki a ulicą Aoyama. Zajmie to panu około dwóch godzin. Zrozumiał pan wszystko, co powiedziałem do tej pory?

– Tak.

– Obok gniazda Czarnomroków powinien pan przejść jak najszybciej. Nie ma sensu guzdrać się w takim miejscu. Radziłbym też uważać w metrze. Tam są przewody wysokiego napięcia, no i pociągi jeżdżą niemal bez przerwy. Szkoda, żeby na koniec przejechał pana pociąg.

– Postaram się – powiedziałem. – Ale co będzie z panem?

– Mam zwichniętą nogę, poza tym gdybym wyszedł teraz na górę, wpadłbym natychmiast w ręce Systemu albo symbolantów. Dlatego posiedzę tutaj jeszcze trochę. Tutaj jestem bezpieczny. Dzięki pańskim konserwom na pewno nie zginę z głodu. Nie potrzebuję wiele, na jakieś trzy, cztery dni powinno mi wystarczyć – rzekł profesor. – Niech pan idzie, o mnie proszę się nie martwić.

– Ale jak pan poradzi sobie z Czarnomrokami?

– Żeby bezpiecznie wyjść na górę, potrzebne są dwa urządzenia. To dziecko pójdzie razem z panem. A potem przyjdzie po mnie.

– A jeśli złapią ją Czarnomroki?

– Nie złapią mnie – wtrąciła się wnuczka.

– Nie ma obawy – potwierdził profesor. – Jest bardzo sprytna. Ufam jej w stu procentach. Poza tym wcale nie jest powiedziane, że w razie nagłego wypadku nie ma żadnego wyjścia. W zasadzie wystarczy bateria, trochę wody i kawałek drutu, żeby zrobić prowizoryczny aparat. Zasada działania jest prosta, wprawdzie taki zastępczy aparat nie ma zbyt dużej mocy, ale znam tutaj każdy kąt, zdołam się od nich opędzić. Widział pan kawałki drutu, które rozsypywałem po drodze? Nie lubią tego. Ale przyzwyczajają się po piętnastu, dwudziestu minutach.

– Kawałki drutu? Ma pan na myśli spinacze do papieru? – spytałem.

– Tak, właśnie. Najlepsze są spinacze. Tanie, poręczne, łatwo się magnetyzują, można z nich zrobić łańcuch i powiesić go sobie na szyi. Powiadam panu, nie ma nic lepszego od spinaczy.

Sięgnąłem do kieszeni wiatrówki i wyjąłem z niej garść spinaczy. – Tyle panu wystarczy?

– Niemożliwe! – profesor nie taił zdziwienia. – Pan ma głowę na karku! Dziękuję, ośmielę się skorzystać. Rozsypałem ich trochę za dużo i prawdę mówiąc, martwiłem się z tego powodu. Zdumiewa mnie pańska błyskotliwość.

– Będziemy już szli, dziadku – powiedziała dziewczyna. – Nie mamy zbyt wiele czasu.

– Uważajcie, z Czarnomrokami nie ma żartów.

– Nie martw się. Na pewno wrócę – pocałowała starca w czoło.

– Naprawdę czuję się winny za to, co panu zrobiłem – rzekł profesor. – Gdyby to było możliwe, chętnie zamieniłbym się z panem. Ja nacieszyłem się już życiem, nic mnie tutaj nie trzyma. Ale dla pana to jednak trochę za wcześnie. W dodatku wszystko stało się tak nagle, nie miał pan czasu, żeby się przygotować. Wiele spraw zostawi pan niedokończonych.

W milczeniu skinąłem głową.

Koniec Świata – instrument

Dozorca zaprosił nas do swego domu i poczęstował herbatą. Chłód, jaki panował w Lesie, sprawił, że przemarzliśmy do szpiku kości.

– Sam zbieram liście na herbatę, w Lesie – powiedział. – Latem suszę je na słońcu i robię zapasy na zimę.

– Jest bardzo smaczna – pochwaliła dziewczyna. Herbata miała przyjemny zapach i zwykły słodki smak.

– Jak się nazywa ta roślina? – zapytałem.

– Nie wiem – odparł młodzieniec. – Wiem tylko, gdzie rośnie. Jest dość niska, podobna do trawy. Ładnie pachnie, więc kiedyś spróbowałem zrobić z niej herbatę. Kwitnie w lipcu. Wtedy zbieram jej liście. Zwierze wolą raczej jej kwiaty.

– Przychodzą nawet tutaj? – spytałem.

– Tak, w lecie i wczesną jesienią. Dopóki jest ciepło, zaglądają tu prawie codziennie. Pewnie dlatego, że zawsze daję im coś do jedzenia. Ale zimą nie wchodzą do Lasu. Dlatego w zimie jestem zupełnie sam.

– Może zje pan z nami drugie śniadanie? – zaproponowała dziewczyna. – Mamy kanapki i owoce. Przygotowałam tego trochę za dużo.

– Bardzo chętnie – odparł dozorca. – Już od dawna nie spotkała mnie taka przyjemność. Zawsze jem tylko to, co sam sobie przygotuję. A może spróbujecie grzybów, które znalazłem w Lesie?

– Świetnie – powiedziałem.

We troje zjedliśmy kanapki i potrawę ze smażonych grzybów, potem siedzieliśmy jeszcze jakiś czas przy stole, gryząc owoce i pijąc leśną herbatę. Prawie nie odzywaliśmy się do siebie podczas tego posiłku. Szum wiatru przenikał do pokoju i wypełniał otaczającą nas pustkę.

– Czy pan nigdy nie wychodzi z Lasu? – przerwałem milczenie.

67
{"b":"101013","o":1}