Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Przykro? Panu jest przykro? A co się ze mną stanie? To pan wszystko rozpętał! A teraz twierdzi, że mu przykro. To jakieś głupie żarty!

– Nie przypuszczałem, nawet mi się nie śniło, że symbolanci dogadają się z Czarnomrokami. Dowiedzieli się, co robię i postanowili wydrzeć mi tajemnicę tasowania. System prawdopodobnie też dowiedział się już o wszystkim. Jesteśmy dla nich jak nóż o dwóch ostrzach. Rozumie pan? Gdybyśmy przeszli na stronę Fabryki, System rozleciałby się w jednej chwili. Dlatego chociaż przyszłość tasowania zależy tylko od nas, zlikwidują nas bez wahania. A o to właśnie chodzi Fabryce. Jeśli System zdoła nas zabić, pogrzebie tym samym technikę tasowania. A jeśli uda nam się uciec i przystaniemy na warunki Fabryki, tym lepiej dla nich. Tak czy inaczej, nie mają nic do stracenia.

– Aha – zamyśliłem się. Więc to jednak symbolanci wtargnęli do mojego mieszkania i rozcięli mi brzuch. Chcieli zwrócić uwagę Systemu. To znaczy, że po prostu dałem się nabrać.

– Więc to już koniec? Ściga mnie System i symbolanci, a jeśli natychmiast nie zamknie pan trzeciego obwodu, już wkrótce przestanę istnieć?

– Nie, pan nie przestanie istnieć. Pan tylko wejdzie do innego, nieśmiertelnego świata.

– Czy to nie wszystko jedno? – przerwałem mu. – Wiem, że moje życie nie ma żadnego znaczenia. Tak było zawsze. Na szkolnych zdjęciach nigdy nie można było mnie znaleźć. Nie mam rodziny, więc nikt nie będzie cierpiał z powodu mojej śmierci. Nie mam przyjaciół, więc niewykluczone, że nikt tego nawet nie zauważy. Ale, może wyda się to panu dziwne, mnie jest zupełnie dobrze na tym świecie. Sam nie wiem dlaczego. Może właśnie dlatego, że jestem taki podwójny? Nie wiem. Nie lubię na tym świecie wielu rzeczy i chyba z wzajemnością, ale za paroma wręcz przepadam. Może bez wzajemności, ale to nie ma znaczenia. Taki już jestem. I nie mam zamiaru się stąd ruszać. Nie chcę nieśmiertelności. Może starość nie jest przyjemna, ale nie będę starzeć się sam. Wszyscy starzeją się w ten sam sposób. Niepotrzebne mi jednorożce ani płot.

– To nie płot, to mur – sprostował profesor.

– Wszystko jedno. Płot czy mur, nie potrzebuję żadnej z tych rzeczy. Mam chyba prawo do gniewu? Nieczęsto mi się to zdarza, ale tym razem wyprowadził mnie pan z równowagi.

– No tak, w tym przypadku to zrozumiałe – odparł starzec, drapiąc się w ucho.

– Ostatecznie to pan jest za wszystko odpowiedzialny. Ja nie mam z tym nic wspólnego. To pan zainstalował w mojej głowie jakiś obwód, sfałszował dokumenty i skłonił mnie do tasowania. To przez pana zdradziłem System i wpadłem w sidła symbolantów. Potem sprowadził mnie pan do tych przeklętych podziemi, a teraz mówi, że mój świat się skończy. W życiu nie słyszałem podobnej historii! Czy nie mam racji? W każdym razie proszę to wszystko naprawić!

– Hm… – mruknął starzec.

– Tak, dziadku, ten pan ma rację – wtrąciła się gruba wnuczka. – Czasami zapominasz, że możesz wyrządzić komuś krzywdę. Pamiętasz, jak było z tym doświadczeniem z błonami pławnymi w ludzkich stopach? Musisz teraz panu jakoś pomóc!

– Chciałbym, Bóg mi świadkiem, że chciałbym. Ale wszystko potoczyło się w bardzo złym kierunku – rzekł starzec przepraszającym tonem. – Już za późno. Ani ja, ani pan nic już nie poradzimy. Ten pociąg jedzie coraz szybciej i nikt nie może go zatrzymać.

– Rozumiem – westchnąłem zrezygnowany.

– Ale powiem panu na pocieszenie, że tam, na końcu świata, odnajdzie pan wszystko, co stracił pan do tej pory. I to, co traci pan nadal, każdego dnia.

– To, co straciłem?

– Tak. To wszystko tam jest.

Koniec Świata – elektrownia

Spochmurniała na twarzy, kiedy skończywszy czytanie, powiedziałem jej, że wybieram się do elektrowni.

– Przecież elektrownia jest w Lesie! – wykrztusiła, zasypując czerwone rozżarzone węgle w wiadrze z piaskiem.

– Na skraju Lasu – sprostowałem. – Nawet Strażnik powiedział, że nie będzie z tym żadnych problemów.

– Nikt nie wie, co tak naprawdę myśli Strażnik. Na skraju czy nie, Las jest niebezpieczny.

– W każdym razie spróbuję. Muszę znaleźć instrument. Kiedy skończyła wyrzucać węgiel, przesypała do wiadra popiół

z wysuwanego popielnika. Potem wstała i pokręciła głową.

– No cóż, pójdę z tobą – powiedziała.

– Dlaczego? Przecież nie chcesz wchodzić do Lasu? Wolałbym cię nie narażać.

– Nie mogę puścić cię samego. Nie zdajesz sobie sprawy z niebezpieczeństwa.

Szliśmy wzdłuż rzeki pod zasnutym chmurami niebem. Był ciepły niemal wiosenny ranek. Nie było zupełnie wiatru, nawet rzeka szumiała tego dnia łagodniej. Po dziesięciu czy piętnastu minutach marszu zdjąłem rękawiczki i szalik.

– Zupełnie jakby przyszła wiosna – powiedziałem.

– Rzeczywiście. Ale taka pogoda nie utrzyma się długo. Już wkrótce wróci zima.

Gdy minęliśmy rzadkie zabudowania na południowym brzegu rzeki, po prawej stronie widać już było tylko pola, a droga z kamiennego chodnika zamieniła się w błotnistą ścieżkę. Śnieg, który tu i ówdzie przymarzł do miedzy, na tle zoranej ziemi wyglądał jak ślady zadrapań. Po lewej stronie, wzdłuż brzegu rzeki stały wierzby. Na wiotkich gałęziach przysiadały drobne ptaki, przez chwilę huśtały się niepewnie, po czym odlatywały w poszukiwaniu innego drzewa. Światło słoneczne było płytkie i łagodne. Podnosiłem czasami głowę i cieszyłem się jego ciepłem. Dziewczyna wsadziła prawą rękę do kieszeni własnego, lewą zaś do kieszeni mojego płaszcza. Ja natomiast w lewej ręce trzymałem torbę, a prawą ściskałem dłoń dziewczyny w mojej kieszeni. W torbie niosłem drugie śniadanie i prezent dla dozorcy elektrowni.

Na wiosnę różne rzeczy staną się łatwiejsze – myślałem, ściskając jej ciepłą dłoń. – Jeśli moje serce przetrwa zimę, jeśli przetrwa ją także mój cień, wówczas z pewnością odzyskam serce w jego prawdziwym kształcie. Cień ma rację, muszę poradzić sobie z zimą.

Rozglądając się dookoła, powoli posuwaliśmy się w górę rzeki. Prawie nie odzywaliśmy się do siebie. Nie dlatego, że nie mieliśmy o czym rozmawiać, po prostu nie musieliśmy tego robić. Szliśmy, przyglądając się uważnie to białym połaciom śniegu, które gdzieniegdzie pozostały jeszcze na równinie, to ptakom niosącym w dziobach czerwone nasiona, to znowu dziwacznym, poskręcanym kształtom zimowych warzyw albo niewielkim płytkim zatokom, jakie wyżłobiła rzeka. Zdawało mi się, że cała przyroda chłonie tę odrobinę chwilowego ciepła. Nawet chmury przesłaniające niebo nie były tak ociężałe jak zwykle. Wyglądały raczej tak, jakby czyjaś troskliwa ręka otuliła nimi ten nasz niewielki świat.

Spotkaliśmy po drodze kilka zwierzy, które przywędrowały tutaj w poszukiwaniu pożywienia. Były pokryte białą gęstą sierścią. Nawet na pierwszy rzut oka widziałem, że znacznie straciły na wadze. Z grzbietów sterczały łopatki niczym sprężyny w starej sofie, a zwały skóry bezlitośnie zwisały z ich pysków. W oczach ledwo tliło się życie, a nogi w stawach były tak spuchnięte, że przypominały kule. Nie zmieniły swego wyglądu tylko ich białe pojedyncze rogi. Jak dawniej, dumnie wbijały się w niebo.

Poruszały się małymi grupkami po trzy, cztery w grupie, stąpając wzdłuż miedzy od jednej kępy zarośli do drugiej. Ale nigdzie nie było już ani nasion, ani zielonych soczystych liści. Czekały pod drzewami, aż z górnych gałęzi spadnie trochę pożywienia, i smutnym wzrokiem odprowadzały ptaki, które w dziobach unosiły zdobycz.

– Dlaczego nie jedzą warzyw z pola? – zapytałem.

– Nie wiem. Tak jest ustalone – odpowiedziała. – Nie tkną niczego, co przeznaczone jest dla ludzi. Chyba że sami będziemy je karmić.

Przy jednym z zakoli rzeki kilka zwierzy piło wodę, klęcząc na przednich kolanach. Nie podniosły łbów, kiedy przechodziliśmy obok. W wodzie wyraźnie odbijały się ich rogi, wyglądały jak białe kości leżące na dnie rzeki.

Po półgodzinnym marszu w górę rzeki, tuż za Mostem Wschodnim ujrzeliśmy niewielką ścieżkę odbijającą w prawo. Była tak wąska, że gdyby nie stara stodoła, o której wspominał Strażnik, prawdopodobnie wcale byśmy jej nie zauważyli. W tej okolicy nie było już pól uprawnych, po obu stronach ścieżki rosła wysoka trawa.

64
{"b":"101013","o":1}