Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Rozumiem – powiedziała i uśmiechnęła się znowu. Przypominała mi moją koleżankę z gimnazjum. Była to bardzo mądra i szczera dziewczyna. Podobno wyszła za jakiegoś rewolucjonistę, którego poznała na studiach, urodziła mu dwoje dzieci i uciekła z domu. Dziewczyna z wypożyczalni uśmiechała się w identyczny sposób. Kto by przypuszczał, że ta siedemnastolatka, która lubiła Salingera i George'a Harrisona, wyjdzie za rewolucjonistę i urodziwszy mu dwójkę dzieci, ucieknie z domu?

– Gdyby każdy był tak ostrożny jak pan… nie mielibyśmy tylu kłopotów – powiedziała. – Trudno prowadzić te najnowsze wozy, jeśli się nie ma wprawy.

Skinąłem głową. A więc nie tylko ja nie miałem wprawy.

– A który guzik trzeba nacisnąć, żeby uzyskać pierwiastek ze stu osiemdziesięciu pięciu?

– To chyba dopiero w następnym modelu – roześmiała się.

– To Dylan, prawda?

– Tak – powiedziałem. Bob Dylan śpiewał właśnie Positive 4th Street.

– Dylana poznam zawsze.

– Po tym, że nie gra na harmonijce tak dobrze jak Stevie Wonder?

Roześmiała się znowu. Rozśmieszanie jej sprawiało mi przyjemność. Nie jest ze mną jeszcze tak źle, skoro potrafię rozśmieszać dziewczyny.

– Nie, nie dlatego, poznaję go po glosie – powiedziała. – To taki głos, jakby małe dziecko stało przy oknie i patrzyło na deszcz.

– Dobrze pani to wyraziła – powiedziałem. Rzeczywiście, to właśnie taki głos. Przeczytałem na temat Dylana kilka książek, ale w żadnej z nich nie spotkałem tak trafnego określenia. Kiedy jej o tym powiedziałem, zaczerwieniła się lekko.

– Tak czuję.

– Bardzo trudno jest mówić o uczuciach – rzekłem. – Każdy coś tam w życiu czuje, ale nie każdy umie to wyrazić.

– Marzę o tym, żeby napisać książkę.

– Napisze pani świetną książkę. Swoją drogą to dziwne, że taka młoda dziewczyna jak pani słucha Dylana.

– Lubię starą muzykę. Dylana, Beatlesów, Doorsów, Jimi Hendriksa i tym podobnych.

– Chętnie porozmawiałbym z panią dłużej – powiedziałem. Uśmiechnęła się i przekrzywiła nieco głowę. Takie dziewczyny jak ona znają setki sposobów, żeby odprawić podstarzałego rozwodnika. Podziękowałem jej i ruszyłem do przodu. Dylan śpiewał Stuck Inside of Mobile with the Memphis Blue Again. Dzięki temu spotkaniu byłem już w niezłym humorze.

Cyfrowy zegar na tablicy rozdzielczej wskazywał dwanaście po czwartej. Zaczynało się ściemniać. Wąskimi ulicami jechałem powoli w kierunku domu. Nie dość, że ulice, jak zwykle w deszczową niedzielę, były zatłoczone, to jeszcze jakiś mały sportowy samochód wjechał z boku pod ośmiotonową ciężarówkę, w związku z czym powstał straszny korek. Zielony sportowy samochód wyglądał jak tekturowe pudełko, na którym ktoś przez pomyłkę usiadł. Wokół stało kilku policjantów w czarnych ortalionowych kurtkach, a do zderzaka rozbitego auta przyczepiano właśnie linę holowniczą.

Długo musiałem czekać, zanim udało mi się przejechać obok miejsca wypadku i wydostać z korka, ale do szóstej miałem jeszcze sporo czasu, toteż bez pośpiechu paliłem papierosy i słuchałem Dylana. Rozmyślałem też o tym, jak mogło wyglądać małżeństwo mojej koleżanki z klasy. Czy mąż, wróciwszy z pracy – zakładając, że to, co robił, można nazwać pracą – opowiadał jej o postępach rewolucji?

Bob Dylan zaczął śpiewać Like A Rolling Stone, porzuciłem więc myśli o rewolucji i zanuciłem razem z nim. Wszyscy się starzejemy. To rzecz oczywista, jak to, że z nieba pada deszcz.

Koniec Świata – czaszki

Widziałem odlatujące ptaki. Wznosiły się ponad krzywiznę skutego bielą wzgórza i znikały za horyzontem.

Grzejąc przy piecu ręce i nogi, piłem gorącą herbatę, którą zaparzył dla mnie starzec.

– Dziś też wybierasz się do biblioteki? Śnieg będzie bardzo głęboki, chodzenie po wzgórzu w taką pogodę jest niebezpieczne. Może zostaniesz dzisiaj w domu?

– Nie, dzisiaj właśnie nie mogę – odparłem.

Starzec pokręcił głową, wyszedł na chwilę z pokoju i wrócił z parą butów do chodzenia po śniegu.

– Włóż je. Nie będziesz się ślizgał.

Przymierzyłem buty, były na mnie w sam raz. To dobry znak – pomyślałem.

Zawinąłem się szalikiem, włożyłem rękawiczki, a na głowę założyłem czapkę, którą pożyczyłem od starca. Potem złożyłem harmonię i wsadziłem ją do kieszeni płaszcza. Tak bardzo mi się podobała, że postanowiłem nie rozstawać się z nią nawet na chwilę.

– Uważaj na siebie – rzekł starzec. – To najważniejsze chwile w twoim życiu. Gdyby coś ci się teraz stało, już nigdy nie będzie można tego naprawić.

– Rozumiem – powiedziałem.

Jak przypuszczałem, na dnie dołu leżała już gruba warstwa śniegu. Do rana śnieg zasypie go zupełnie. Jakiś czas stałem obok dołu i przyglądałem się płatkom śniegu, które gromadziły się na dnie, a potem ruszyłem w stronę Miasta.

Śnieg padał tak gęsto, że prawie nie widziałem drogi. Zdjąłem okulary, wsadziłem je do kieszeni, a szalik podciągnąłem aż pod oczy. Słyszałem chrzęst, z jakim kolce w podeszwach moich butów wbijały się w lód. Od czasu do czasu odzywał się jakiś ptak. Ciekawe, co czuły w takiej chwili ptaki? A zwierze? O czym myślały podczas takiej zawiei?

Dotarłem do biblioteki godzinę wcześniej niż zwykle, ale dziewczyna czekała już na mnie przy rozpalonym piecu. Otrzepała mój płaszcz ze śniegu i wykruszyła lód z moich butów.

Rozejrzałem się po pokoju. Chociaż byłem tu ostatnio wczoraj, zdawało mi się, że od lat nie widziałem tego żółtego światła na matowej szybie, nie czułem ciepła bijącego od pieca ani zapachu kawy, który unosił się nad dzbankiem. Już niedługo stracę to wszystko na zawsze. Ten spokój i cały ten świat.

– Zjesz coś teraz czy może trochę później?

– Nie, nie będę dzisiaj jadł. Nie jestem głodny – powiedziałem z przekonaniem.

– A może napijesz się kawy?

– Tak, chętnie.

Zdjąłem rękawiczki i zawiesiłem je na metalowym drążku przy drzwiczkach pieca. Rozcierając palce, patrzyłem, jak dziewczyna zdejmuje z pieca dzbanek i nalewa kawę. Podała mi jedną filiżankę, a sama usiadła z drugą przy stole.

– Straszna śnieżyca. Ledwo znalazłem drogę – powiedziałem.

– To potrwa jeszcze jakiś czas. Za kilka dni zobaczysz tyle śniegu, ile jeszcze nigdy w życiu nie widziałeś.

Wypiłem pół filiżanki gorącej kawy, po czym odstawiłem ją na stół i usiadłem naprzeciw dziewczyny. Dłuższą chwilę przyglądałem się jej twarzy. Patrząc na nią, czułem taki smutek, jakby ktoś wyrywał mi serce.

– Obawiam się, że nigdy tego nie zobaczę.

Podniosła wzrok znad filiżanki i spojrzała mi prosto w oczy.

– Dlaczego? Każdy może oglądać śnieg.

– Wiesz co, nie będę dzisiaj czytał Starych Snów. Muszę z tobą porozmawiać. Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia i chcę, żebyś i ty odpowiedziała mi na parę pytań. Zgoda?

Splotła palce na stole i patrząc na mnie obojętnym wzrokiem, skinęła głową.

– Mój cień umiera – zacząłem. – Pewnie wiesz o tym. Zima w tym roku jest bardzo sroga, myślę, że to nie potrwa długo. To kwestia kilku dni. Jeśli mój cień umrze, stracę na zawsze moje serce. Dlatego muszę zdecydować, co zrobić z sobą, z tobą, ze wszystkim. Nie mam już czasu do namysłu, zresztą i tak już postanowiłem.

Pijąc kawę, jeszcze raz zastanowiłem się nad słusznością mojej decyzji. Nie myliłem się. Ale którąkolwiek z dróg bym wybrał, i tak stracę na zawsze bardzo wiele.

– Jutro po południu prawdopodobnie opuszczę Miasto – powiedziałem. – Nie wiem jeszcze w jaki sposób, dowiem się tego jutro od cienia. Uciekniemy stąd i wrócimy do starego świata. Będę jak dawniej włóczył za sobą mój cień, będę cierpiał, a potem zestarzeję się i umrę. Myślę, że taki świat bardziej do mnie pasuje. Moje kapryśne serce znów będzie mi rozkazywać, ale ty tego nie zrozumiesz.

Dziewczyna patrzyła na mnie nieruchomym wzrokiem, ale zdawało mi się, że patrzy raczej na miejsce, w którym znajdowała się moja twarz.

82
{"b":"101013","o":1}