Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Nie przejmuj się – powiedziała. Również po jej policzkach spływały strugi łez. – Jeszcze trzy albo cztery pociągi i wszystko będzie w porządku. W pobliżu stacji będziemy już bezpieczni. Na pewno wyjdziemy na ziemię.

– Już kiedyś przeżyłem coś takiego – powiedziałem.

– Naprawdę? Byłeś w tunelu metra?

– Nie, skądże. Chodzi mi o światło. Już kiedyś płakałem z powodu światła.

– To zdarza się każdemu.

– Nie, to nie było zwykłe światło. Miałem jakieś dziwne oczy i światło też było inne. Pamiętam, że było mi bardzo zimno. Moje oczy przyzwyczajone były do mroku, tak jak teraz, dlatego nie mogłem oglądać światła. To były bardzo wyjątkowe oczy.

– Przypominasz sobie coś jeszcze?

– Nie, tylko tyle.

Opierała się o mnie całym ciałem, więc wyraźnie czułem kształt jej piersi na moim ramieniu. Z powodu mokrych spodni było mi bardzo zimno i tylko ta pierś dawała mi trochę ciepła.

– Już niedługo wyjdziemy na ziemię. Masz jakieś plany w związku z tym? Chciałbyś gdzieś pójść, coś zrobić, a może chciałbyś się z kimś spotkać? – Spojrzała na zegarek. – Masz jeszcze dwadzieścia pięć godzin i pięćdziesiąt minut.

– Wrócę do domu, wykąpię się i przebiorę. A potem pójdę do fryzjera – powiedziałem.

– Zostanie ci jeszcze dużo czasu.

– Potem zastanowię się, co robić.

– Mogę iść razem z tobą? To znaczy, do twojego mieszkania? – spytała. – Też chciałabym się wykąpać i przebrać.

– Proszę bardzo.

Przejechały dwa kolejne pociągi od strony Aoyama Itchome, więc znów pochyliliśmy głowy i zamknęliśmy oczy. Światło raziło nas w dalszym ciągu, ale z oczu nie popłynęło już tyle łez.

– Nie masz długich włosów. Nie musisz ich obcinać – powiedziała, świecąc latarką na moją głowę. – Poza tym chyba lepiej ci z długimi.

– Znudziły mi się długie.

– Ale one wcale nie są długie. Kiedy ostatni raz byłeś u fryzjera?

– Nie pamiętam – powiedziałem. Czy mogłem pamiętać coś takiego? Nie pamiętałem nawet, kiedy ostatni raz oddawałem mocz. To, co zdarzyło się przed paroma tygodniami, było dla mnie czymś w rodzaju historii starożytnej.

– Masz w domu coś, w co mogłabym się przebrać?

– Nie sądzę.

– Trudno, jakoś sobie poradzę. Będziesz potrzebował łóżka?

– Łóżka?

– No, czy zamierzasz sprowadzić sobie dziewczynę?

– Nie, nie miałem tego w planie.

– Więc będę mogła z niego skorzystać? Chciałabym się trochę przespać, zanim pójdę po dziadka.

– Proszę bardzo, ale do tego mieszkania w każdej chwili mogą wejść albo symbolanci, albo ludzie z Systemu. Ostatnio zrobiłem się bardzo popularny. Aż drzwi się nie zamykają.

– Nic mnie to nie obchodzi – powiedziała.

Ludzie przejmują się różnymi rzeczami, jak widać – każdy czym innym.

Nadjechał trzeci z kolei pociąg, tym razem od strony Shibuya. Zamknąłem oczy i zacząłem liczyć w myśli. Doliczyłem do czternastu, kiedy przejechał ostatni wagon. Oczy prawie już nas nie bolały. Pierwszy etap drogi na górę mieliśmy za sobą. Już nie złapią nas Czarnomroki i nie powieszą w studni.

Dziewczyna puściła moje ramię i wstała. – Chyba powinniśmy już iść – powiedziała.

Skinąłem głową i wszedłem do tunelu.

Koniec Świata – dół

Kiedy obudziłem się rano, wyprawa do Lasu i wszystkie wypadki poprzedniego dnia wydały mi się snem. Ale to nie był sen. Na stole, niczym małe wystraszone zwierzątko, leżała stara harmonia. A więc wszystko to wydarzyło się naprawdę. Była i elektrownia napędzana wiatrem, który wydobywał się spod ziemi, i młody dozorca o smutnej twarzy, i jego kolekcja instrumentów.

Coś jeszcze nie dawało mi spokoju, jakiś dziwny, nierealny dźwięk. Zdawało mi się, że ten dźwięk wbija się do mojej głowy i stuka o dno czaszki. Nie, nie bolała mnie głowa. Tylko to przenikliwe stukanie…

Rozejrzałem się po pokoju, ale niczego specjalnego nie zauważyłem. Sufit, kwadratowe ściany, nieco wygięta podłoga, zasłony w oknach – wszystko było tak jak zawsze. Na stole leżała harmonia, a na wieszaku przy ścianie wisiał jak zwykle płaszcz i szalik. Z kieszeni płaszcza wystawały rękawiczki. Czyżby ten dźwięk powstawał w mojej głowie?

Na wszelki wypadek wstałem z łóżka i wyjrzałem przez okno. Trzech starców na placu tuż pod moim oknem kopało wielki dół. Ostrza ich łopat z chrzęstem wbijały się w twardą zamarzniętą ziemię. A zmrożone powietrze rozszczepiało dźwięk w taki sposób, że nie można było ustalić jego źródła. A może byłem przewrażliwiony? Tyle rzeczy wydarzyło się w ostatnim czasie.

Dochodziła dziesiąta. Nigdy dotąd nie zdarzyło mi się spać tak długo. Dlaczego pułkownik mnie nie obudził? Przecież zawsze, z wyjątkiem dni kiedy miałem gorączkę, budził mnie o dziewiątej, a potem przynosił śniadanie.

Czekałem do wpół do jedenastej, ale pułkownik nie pojawił się. Zszedłem więc na dól do kuchni, wziąłem sobie kawałek chleba i szklankę wody, po czym wróciłem do pokoju i zjadłem śniadanie w samotności. Nie czułem wcale smaku chleba. Zjadłem tylko połowę porcji, a resztę schowałem do kieszeni. Następnie otulony płaszczem usiadłem na łóżku i czekałem, aż pokój nagrzeje się od pieca.

Nie zostało już ani śladu po wczorajszym cieple. Wróciła sroga zima. Śniegowe chmury, które przesłoniły niebo od szczytów Gór Północnych aż po horyzont na stepowym południu, były tak ciężkie, że robiło się od nich duszno.

Czterech starców pod oknem wciąż kopało dół.

Czterech?

Poprzednio było ich trzech. Pewnie jeden dołączył do nich później – pomyślałem. Nie było w tym nic dziwnego. W Dzielnicy Urzędniczej mieszkało wielu starców. Kopali w milczeniu, każdy w swoim miejscu. Wiatr, który od czasu do czasu zrywał się niespodziewanie, targał połami ich lekkich płaszczy. Ale oni nie zwracali uwagi na zimno. Rumiani z wysiłku, wbijali łopaty w ziemię bez chwili odpoczynku. Jeden z nich chyba nawet się spocił, bo zdjął płaszcz i powiesił go na drzewie. Płaszcz, niczym skóra węża, kołysał się na gałęzi poruszany wiatrem.

Kiedy w pokoju zrobiło się cieplej, usiadłem przy stole i spróbowałem rozłożyć harmonię. Dopiero teraz zauważyłem, jak starannie była wykonana. Miech i guziki pożółkły wprawdzie ze starości, ale w żadnym miejscu nie odpadła farba, którą pokryto drewniane części. Również delikatny chiński wzór na krawędziach obudowy zachował się w całości. Rzeczywiście instrument wyglądał jak dzieło sztuki.

Nie tylko wykończenie, zdumiewała mnie również sama budowa instrumentu. Przede wszystkim jego wielkość. Był tak mały, że złożony mieścił się w kieszeni płaszcza. A mimo to nie stracił żadnej swojej funkcji, zaopatrzony był we wszystko, co powinna posiadać prawdziwa harmonia.

Składałem ją i rozkładałem kilkakrotnie, badając palcami stan miecha, a następnie sprawdziłem działanie wszystkich guzików. Kiedy wybrzmiał ostatni dźwięk, wsłuchałem się w odgłosy dobiegające z zewnątrz.

Starcy wciąż kopali dół. Zgrzyt czterech łopat wbijanych w ziemię w chaotycznym rytmie z niezwykłą wyrazistością wdzierał się do pokoju. Od czasu do czasu pod naporem wiatru drżała szyba w oknie. Czy dźwięki harmonii dotarły do ich uszu? Chyba nie – pomyślałem. Nie były zbyt głośne, poza tym wiatr wiał akurat w przeciwnym kierunku.

Ostatni raz grałem na harmonii bardzo dawno temu, w dodatku na instrumencie nowego typu, toteż straciłem dużo czasu na to, żeby przyzwyczaić się do guzików. Na domiar złego stosownie do rozmiarów całego instrumentu guziki były niewielkie i ciasno przylegały jeden do drugiego. Może dziecku albo kobiecie nie sprawiłoby to takiego kłopotu, ale mnie, dorosłemu mężczyźnie bardzo trudno było manipulować tymi guzikami. No, a do tego wszystkiego należało jeszcze rytmicznie i efektywnie rozciągać twardy miech.

Po godzinie czy dwóch doszedłem jednak do pewnej wprawy i potrafiłem już bezbłędnie odnaleźć kilka prostych akordów. Ale w żaden sposób nie mogłem przypomnieć sobie melodii. Raz po raz podejmowałem kolejne próby, lecz nie udało mi się wydobyć z instrumentu nic prócz luźnych dźwięków. Od czasu do czasu zdawało mi się nagle, że kilka tonów łączy się ze sobą w znajomy mi sposób, ale wrażenie to ulatniało się jak kamfora.

73
{"b":"101013","o":1}