Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Poszedłem do sypialni, otworzyłem książkę telefoniczną i wykręciłem numer biblioteki. Poprosiłem do telefonu kogoś z informacji. Po dziesięciu sekundach usłyszałem głos długowłosej dziewczyny.

– Atlas anatomiczny - przedstawiłem się.

– Dziękuję za loda – powiedziała.

– Nie ma za co. Czy mógłbym panią o coś prosić?

– Prosić? Zależy o co.

– Chciałbym, żeby się pani dowiedziała dla mnie czegoś na temat jednorożca.

– Jednorożca?

– Czy to niemożliwe?

W słuchawce zapanowała cisza. Wyobraziłem sobie, jak dziewczyna przygryza właśnie dolną wargę.

– To czego mam się dowiedzieć o tym jednorożcu?

– Wszystkiego – odparłem.

– Wie pan co, jest już za dziesięć piąta, zaraz zamykamy i jest straszny ruch. Niestety, nie mogę tego dla pana zrobić. Proszę przyjść jutro. Jutro będzie pan mógł sobie poczytać o jednorożcu, o trójrożcu, o czym tylko pan chce.

– Bardzo się spieszę i to niezwykle ważna sprawa – powiedziałem.

– Aha – mruknęła. – A jak ważna?

– Od tego zależy ewolucja.

– Ewolucja? – powtórzyła jak echo. Chyba się trochę zdziwiła. Czułem, że się zastanawia, czy jestem naprawdę stuknięty, czy tylko na takiego wyglądam. Wolałbym, żeby wybrała to drugie. Może uda mi się w ten sposób rozbudzić jej ciekawość. Milczała dobrą chwilę.

– Pan ma na myśli tę ewolucję, która trwa od tysięcy lat? Nie znam się na tym, ale nie sądzę, żeby to była taka pilna sprawa. Jeden dzień ewolucja może chyba poczekać?

– Jest ewolucja, która trwa od tysięcy lat, ale jest i taka, która nie zajmuje nawet kilku godzin. To nie jest rzecz, którą można by wytłumaczyć przez telefon. Proszę mi wierzyć, to bardzo ważna sprawa. Od tego zależy ewolucja człowieka w najbliższym czasie.

– Jak na Odysei kosmicznej 2001.

– Właśnie – odparłem. Oglądałem ten film na wideo wiele razy.

– Czy pan wie, co o panu myślę?

– Zastanawia się pani, czy jestem groźnym czy niegroźnym wariatem. Zgadłem?

– W zasadzie tak – zgodziła się.

– Nie wydaje mi się, żebym był groźny – powiedziałem.

– Nie sądzę nawet, żebym był wariatem. Może jestem uparty, może nawet bardzo uparty i zbyt pewny siebie, ale nie jestem wariatem. Różne rzeczy słyszałem od ludzi, którzy mnie nie lubią, ale nikt mi jeszcze nie powiedział, że jestem niespełna rozumu.

– Hm… Mówi pan do rzeczy, nie wygląda na złego człowieka, no i kupił mi pan loda. Dobrze, umówmy się w kawiarni koło biblioteki o wpół do szóstej. Dam panu książki. Zgoda?

– To nie takie proste. Nie umiem wyjaśnić pani tego w paru słowach, ale chwilowo… nie mogę wyjść z domu.

– To znaczy – usłyszałem w słuchawce taki dźwięk, jakby stukała paznokciami w zęby – że pan chce, żebym przyniosła panu te książki do domu? Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam?

– W zasadzie tak. Właśnie o to mi chodzi – powiedziałem.

– Oczywiście tylko proszę.

– Na co pan liczy? Na moją dobrą wolę?

– Właśnie – odparłem. – Naprawdę jestem w trudnej sytuacji. Zapadła długa cisza. Tylko dzięki melodii Annie Lamie, która dobiegała z głośników biblioteki, zapowiadając koniec pracy, domyśliłem się, że cisza ta nie była wynikiem redukcji dźwięku.

– Pracuję tutaj już od pięciu lat, ale kogoś tak bezczelnego jak pan jeszcze nie spotkałam – powiedziała. – Żeby zamówić książki z dostawą do domu! I to za pierwszym razem!

– Oczywiście, ma pani rację. Ale nie mam innego wyjścia. Jestem osaczony. Liczę już tylko na panią.

– Rozumiem – zrezygnowała. – No to może mi pan łaskawie wytłumaczy, jak do pana trafić.

Uradowany podałem jej adres.

Koniec Świata – pułkownik

– Raczej nie ma nadziei, że odzyska pan cień – rzekł pułkownik, popijając kawę. Jak większość ludzi, którzy przez długie lata wydawali rozkazy, był zawsze wyprostowany i mówił ze ściągniętym podbródkiem. Nie był jednak skłonnym do pouczeń pyszałkiem. Z wojska wyniósł tylko wyprostowaną postawę, regularny tryb życia i całą masę wspomnień. Pułkownik był moim sąsiadem i muszę przyznać, że nadawał się do tej roli doskonale. Uprzejmy, spokojny, dobrze grał w szachy.

– Strażnik powiedział panu prawdę – ciągnął stary pułkownik.

– To niemożliwe ani praktycznie, ani teoretycznie. Dopóki będzie pan w Mieście, dopóty nie może pan mieć cienia, a z Miasta nigdy pan nie wyjdzie. Miasto to potrzask, jak mówimy w wojsku. Można tu wejść, ale wyjść się nie da. Dopóki stoi ten mur.

– Nie sądziłem, że stracę cień na zawsze – powiedziałem.

– Myślałem, że tylko chwilowo oddaję go do depozytu. Nikt mi o tym wcześniej nie powiedział.

– W tym Mieście nikt panu niczego nie powie – odparł.

– Miasto robi wszystko po swojemu. I nie interesuje się tym, czy ktoś coś wiedział, czy nie wiedział. Współczuję panu.

– Co teraz stanie się z moim cieniem?

– Nic. Będzie żył tam, gdzie go pan zostawił. Aż umrze. Widział się pan z nim od tamtego czasu?

– Jeszcze nie. Prosiłem Strażnika kilka razy, ale nie zgodził się. Powiedział, że to ze względu na bezpieczeństwo, czy coś w tym rodzaju.

– No, to nie ma rady – starzec pokręcił głową. – Strażnik musi pilnować cienia, to on ponosi całą odpowiedzialność. Niestety, nic nie mogę dla pana zrobić. Jak pan wie, Strażnik jest zacięty, ma trudny charakter i nie słucha niczyich rad. Musi pan cierpliwie czekać, aż zmieni zdanie.

– Będę czekał – odparłem. – Ale czego on się właściwie obawia? Pułkownik wypił resztę kawy, po czym odstawił filiżankę na spodek i wytarł usta chusteczką, którą wyjął z kieszeni. Chusteczka, jak całe jego ubranie, była stara i wysłużona, ale zadbana i czysta.

– Boi się, że się połączycie. Musiałby was znowu rozdzielać i wszystko zaczęłoby się od początku.

Powiedziawszy to, skupił uwagę na szachownicy. Ruchy figur w tych szachach różniły się nieco od tych, które znałem, więc zwykle wygrywał starzec.

– Zabijam gońca królówką, nie ma pan nic przeciwko temu?

– Proszę bardzo – odparłem, po czym ruchem wieży zamknąłem odwrót królówce.

Starzec pokiwał kilka razy głową i znów wlepił wzrok w szachownicę. Właściwie partia była już rozegrana i zwycięstwo należało do starca, ale nie spieszył się do wygranej, nadal układał plan za planem.

– Ciężko jest rozstać się z własnym cieniem. To znaczy, pozwolić mu umrzeć – powiedział i zręcznie zablokował moją wieżę, wskakując koniem pomiędzy nią a króla. Król został praktycznie bez obrony. Od mata dzieliły mnie trzy ruchy.

– Wszystkim jest ciężko. Ze mną też tak było. W dodatku ja pozwoliłem umrzeć cieniowi, kiedy miałem sześćdziesiąt lat. To nie to samo, co odebrać cień małemu dziecku. W tym wieku ma się już sporo wspomnień.

– Jak długo żyje cień bez człowieka?

– To zależy od cienia – powiedział. – Bywają cienie silne, bywają też słabe. Ale na ogół wszystkie żyją dość krótko. Nie odpowiada im tutejsza ziemia. No i zima tutaj długa. Nie było jeszcze cienia, który dożyłby do następnej wiosny.

Jeszcze raz przyjrzałem się szachownicy. Nie było wyjścia, musiałem się poddać.

– Dam panu pięć ruchów – zaproponował starzec. – Nie powinien się pan poddawać. Zawsze może pan jeszcze liczyć na błąd przeciwnika.

– Spróbuję – powiedziałem.

W czasie gdy zastanawiałem się nad ruchem, starzec podszedł do okna, uchylił palcem zasłonę i przez wąską szparę wyglądał przez okno.

– To dla pana najcięższy okres. To tak jak z zębem. Stracił pan stary, a nowy jeszcze nie wyrósł. Rozumie pan, o czym mówię?

– Jednym słowem, nie mam już cienia, ale on wciąż jeszcze żyje?

– Tak – skinął głową. – Pamiętam, jak to było. Nie można zachować równowagi pomiędzy tym, co było, a tym, co będzie. Dlatego brak panu pewności. Ale kiedy pojawi się nowy ząb, zapomni pan o starym.

– To znaczy, zniknie serce?

Starzec milczał.

– Przepraszam, że tak bez przerwy pytam – powiedziałem – ale nic z tego nie rozumiem. Nie pojmuję, na jakiej zasadzie funkcjonuje to Miasto. Dlaczego otoczone jest tak wysokim murem? Dlaczego Strażnik wypędza stado zwierzy z Miasta na noc, a o świcie wpuszcza je z powrotem? Czym są Stare Sny, które czytam codziennie w bibliotece? A pan jest jedynym człowiekiem, którego mogę o to zapytać.

19
{"b":"101013","o":1}