Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Wyszliśmy ze strażnicy. Cień przybijał właśnie ostatnią, boczną deskę. Pomijając konstrukcję koła, wózek wyglądał jak nowy.

Przeszliśmy na drugą stronę placu i zatrzymaliśmy się przy murze koło wieży. Było parno i duszno. Po niebie przesuwały się czarne chmury. Lada chwila mógł lunąć deszcz. Przesiąknięta potem koszula Strażnika lepiła się do jego ciała, wydając cuchnącą woń.

– To jest mur – powiedział i poklepał ścianę dłonią, tak jakby klepał konia. – Ma siedem metrów wysokości i dokładnie otacza Miasto. Wyjść można tylko przez tę bramę. Dawniej była jeszcze Brama Wschodnia, ale teraz jest zamurowana. Jak widzisz, zbudowany jest z cegły, ale to nie jest zwykła cegła. Nie zniszczy jej ani armata, ani trzęsienie ziemi, ani burza.

Strażnik podniósł z ziemi kawałek drewna i zaczął ociosywać go nożem. Nóż wchodził w drewno jak w masło i wkrótce w ręce Strażnika została tylko mała drzazga.

– Przypatrz się dobrze – powiedział. – Między cegłami nie ma zaprawy. Jest niepotrzebna. Cegły są tak dopasowane, że nawet włos się tu nie wciśnie.

Spróbował wetknąć drzazgę między cegły, ale nie wcisnął jej nawet na milimetr. Następnie wyrzucił drzazgę i czubkiem noża zaczął rysować powierzchnię cegły. Rozległ się nieprzyjemny zgrzyt, ale na cegle nie pozostał żaden ślad. Strażnik rzucił okiem na czubek noża, po czym zamknął ostrze i schował nóż do kieszeni.

– Ten mur jest doskonały. Dobrze to zapamiętaj. Nikomu nie udało się stąd wyjść.

Potem położył swą ogromną dłoń na moich plecach.

– Wiem, że ci ciężko. Wszystkim jest ciężko na początku. Ale musisz wytrzymać. Potem przyjdzie ulga. Nie będziesz się już martwił, nie będziesz cierpiał. To wszystko zniknie. Takie chwilowe uczucia nie mają żadnego znaczenia. Dlatego dobrze ci radzę: zapomnij o cieniu. Tutaj jest koniec świata. Stąd nie ma już dokąd iść. Dlatego ty też nigdzie stąd nie pójdziesz.

Powiedziawszy to, jeszcze raz klepnął mnie po plecach.

W drodze powrotnej przystanąłem na Starym Moście i oparłem się o barierkę.

Koniec świata.

Ale dlaczego, w jaki sposób i w jakim celu porzuciłem stary świat i przyszedłem aż tutaj, na koniec świata? Straciłem cień i pamięć, a teraz stracę jeszcze serce.

Rzeka cicho szemrała pod moimi stopami. Pod mostem była niewielka piaszczysta wyspa. Porastały ją wierzby. Zanurzone w wodzie gałęzie kołysały się lekko, poruszane nurtem rzeki. Poprzez krystalicznie czystą wodę widziałem skaliste dno i ryby. Zawsze odnajdywałem spokój, patrząc na tę rzekę.

Z mostu można było zejść schodami na wyspę. W cieniu wierzb stała ławka, a obok wypoczywało zawsze kilka zwierzy. Często schodziłem na tę wyspę i karmiłem je chlebem, który nosiłem w kieszeni. Wahały się, ale w końcu wyciągały szyje ku okruchom chleba.

W miarę upływu czasu w ich oczach malował się coraz głębszy smutek. Pożółkłe liście i sucha trawa przypominały im o nadchodzącej długiej i ciężkiej porze głodu. Jak mówił starzec, dla mnie również miała to być długa i ciężka pora.

Hard-boiled wonderland – garderoba, arbuz, chaos

O wpół do dziesiątej dziewczyna wstała z łóżka i powoli zaczęła się ubierać. Leżałem oparty na łokciach i obserwowałem ją kątem oka. Wyglądała jak smukły zimowy ptak, który z gracją wykonuje każdy swój ruch. Włożyła spódnicę, potem zapięła guziki bluzki, zaczynając od góry, następnie usiadłszy na skraju łóżka, założyła rajstopy. Potem pocałowała mnie w policzek. Wiele dziewcząt umie się ładnie rozbierać, ale rzadko która potrafi się z równym wdziękiem ubrać. Kiedy już się ubrała i poprawiła włosy, w pokoju zrobiło się tak świeżo, jakby ktoś otworzył szeroko okno.

– Dziękuję za kolację – powiedziała.

– Nie ma za co.

– Zawsze tyle gotujesz?

– Jeśli nie jestem zbyt zajęty. Zwykle wyjadam resztki albo stołuję się na mieście.

Usiadła na krześle w kuchni i zapaliła papierosa.

– Ja prawie wcale nie gotuję. Kiedy pomyślę, że musiałabym ugotować garnki pełne jedzenia i to tylko po to, żeby je zaraz opróżnić… nie mam już na nic ochoty. To przecież tak, jakbym żyła dla samego jedzenia. Nie wydaje ci się?

Pomyślałem, że chyba ma rację.

Wyjęła z torebki notes, napisała w nim coś długopisem i wyrwała kartkę.

– To numer mojego telefonu – powiedziała. – Zadzwoń, jeśli ugotujesz czegoś za dużo i nie będziesz w stanie zjeść wszystkiego sam, przyjdę na pewno.

Kiedy wyszła, zabierając ze sobą pożyczone przeze mnie książki, w pokoju zrobiło się dziwnie pusto. Odsłoniłem czaszkę i przyjrzałem się jej jeszcze raz. Nie miałem oczywiście żadnego dowodu, ale czułem, że to ta sama czaszka, którą pechowy porucznik wykopał na ukraińskim froncie. A może wiązała się z nią jeszcze jakaś inna, dłuższa historia?

Umyłem talerze i wytarłem stół. Był już najwyższy czas, żeby pomyśleć o tasowaniu. Wyłączyłem telefon i dzwonek przy drzwiach, po czym zgasiłem światło w całym mieszkaniu. Paliła się już tylko jedna lampa w kuchni obok stołu. Potrzebowałem teraz absolutnego spokoju, musiałem skupić się na tasowaniu.

„Koniec Świata" – to hasło i tytuł sztuki, jaka rozgrywa się w moim mózgu i służy do transformacji cyfr uzyskanych z prania, czyli do tasowania. Oczywiście tylko dla ułatwienia nazywa się to sztuką. Naprawdę jest to coś bardziej chaotycznego, pozbawionego wyrazistych wątków, dlatego trudno to porównać do prawdziwej sztuki.

Zresztą sam nie znam treści tego dzieła. Ułożyli go naukowcy z Głównego Laboratorium. Kiedy po rocznym treningu zdałem końcowy egzamin, zamrozili mnie na dwa tygodnie i wydobyli z mego mózgu to, co należałoby nazwać jądrem mojej świadomości, przekształcili je zgodnie z treścią tego pass-dramatu, po czym z powrotem wprowadzili do mózgu. Następnie poinformowali mnie, że tytuł sztuki brzmi „Koniec Świata" i to jest właśnie hasło do mojego tasowania. Moja świadomość składa się teraz z dwóch osobnych części: chaotycznej całości i tkwiącego w niej, jak pestka w śliwce, jądra, które stanowi jednocześnie kwintesencję tej chaotycznej całości.

Nie wyjawili jednak, co jest treścią tego mojego jądra.

– Tego nie musi pan wiedzieć – powiedzieli. – Nie ma nic pewniejszego na świecie niż ludzka podświadomość. Po osiągnięciu pewnego wieku, badaliśmy tę sprawę wnikliwie i ustaliliśmy, że jest to dwudziesty ósmy rok życia, ludzka świadomość jako całość nie ulega zmianom. To, co powszechnie nazywa się zmianami świadomości, z punktu widzenia pracy mózgu nie jest niczym więcej, jak tylko lekkim powierzchownym drganiem. Dlatego jądro pańskiej świadomości będzie funkcjonować niezmiennie jako „Koniec Świata" aż do pańskiej śmierci. Czy pan rozumie?

– Rozumiem – odpowiedziałem.

– Wszystkie teoretyczne rozważania i analizy przypominają rozcinanie arbuza szpilką. Można w ten sposób co najwyżej zostawić ślad na skórce, lecz miąższ owocu pozostanie nietknięty. Większość ludzi zdaje się zadowalać gryzieniem samej skórki, ale… musimy zachować ostrożność. Musimy chronić pańską sztukę, uniemożliwić panu dokopanie się do niej z zewnątrz. Załóżmy, że powiemy panu, o czym jest ta sztuka. To tak, jakbyśmy obrali arbuz ze skórki. Nie ma cienia wątpliwości, że zacznie pan zmieniać treść sztuki na własną rękę. Uzna pan, że tu trzeba coś poprawić, tam dodać coś od siebie i w rezultacie w okamgnieniu sztuka straci charakter pass-dramatu, a pan zdolność tasowania.

– Dlatego wzmocniliśmy nieco skórkę – dodał inny. – Może pan sztukę przywołać. Jest w końcu pana własnością. Ale nigdy nie pozna pan jej treści. Wszystko odbywa się w morzu chaosu. Mówiąc krótko, nurkuje pan w to morze, a potem z powrotem wypływa. Rozumie pan, o co mi chodzi?

– Chyba tak – odpowiedziałem.

– Jest jeszcze jeden problem – powiedzieli. – Czy człowiek powinien znać jądro swojej świadomości?

– Nie wiem – odpowiedziałem.

– My też nie wiemy. To problem wykraczający poza granice nauki. Z rodzaju tych, o które naukowcy spierają się latami, jak wynalazek broni atomowej w Los Alamos.

25
{"b":"101013","o":1}