Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Zniszczyć? – spytałem przerażony. – Jak to „zniszczyć"?

– Po prostu zniszczyć. Tak jak te drzwi – mówiąc to, wskazał na wyrwane wraz z zawiasami drzwi. – Zniszczenie dla samego zniszczenia. Wszystko dokładnie ci rozwalimy.

– Po co?

– Za dużo tłumaczenia. Poza tym tłumaczenie niczego już nie zmieni. Dlatego powiedz, co chciałbyś z tego wszystkiego ocalić. To dla twojego dobra.

– Wideo – powiedziałem zrezygnowany. – I telewizor, obydwa drogie i niedawno kupione. Poza tym zapasy whisky w kredensie.

– Co jeszcze?

– Skórzana kurtka wojskowa i trzyczęściowy garnitur.

Zastanawiałem się przez chwilę. Czy mam w tym domu jeszcze coś cennego, ale nie miałem.

Mały skinął głową.

Olbrzym otworzył najpierw kredens i szafę. Znalazł w szufladzie ekspander i hantle, których używam czasem do treningu mięśni. Przerzucił sobie ekspander i hantle przez plecy i złączył ramiona z przodu. Nie spotkałem dotąd człowieka, któremu by się to udało.

Następnie trzymając hantle w obu dłoniach jak kij baseballowy, wkroczył do sypialni. Podniosłem się nieco z krzesła, żeby zobaczyć, co zrobi. Zamachnął się hantlami ponad głową i uderzył nimi z całej siły w telewizor. Usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła i trzask iskier – mój dwudziestosiedmiocalowy telewizor, kupiony przed trzema miesiącami, rozleciał się na kawałki jak rozłupany arbuz.

– Chwileczkę!… – krzyknąłem, zrywając się od stołu, ale mały powstrzymał mnie uderzeniem dłonią w stół.

Następnie olbrzym podniósł wideo i kilka razy stuknął nim w kant rozbitego telewizora. Wyskoczyło kilka przycisków, nastąpiło krótkie spięcie i z urządzenia niczym opuszczająca ciało dusza uniósł się biały dym. Upewnił się, czy wideo jest już w wystarczającym stopniu popsute, po czym rzucił złom na podłogę i wyjął z kieszeni nóż. Ostrze otworzyło się z prostym klarownym dźwiękiem. Wyjął z szafy moją kurtkę i garnitur Brooks Brothers, które kosztowały mnie razem chyba dwieście tysięcy, i pociął je na kawałki. – Jak to! – krzyknąłem na malca. – Przecież obiecałeś, że nie zniszczycie tego, co dla mnie najcenniejsze!

– Niczego takiego nie powiedziałem – odparł naturalnym głosem. – Spytałem tylko, co masz w tym domu cennego. Niszczenie zawsze zaczyna się od rzeczy najcenniejszych. To oczywiste.

– Aha – wyjąłem z lodówki puszkę piwa i napiłem się. Następnie usiadłem przy stole i wraz z małym przyglądałem się temu, jak olbrzym dewastuje moje przytulne mieszkanko.

Koniec Świata – Las

Pewnego dnia, kiedy obudziłem się rano i spojrzałem w niebo, zauważyłem, że jesień już odeszła. Zniknęły gdzieś chmury gnane jesiennym wiatrem, a nad Północnymi Górami pojawiła się tylko jedna ciężka chmura niczym posłaniec nieszczęśliwej wieści. Jesień była w Mieście porą miłą i piękną, ale gościła zbyt krótko i pożegnała się zbyt nagle.

Kiedy skończyła się jesień, zapanowała chwilowa pustka. Nie była to już jesień, ale jeszcze nie zima – taka pusta nieruchoma pora. Sierść zwierzy straciła swój złoty połysk, coraz gęściej prze- plątały ją białe włosy. Przeczucie zimy otoczyło Miasto niewidzialną błoną. Szum wiatru, szmer liści, nocna cisza, nawet odgłos ludzkich kroków – wszystko to, jakby w zmowie, zrobiło się ociężałe. Nawet rzeka w pobliżu wysepki, która kiedyś dawała mi tyle wytchnienia, nie była już w stanie pokrzepić mojego serca. Wszystko chowało się do swych skorup lub gotowało do ponownego końca. Zima była dla nich tylko jedną z czterech pór roku, potrzebną jak każda inna.

– Zima w tym roku będzie bardzo sroga – powiedział stary pułkownik. – Można to poznać po kształcie chmury. Chodź, popatrz.

Zaprowadził mnie do okna i wskazał na ciemną grubą chmurę wiszącą ponad górami.

– Zwykle o tej porze na północy widać kraniec zimowej chmury. Z kształtu tej chmury przepowiadamy, jaka będzie zima. Gładka i płaska oznacza łagodną zimę. Im chmura grubsza, tym zima będzie sroższa. Najgorsza jest taka, która przypomina ptaka z rozłożonymi skrzydłami. To właśnie taka chmura.

Zmrużyłem oczy i spojrzałem na niebo nad Północnymi Górami. Niewyraźnie, co prawda, ale udało mi się dostrzec kształt, o którym mówił starzec. Chmura rozciągała się ponad całymi górami, pośrodku zaś spiętrzała się tak, że rzeczywiście przypominała ptaka z rozpiętymi skrzydłami. Złowróżbne szare ptaszysko lecące w naszym kierunku.

– Taka zima zdarza się raz na pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat – ciągnął pułkownik. – Swoją drogą, ty przecież nie masz płaszcza.

– Rzeczywiście – przyznałem. Miałem tylko dość lekką bawełnianą marynarkę.

Starzec otworzył szafę i wyjął z niej granatowy płaszcz wojskowy.

– Zdobyłem go specjalnie z myślą o tobie. Ciekawe, czy będzie pasować.

Przymierzyłem płaszcz. Był na mnie trochę za duży, w dodatku okropnie ciężki, a szorstki wełniany materiał boleśnie drażnił mi skórę. Ale poczułem do niego sympatię, poza tym chyba nie miałem wyboru.

– Rysujesz jeszcze tę mapę? – spytał pułkownik.

– Tak – odpowiedziałem. – Zostało mi jeszcze kilka białych plam, chciałbym ją wreszcie skończyć.

– Nie mam nic przeciwko twojej mapie. To twoja sprawa i nikomu nie sprawiasz tym kłopotu. Ale muszę cię ostrzec. Na dalsze wyprawy nie wybieraj się zimą. Nie oddalaj się od domów. A najlepiej zaczekaj do wiosny. To Miasto nie jest wprawdzie duże, ale zimą kryje się tu wiele niebezpieczeństw. Nawet nie masz pojęcia jakich.

– Rozumiem – powiedziałem. – Ale kiedy właściwie zacznie się zima?

– Z chwilą gdy spadnie pierwszy płatek śniegu. Skończy się, gdy stopnieje śnieg na wyspie.

Przyglądając się zimowej chmurze, piliśmy poranną kawę.

– Muszę powiedzieć ci o jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy – rzekł starzec. – Nie zbliżaj się w zimie do muru. I nie wchodź do Lasu. O tej porze mają dużo siły.

– Co takiego znajduje się w Lesie?

– Nic – odparł starzec po chwili namysłu. – W każdym razie nic, co byłoby tobie albo mnie potrzebne.

– Czy ktoś tam mieszka?

Starzec otworzył piec, wytarł go z kurzu, następnie włożył kilka drewien i nasypał węgla.

– Dziś wieczorem trzeba już chyba zapalić w piecu – powie dział. – Ten węgiel i drewno pochodzą z Lasu. Także grzyby, herbata i tym podobne rzeczy. Dlatego w pewnym stopniu Las jest nam potrzebny. Ale tylko po to. Poza tym nie ma tam niczego.

– W takim razie ktoś musi mieszkać w Lesie, kopać ten węgiel, zbierać drewno i szukać grzybów.

– Masz rację. Mieszka tam parę osób. Zaopatrują Miasto w węgiel, drewno, grzyby, a w zamian dostają od nas zboże i odzież. Wymiana ta przeprowadzana jest raz w tygodniu w wyznaczonym miejscu przez wyznaczonych ludzi. Ale poza tym nie mamy z nimi nic wspólnego. Oni nie zbliżają się do Miasta, a my nie wchodzimy do Lasu. Są zupełnie odmiennym rodzajem ludzi.

– Czym się różnią?

– Wszystkim – odparł. – W każdym razie wszystkim, co przychodzi mi do głowy. Ale nie powinieneś się nimi interesować. To niebezpieczne. Nie jesteś jeszcze, że tak powiem, do końca ukształtowany. Dlatego nie powinieneś zbliżać się do niebezpieczeństw, zanim nie dojrzejesz w odpowiednim do tego miejscu. Las to Las. Napisz sobie na mapie po prostu „Las". Zgoda?

– Rozumiem.

– No i jeszcze mur. Zimą strzeże Miasta jeszcze surowiej. Sprawdza, czy wszyscy bez wyjątku jesteśmy nim otoczeni. Dlatego w ogóle nie powinieneś się interesować murem. Ani tym bardziej do niego podchodzić. Powtarzam ci jeszcze raz: nie jesteś jeszcze ukształtowany. Wątpisz, przeczysz sobie, żałujesz, jesteś słaby. Zima to dla ciebie bardzo niebezpieczny okres.

Pomimo przestróg starca musiałem wybrać się do Lasu. Zbliżał się termin przekazania mapy, a cień wyraźnie polecił mi zbadanie Lasu. Kiedy skończę z Lasem, mapa będzie w zasadzie gotowa.

Chmura nad Północnymi Górami powoli, lecz zdecydowanie, rozpinała swe skrzydła, a w miarę jak wdzierała się w stronę Miasta, żółty, słoneczny blask kurczył się coraz bardziej. Dla moich zranionych oczu była to wymarzona pora. Nie groziła mi już słoneczna pogoda ani to, że wiatr rozpędzi chmury.

33
{"b":"101013","o":1}