Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Nigdy – pokręcił głową. – Tak jest ustalone. Muszę pilnować elektrowni. Niewykluczone, że ktoś przyjdzie mnie kiedyś zmienić, dopiero wtedy będę mógł wyjść z Lasu i wrócić do Miasta. Ale na razie to niemożliwe.

Skinąłem głową i wypiłem resztę herbaty. Szum wiatru drażnił mnie coraz bardziej. Jakże samotnie musiał czuć się człowiek, stojąc pośrodku pustej hali i słuchając tego szumu.

– Swoją drogą, chyba nie przyszliście tutaj tylko po to, żeby zobaczyć elektrownię?

– Szukamy instrumentu – powiedziałem. – Słyszałem, że pan wie, gdzie moglibyśmy go znaleźć.

Mężczyzna skinął głową, po czym dłuższą chwilę wpatrywał się w nóż i widelec, które leżały przed nim skrzyżowane na talerzu.

– Rzeczywiście, mam kilka instrumentów. Są bardzo stare. Nie wiem, czy na którymś z nich można jeszcze zagrać. Nie umiem tego robić. Zaprowadzić pana?

– Bardzo proszę – odparłem. Młodzieniec wstał od stołu.

– Proszę tędy. Trzymam je w sypialni.

– W takim razie ja posprzątam ze stołu i zaparzę kawę – zaproponowała dziewczyna.

Dozorca otworzył drzwi prowadzące do sypialni, zaświecił światło i wpuścił mnie do środka.

– To tutaj – oznajmił.

Na podłodze wzdłuż ściany leżały instrumenty. Rzeczywiście, wszystkie były bardzo stare. Większą część stanowiły instrumenty strunowe – mandoliny, gitary, wiolonczele, zauważyłem nawet małą harfę. Ich struny były czerwone od rdzy, a w większości w ogóle brakowało strun. W Mieście chyba nie znajdę niczego, czym mógłbym je zastąpić.

Były też instrumenty zupełnie mi nieznane. Jeden wyglądał jak drewniana tarka do prania z rzędem metalowych kolców. Wziąłem go do ręki i spróbowałem zagrać, lecz w żaden sposób nie mogłem wydobyć z niego dźwięku. Był też instrument składający się z kilku małych bębenków. Znalazłem nawet pałeczki, ale na bębenkach nie zagrałbym przecież żadnej melodii. Poza tym był jeszcze instrument dęty podobny do fagotu, nie czułem się jednak na siłach, żeby go przedmuchać.

Dozorca usiadł na małym drewnianym łóżku i stamtąd przyglądał się moim próbom. Narzuta na łóżku i poduszka były idealnie czyste, a samo łóżko porządnie pościelone.

– No jak? Znajdzie się coś dla pana? – zapytał.

– Nie wiem. Poszukam jeszcze chwilę.

Młodzieniec wstał, zamknął drzwi i znowu usiadł na łóżku. W sypialni nie było okna, więc kiedy zamknął drzwi, zrobiło się zupełnie cicho.

– Nie zastanawia pana, dlaczego zbieram takie rzeczy? – zapytał. – Ludzie w Mieście nie przykładają wagi do przedmiotów. Mają wszystko, co potrzebne do codziennego życia – parę garnków, nóż, pościel, ubranie. Ale nic poza tym. Niczego więcej nie potrzebują, niczego więcej nie pragną. Ze mną jest inaczej. Ja lubię przedmioty. Sam nie wiem dlaczego. Pociągają mnie. Zwłaszcza piękne przedmioty.

Jedną ręką opierał się na poduszce, drugą zaś trzymał w kieszeni spodni.

– Dlatego, prawdę mówiąc, lubię tę elektrownię – ciągnął. – Lubię skrzydła wiatraka i wszystkie te urządzenia do pomiaru wiatru i prądu. Mam taką skłonność. Być może właśnie dlatego skierowano mnie do elektrowni. Nie wiem. Ale czasami myślę, że już nigdy nie wrócę do Miasta. W każdym razie, dopóki nie zwalczę w sobie tej skłonności.

Wziąłem do rąk skrzypce, w których zostały tylko dwie struny, i szarpnąłem palcem jedną z nich. Rozległ się suchy dźwięk staccato.

– Skąd ma pan tyle instrumentów?

– Z różnych miejsc – odparł. – Przynosi mi je dostawca. Czasami w szafach albo na strychach leżą jeszcze stare instrumenty. Większość z nich, jako przedmioty bezużyteczne, dawno spłonęła w piecach, ale część się zachowała. Dostawca zbiera je dla mnie. Instrumenty mają piękne kształty. Nie wiem, jak się nimi posługiwać i nie zamierzam tego robić, ale nie mogę oprzeć się ich pięknu. Często siadam tutaj na łóżku i patrzę na instrumenty. Dziwi to pana?

– Nie, instrumenty są naprawdę piękne.

Zatrzymałem wzrok na harmonii. Był to niewielki bandoneon starego typu, w miejscu klawiszy znajdowały się jeszcze guziki. Miech był twardy i popękany, ale chyba nie był dziurawy. Harmonia, jeśli tylko nie jest dziurawa, raczej rzadko się psuje. Założyłem instrument na ręce.

– Czy mogę na nim zagrać? – spytałem.

– Oczywiście. Przecież do tego służy – odparł.

Nacisnąłem po kolei wszystkie guziki, począwszy od najniższego. Niektóre z nich wydały bardzo słaby dźwięk, ale żaden nie był popsuty. Jeszcze raz nacisnąłem guziki, tym razem z góry na dół.

– Zdumiewające! – powiedział zaciekawiony. – To brzmi zupełnie tak, jakby zmieniał pan kolor dźwięku.

– Naciskając guziki, zmieniam długość fali. Każdym guzikiem inaczej. Zależnie od długości fal niektóre dźwięki pasują do siebie, a niektóre nie.

– Nie rozumiem. Co to znaczy „pasują do siebie"? Czy pragną siebie nawzajem?

– Tak, coś w tym rodzaju – odparłem i spróbowałem zagrać jakiś akord. Nie był może najczystszy, ale brzmiał poprawnie. Niestety w dalszym ciągu nie mogłem przypomnieć sobie melodii.

– Te dźwięki pasują do siebie, prawda?

Skinąłem głową.

– Nigdy przedtem nie słyszałem podobnego dźwięku. To coś innego niż szum wiatru, różni się też od śpiewu ptaków. Oparłszy dłonie na kolanach, zaczął przyglądać się na przemian to mojej twarzy, to harmonii.

– W każdym razie dam panu ten instrument. Może pan na nim grać, ile się panu podoba. U mnie i tak nie ma z niego pożytku – powiedział i chwilę wsłuchiwał się w szum wiatru. – Pójdę teraz do elektrowni. Co pół godziny muszę sprawdzać urządzenia. Poczeka pan na mnie w sąsiednim pokoju?

Kiedy wyszedł, wróciłem do jadalni i napiłem się kawy, którą przygotowała dziewczyna.

– Więc to jest instrument?

– Tak, jeden z wielu.

– Wygląda jak miechy.

– Zasada działania jest podobna.

– Mogę go dotknąć?

– Oczywiście – podałem jej harmonię. Objęła ją delikatnie jak niemowlę i nie spuszczała z niej wzroku.

– To dziwny przedmiot – uśmiechnęła się niespokojnie. – Cieszysz się, że go znalazłeś?

– Tak. Dobrze, że tu przyszliśmy.

– Ten człowiek ma jeszcze trochę cienia. Nie zdołano rozdzielić ich do końca – powiedziała cicho. – Dlatego mieszka w Lesie. Nie może wejść głębiej do Lasu, bo jego serce jest zbyt słabe, ale do Miasta też nie może wrócić. Żal mi go.

– Myślisz, że twoja matka mieszka w Lesie?

– Nie wiem. Może.

Młodzieniec wrócił po siedmiu czy ośmiu minutach. Podziękowałem mu za instrument, wyjąłem z torby prezenty i położyłem je na stole. Były to: mały podróżny zegarek, szachy i zapalniczka. Wyszperałem je w torbach składowanych w muzeum.

– Proszę przyjąć te rzeczy ode mnie, w zamian za instrument.

Młodzieniec najpierw stanowczo odmówił, lecz w końcu przyjął prezenty. Obejrzał zegarek i zapalniczkę, potem otworzył szachy i przyjrzał się każdej figurze z osobna.

– Wyjaśnić panu, jak posługiwać się tymi przedmiotami? – spytałem dla formalności.

– Nie trzeba. Wystarczy mi ich piękno. Sam wkrótce znajdę jakiś sposób. Czasu mam pod dostatkiem.

Zaczęliśmy zbierać się do wyjścia.

– Musimy wrócić do Miasta przed zmrokiem. Wieczorem czeka nas jeszcze praca – powiedziałem.

– Rozumiem.

Pożegnaliśmy się przed domem.

– Proszę tu jeszcze kiedyś zajrzeć. I zagrać mi na tym instrumencie – powiedział młodzieniec. – Moje drzwi zawsze stoją przed wami otworem.

– Dziękujemy – powiedziałem.

W miarę jak oddalaliśmy się od elektrowni, szum stawał się coraz słabszy, a kiedy wychodziliśmy z Lasu, ucichł zupełnie.

68
{"b":"101013","o":1}