Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Może być – odparłem.

Kiedy skończyła się kaseta z Police, taksówkarz puścił nam Boba Marleya. Na wałku kasety był jeszcze kawał taśmy do wysłuchania. Zdawało mi się, że ze zmęczenia i zimna moje ciało rozleci się na kawałki. Naprawdę nie byłem w nastroju do słuchania muzyki. Ale wypadało się cieszyć, że w ogóle zabrała nas jakaś taksówka. Przyglądałem się z tyłu, jak kierowca, trzymając w rękach kierownicę, podryguje ramionami w rytm reggae.

Kiedy zatrzymaliśmy się przed domem, zapłaciłem za kurs i wysiedliśmy z samochodu. Dałem taksówkarzowi tysiąc jenów napiwku.

– Kupi pan sobie jakąś kasetę – powiedziałem.

– Dziękuję – odparł. – Może za dziesięć albo piętnaście lat we wszystkich taksówkach będzie się słuchać rocka?

– Oby tak było – powiedziałem.

Ale nie wierzyłem, że tak się kiedykolwiek stanie. Od śmierci Morrisona minęło już ponad dziesięć lat, a jeszcze nie spotkałem taksówki, w której puszczano by Doorsów. Na świecie pewne rzeczy się zmieniają, a pewne nie. Muzyka w taksówce należy do tych, które nie zmieniają się nigdy. W taksówce można usłyszeć tylko kayokyoku albo głupawy talk-show, albo transmisję z meczu baseballowego. Tak jak z głośników w domu towarowym rozbrzmiewa zawsze Raymond Lefevre Orchestra, w piwiarni polka, a w handlowych dzielnicach miasta pod koniec roku kolędy w wykonaniu Yentures.

Wyjechaliśmy na górę windą. Ktoś przystawił moje drzwi do framugi, żeby wyglądały jak zamknięte. Ciekawe, kto to zrobił? Odsunąłem je nieco od ściany, tak jak ludzie pierwotni odsuwali właz do swojej jaskini, i wpuściłem dziewczynę przez szparę. Następnie wszedłem sam, przysunąłem drzwi do ściany i dla świętego spokoju założyłem łańcuch.

Mieszkanie było dokładnie wysprzątane. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Wszystkie meble stały znów na swoich miejscach, zniknęły pocięte ubrania i rozbite szkło, reszta ubrań zawisła w szafie, a książki i płyty wróciły na półkę. Podłoga była wypucowana i lśniła czystością.

A jednak, jeśli dobrze się przyjrzeć, ślady rozboju były widoczne. Dziura wybita w telewizorze zionęła czernią niczym tunel czasu, lodówka była popsuta, a w szafie zostało tyle ubrań, że wszystkie zmieściłyby się do małej walizki. W kredensie znalazłem zaledwie kilka talerzy i szklanek. Zegar ścienny stał w miejscu, nie działało też żadne z urządzeń elektrycznych. Te zaś, które zupełnie nie nadawały się do użytku, wyrzucono. Moje mieszkanie zrobiło się nagle bardzo przestronne. Żadnej zbędnej rzeczy. Niezbędnych też brakowało, ale co było mi w tej chwili tak naprawdę potrzebne?

Poszedłem do łazienki, włączyłem piecyk gazowy i przekonawszy się, że działa, nalałem wody do wanny. Znalazłem mydło, brzytwę, szczoteczkę do zębów, myjkę, szampon i ręcznik, nawet prysznic był sprawny. Tu też brakowało kilku rzeczy, ale nie mogłem sobie przypomnieć, jakich.

W czasie gdy napełniając wannę, robiłem przegląd łazienki, grubaska położyła się na łóżku i zaczęła czytać Szuanie Balzaka.

– To we Francji też żyły wydry? – spytała.

– Pewnie żyły.

– A może jeszcze żyją?

– Nie wiem – powiedziałem. – Skąd miałbym wiedzieć? Usiadłem na krześle w kuchni i spróbowałem zastanowić się, kto i w jakim celu posprzątał moje mieszkanie. Symbolanci czy ludzie z Systemu? Nie miałem pojęcia, czym jedni albo drudzy mogli się kierować, ale byłem im naprawdę wdzięczny. Powrót do czystego domu to niemała przyjemność.

Kiedy wanna napełniła się wodą, zaproponowałem dziewczynie, żeby wykąpała się pierwsza. Włożyła zakładkę do książki, wstała z łóżka i rozebrała się w kuchni. Zrobiła to tak naturalnie, że usiadłszy na łóżku, bezwiednie przyglądałem się jej nagości. Ciało dziewczyny było dziwnym połączeniem ciała dziecka i dojrzałej kobiety. Biała miękka tkanka pokrywała ją grubą równomierną warstwą. Ramiona, uda, brzuch – wszystko wspaniałe, rozrośnięte i gładkie jak ciało wieloryba. Piersi, w porównaniu z resztą ciała, nie były zbyt duże, również w górze trzymały się pulchne pośladki.

– Niezłe mam ciało, prawda? – zawołała z kuchni w moim kierunku.

Skinąłem głową.

Podczas gdy dziewczyna kąpała się w łazience, zdjąłem koszulę i mokre spodnie, poszukałem czegoś do przebrania wśród resztek mojej garderoby, ubrałem się i położyłem na łóżku. Było już prawie wpół do dwunastej. Zostało mi nieco ponad dwadzieścia cztery godziny życia. Muszę dokładnie zaplanować czas. Nie mogę spędzić tych ostatnich godzin byle jak.

Za oknem wciąż padał deszcz. Był tak drobny i cichy, że gdyby nie krople wody spadające z dachu nie miałbym pewności, czy w ogóle pada. Od czasu do czasu po mokrym asfalcie przejeżdżał jakiś samochód, słyszałem głosy dzieci, które wołały kogoś na ulicy, a dziewczyna w łazience śpiewała jakąś piosenkę, której melodii nie mogłem rozpoznać. Pewnie znów sama ją wymyśliła.

Leżąc na łóżku, poczułem, że ogarnia mnie senność. Nie mogłem jednak pozwolić sobie na sen. Straciłbym w ten sposób zbyt wiele cennego czasu.

Postanowiłem nie spać, ale w dalszym ciągu nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Zdjąłem gumkę z krawędzi abażuru na lampce obok łóżka, bawiłem się nią przez chwilę, po czym założyłem ją z powrotem na abażur. W każdym razie powinienem wyjść z domu. Ale dokąd?

Zdawało mi się, że mam górę rzeczy do zrobienia, a tak naprawdę nic nie przychodziło mi do głowy. Znowu zdjąłem tę samą gumkę i okręciłem ją sobie wokół palca. Przypomniałem sobie zdjęcie Frankfurtu, które widziałem w supermarkecie. Była tam rzeka i most, i łabędzie unoszące się na wodzie. Mógłbym pojechać do Frankfurtu i tam zakończyć życie. Ale czy zdążę w ciągu dwudziestu czterech godzin? Musiałbym spędzić kilkanaście godzin w samolocie, siedząc nieruchomo w fotelu i jedząc niesmaczne posiłki. Nie o to mi przecież chodziło. Poza tym wcale nie jest powiedziane, że Frankfurt jest naprawdę taki piękny. Jechać tam tylko po to, żeby doznać zawodu w ostatniej chwili swego życia? Nie, tego wolałbym uniknąć. W ogóle wszelkie podróże należałoby od razu skreślić. Zajmują dużo czasu, a na miejscu okazuje się, że wcale nie jest tak, jak to sobie wyobrażaliśmy.

W rezultacie jedyne co zdołałem wymyślić, to umówić się z jakąś dziewczyną, zjeść z nią porządny obiad i napić się czegoś mocniejszego. To wszystko, co chciałem jeszcze zrobić w życiu. Otworzyłem notes i zadzwoniłem do biblioteki. Poprosiłem, żeby przywołano kogoś z informacji.

– Halo – usłyszałem znajomy głos.

– Chciałem podziękować za książki o jednorożcu – powiedziałem.

– To ja dziękuję za kolację.

– Może zjedlibyśmy coś razem dziś wieczorem?

– Dziś wieczorem? – powtórzyła. – Dziś wieczorem mam seminarium.

– Seminarium?

– Tak. Na temat zanieczyszczenia rzek. No wiesz, o tym, że proszki syntetyczne zabijają ryby i tak dalej. Studiujemy to w parę osób. Właśnie dziś przypada mój referat.

– Aha, to jakieś poważne badania…

– Właśnie. Dlatego gdybyś mógł zaczekać z tą kolacją do jutra… Jutro jest poniedziałek, biblioteka nieczynna, będę miała dla ciebie więcej czasu.

– Jutro po południu już mnie tu nie będzie. Przez telefon nie mogę ci tego wytłumaczyć, ale wyjeżdżam na dłużej gdzieś bardzo daleko.

– Wyjeżdżasz? Daleko? To znaczy w podróż?

– Coś w tym rodzaju.

– Przepraszam, zaczekaj chwilę.

Zdaje się, że ktoś przyszedł zasięgnąć informacji. Przez słuchawkę docierał do mnie szmer, jaki w niedzielne przedpołudnia wypełnia biblioteki. Słyszałem, jak mała dziewczynka mówi coś pełnym głosem i jak ojciec strofuje ją szeptem. Ktoś stukał klawiszami komputera. A więc świat pracował wciąż na tych samych obrotach. Ludzie pożyczali książki, kontrolerzy wyłapywali pasażerów na gapę, a wyścigi konne odbywały się mimo deszczu.

– Na temat przenoszenia i rekonstrukcji domów – dziewczyna mówiła do czytelnika – znajdzie pan trzy pozycje na piątej półce w dziale F. Proszę zobaczyć na miejscu.

Upłynęła jeszcze chwila, zanim wróciła do telefonu.

– No dobrze – powiedziała do słuchawki. – Nie pójdę na to seminarium. Wszyscy na pewno się na mnie obrażą.

76
{"b":"101013","o":1}