Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Przyjechał kolejny pociąg w kierunku Ginzy, zatrzymał się na peronie, zaczekał, aż jedni pasażerowie wysiądą, a inni wsiądą, po czym odjechał. Dyżurny ruchu obecny był na peronie tylko podczas postoju pociągu. Również na sąsiednim peronie nie widziałem nikogo z obsługi metra.

– Idziemy – powiedziałem. – Tylko nie spiesz się, idź spokojnie, jak gdyby nigdy nic. Wtedy nie zwrócą na nas uwagi.

– Rozumiem.

Wyszliśmy zza słupa i szybkim krokiem zbliżyliśmy się do peronu, następnie wspięliśmy się po drabince i przeszliśmy ponad barierką tak, jakbyśmy robili to codziennie i nie widzieli w tym nic nadzwyczajnego. Kilka osób na peronie zwróciło w naszą stronę zdziwione twarze. Cóż to za pomyleńcy? – zdawali się mruczeć pod nosem. Z pewnością nie wyglądaliśmy na pracowników metra. Cali w błocie, ona w mokrej spódnicy, ja w ociekających wodą spodniach, rozczochrani i z załzawionymi oczami. Nie mogliśmy wyglądać tak, jakbyśmy byli tam służbowo. Ale kto, do licha, chodzi tunelem metra dla przyjemności?

Zanim zdążyli wyciągnąć jakieś wnioski, wyszliśmy z peronu i zatrzymaliśmy się przed kontrolą biletów. Dopiero wtedy zorientowałem się, że zupełnie zapomnieliśmy o tej sprawie.

– Nie mamy biletów – powiedziałem.

– Powiemy, że zgubiliśmy, i zapłacimy za bilety – odparła. Podszedłem do młodego kontrolera i powiedziałem, że zgubiliśmy bilety.

– Proszę jeszcze raz poszukać. Macie państwo dużo kieszeni.

Przeszukaliśmy wszystkie kieszenie. Kontroler przyglądał się nam w tym czasie podejrzliwym wzrokiem. Nie znaleźliśmy oczywiście żadnych biletów.

– Gdzie państwo wsiedli?

– W Shibuya – tylko to przyszło mi do głowy.

– Ile kosztował bilet?

– Nie pamiętam, sto dwadzieścia albo sto czterdzieści jenów.

– Jak to? Nie pamięta pan, ile zapłacił za bilet?

– Nie, myślałem wtedy o czym innym.

– Na pewno wsiedliście w Shibuya?

– To przecież pierwsza stacja na tej trasie. Dlaczego miałbym pana oszukiwać? – próbowałem go przekonać.

– Mógł pan przyjść tutaj z drugiego peronu. Z tamtej strony linia Ginza jest dość długa. Mógł pan na przykład wsiąść w Tsudanumie do linii Tozai i przesiąść się na Ginza w Nihonbashi.

– W Tsudanumie?

– Na przykład.

– Więc ile kosztuje bilet z Tsudanumy? Zapłacę, ile pan chce.

– Czy pan wsiadł w Tsudanumie?

– Nie. Nigdy tam nawet nie byłem.

– Więc dlaczego chce pan tyle zapłacić?

– To pan wymyślił tę Tsudanumę.

– Ja tylko podałem przykład.

W tym czasie przyjechał następny pociąg, może dwudziestu pasażerów oddało bilety i wyszło ze stacji. Żaden z nich nie zgubił biletu. Kiedy wyszli, wznowiliśmy pertraktacje.

– Więc ile mam zapłacić?

– Tyle, ile kosztuje bilet ze stacji, na której pan wsiadł.

– Mówię przecież, że wsiadłem w Shibuya.

– Ale nie pamięta pan ceny biletu.

– Takie rzeczy się zapomina – odparłem. – Czy pan pamięta, ile kosztuje kawa w McDonaldzie?

– Nie pijam kawy w McDonaldzie – powiedział kontroler. – To wyrzucanie pieniędzy w błoto.

– To też był tylko przykład. Zapomina się takie rzeczy.

– Wszyscy, którzy zgłaszają, że zgubili bilet, zaniżają cenę. Wszyscy twierdzą, że wsiedli w Shibuya. Rozumie pan, wszyscy!

– No więc pytam pana od której stacji mam zapłacić? Ile?

– Tego nie mogę wiedzieć.

Miałem już dość tej jałowej dyskusji, więc wręczyłem mu banknot tysiącjenowy i nie czekając na to, co powie, wyszliśmy ze stacji. Słyszeliśmy, że woła za nami, ale nie zwracaliśmy na to uwagi. Mój świat ma się niedługo skończyć, a on czepia się jakiegoś biletu! Ostatecznie chyba nie będę miał już okazji jechać metrem.

Na górze padał deszcz. Właściwie mżawka, ale okoliczne drzewa były zupełnie mokre. Straciłem humor. To przecież ostatni dzień mojego życia. Właśnie dziś i jutro powinna być piękna pogoda. Potem może sobie lać jak z cebra, nawet cały miesiąc, jak w powieści Ballarda. To mnie już nie obchodzi. Chciałem tylko położyć się na trawie i słuchając muzyki, napić się zimnego piwa. Niczego więcej przecież nie chciałem!

Jakby na przekór nic nie zapowiadało poprawy pogody. Nieruchome chmury, jak wielowarstwowa powłoka z folii, doszczętnie przesłoniły niebo. Chciałem wrócić do kiosku, kupić jakąś gazetę i przeczytać prognozę pogody, ale musiałbym przejść obok kontrolera, a tego wolałem uniknąć. Niespecjalnie zaczął mi się ten dzień. Nie wiedziałem jeszcze, jaki był dzień tygodnia.

Wszyscy ludzie szli pod parasolami. Stanęliśmy pod dachem w progu budynku i długo przyglądaliśmy się miastu, jakbyśmy stali przed ruinami Akropolu. Po mokrym skrzyżowaniu w tę i we w tę jeździły samochody. Czy to możliwe, że pod nami znajdował się świat Czarnomroków? Nie mogłem w to uwierzyć.

– Całe szczęście, że pada – powiedziała dziewczyna.

– Szczęście?

– Gdyby świeciło słońce, nie wyszlibyśmy na górę tak szybko. Co teraz?

– Najpierw chciałbym się napić czegoś ciepłego. Potem pojedziemy do domu.

Weszliśmy do najbliższego supermarketu i w barze przy wejściu zamówiliśmy dwa kremy kukurydziane i kanapkę. Dziewczyna za ladą, widząc nasze brudne ubrania, aż podskoczyła z wrażenia.

– Dwa kremy i jedna kanapka z szynką i z jajkiem? – upewniła się.

– Tak, właśnie – powiedziałem. – Jaki jest dzisiaj dzień tygodnia?

– Niedziela.

– A widzisz – zwróciłem się do grubaski. – Nie mówiłem? Czekając na zupę, postanowiłem przejrzeć gazetę, która leżała na sąsiednim stoliku. Była to „Sport Nippon" z niedzieli, drugiego października. Nie spodziewałem się, że w sportowej gazecie znajdę coś sensownego i rzeczywiście nie było w niej nawet prognozy pogody. Ale na stronie poświęconej wyścigom konnym znalazłem sporo informacji na temat dzisiejszego deszczu. Po południu miało przestać padać, a gdyby nawet nie przestało, to i tak odbędzie się ostatni wyścig wagi ciężkiej i należało oczekiwać zaciętej walki. Na stadionie Jingu Yakult przegrał z Chunichi sześć do dwóch, ale o tym, że pod stadionem znajduje się gniazdo Czarnomroków, w gazecie nie wspomniano ani słowem.

Dziewczyna również chciała coś przeczytać, więc wyjąłem z gazety kilka stron. Zdaje się, że czytała artykuł pod tytułem Czy sperma poprawia cerę. Zaraz pod nim znajdował się reportaż Zgwałcona przez więzienną kratę. Nie umiałem sobie tego wyobrazić, ale pewnie jest jakiś sposób.

– Lubisz miłość francuską? – spytała dziewczyna.

– Wszystko mi jedno – powiedziałem.

– Tu jest napisane tak: „Przeciętny mężczyzna lubi, jeśli kobieta połknie jego spermę. To rodzaj dowodu oddania. Mężczyzna zyskuje pewność, że kobieta go akceptuje". Co o tym sądzisz?

– Nie wiem.

– Nigdy tego nie robiłeś?

– Nie pamiętam. Chyba nie.

– Czyżby? – skwitowała i zagłębiła się w lekturze. Przyniesiono nam zupy i kanapkę. Wypiłem zupę i zjadłem

pół kanapki. Poczułem w ustach smak chleba, szynki i jajka. Wytarłem usta serwetką i odetchnąłem z ulgą. Zdawało mi się, że wraz z powietrzem uchodzi ze mnie cały strach nagromadzony pod ziemią. Niewiele razy w życiu można odetchnąć tak głęboko.

Wyszliśmy ze sklepu i złapaliśmy taksówkę. Byliśmy tak brudni, że długo musieliśmy czekać, zanim któraś raczyła się zatrzymać. Za kierownicą siedział młody długowłosy mężczyzna, a z głośników dobiegała muzyka zespołu Police. Kiedy donośnym głosem poinformowałem kierowcę, dokąd jechać, osunął się nieco w fotelu i wbił plecami w oparcie.

– Gdzie się tak ubrudziliście? – spytał, zerkając w lusterko.

– Posprzeczaliśmy się trochę na błocie – odpowiedziała dziewczyna.

– A to dobre – rzekł. – Ale pan wygląda koszmarnie. No i ten siniak na szyi!

– Wiem – powiedziałem.

– Ale mnie to nie przeszkadza.

– Dlaczego? – spytała dziewczyna.

– Wożę tylko młodych, takich, którzy słuchają rocka. Poza tym mogą być brudni. Lubicie Police?

– Owszem – odparłem bez entuzjazmu.

– Firma nie pozwala nam tego puszczać. Puszczajcie tradycyjne piosenki kayokyoku, mówią. No, ale bez przesady. Przy takim Matchi albo Seiko nie wysiedziałbym ani minuty. Police to co innego. Tego mogę słuchać nawet cały dzień. Ostatecznie może być reggae. Co powiecie na reggae?

75
{"b":"101013","o":1}