Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Prawa! – usłyszałem znów jej krzyk. – Prawa! Rozumiesz? Wystaw prawą nogę! Szybciej!

Wreszcie udało mi się wysunąć prawą nogę do przodu. Wyczułem lekki zawód w ich głosie

– Lewa! – rozkazała dziewczyna.

Wysunąłem lewą nogę.

– Dobrze, tylko tak dalej. Wystawiaj teraz nogi po kolei. Dasz radę?

– W porządku – powiedziałem, ale nie byłem pewny, czy zdołałem wymówić to na głos. Na pewno wiedziałem tylko to, że Czarnomroki chcą nas wciągnąć do tej gęstej jak galareta ciemności. Poprzez uszy wypełniały nasze ciała strachem po to, żeby unieruchomić nogi, a potem podporządkować sobie resztę.

Kiedy raz odzyskałem władzę w nogach, chciałem – na odwrót – rzucić się do ucieczki i czym prędzej wydostać z tego straszliwego miejsca.

Dziewczyna jakby to zauważyła i powstrzymała mnie mocnym chwytem za nadgarstek.

– Świeć sobie pod nogi – poinstruowała. – Plecami przysuń się do ściany i idź bokiem. Powoli. Rozumiesz?

– Rozumiem – odparłem.

– I nie skieruj przypadkiem światła w górę.

– Dlaczego?

– One tam są. Tuż nad naszymi głowami – wyszeptała. – Nie wolno ci na nie spojrzeć. Jeśli to zrobisz, nie przejdziesz już ani kroku.

Świecąc sobie latarkami pod nogi, krok po kroku posuwaliśmy się wzdłuż ściany. Chłodny wiatr, który od czasu do czasu smagał nas po policzkach, przynosił ze sobą woń zdechłej ryby. Za każdym razem, kiedy tak się działo, miałem wrażenie, że się uduszę. Czułem się tak, jakbym znalazł się we wnętrzu ogromnej, gnijącej ryby, w której zalęgły się robaki. Wciąż słyszałem jęk Czarnomroków. Nieprzyjemny, jakby wyciśnięty z miejsca, w którym żaden dźwięk nie powinien powstać. Słuchając tego dźwięku, zdrętwiałem na całym ciele. W ustach zbierała mi się ślina przesycona wonią, którą wchłaniałem wraz z oddechem. Pomimo to automatycznie przestawiałem nogi. Całą moją uwagę skupiłem wyłącznie na przestawianiu raz lewej, raz prawej nogi. Dziewczyna kilka razy próbowała zagaić rozmowę, ale nie bardzo rozumiałem, o co jej chodzi. Chyba już nigdy nie wymażę z pamięci tego głosu – myślałem. – Kiedyś przyjdzie do mnie znowu wraz z głęboką ciemnością. A wtedy oślizgła łapa na pewno dosięgnie mojej kostki.

Zauważyłem jednak, że przepływ wiatru zmienił się nieco w tym czasie. Smród nie był już tak dotkliwy, a napierające na uszy ciśnienie słabło z każdą chwilą. Zmienił się również pogłos w korytarzu. Najgorsze mieliśmy za sobą. Dziewczyna oświetliła strop – niczego poza skałą tam nie było. Oparliśmy się o ścianę i odetchnęliśmy z ulgą.

Długo nie odzywaliśmy się do siebie. Głos Czarnomroków wkrótce ucichł, a dookoła znów zapanowała cisza. Ze ściany wyciekała woda, słyszeliśmy jej ciche i obojętne kapanie.

– Czego one tak nienawidzą? – spytałem.

– Światła i wszystkiego, co żyje w świecie światła.

– Nie mogę uwierzyć, że symbolanci zawarli z nimi przymierze. Co chcieli w ten sposób uzyskać?

Nie odpowiedziała. Zamiast tego jeszcze raz mocno ścisnęła mnie za nadgarstek.

– Wiesz, o czym teraz myślę? – spytała.

– Nie wiem.

– Myślę, jak by to było wspaniale, gdybym mogła iść razem z tobą do tamtego świata.

– A co z tym światem?

– To nudny świat. Życie w twojej świadomości wydaje mi się ciekawsze.

Pokręciłem głową. Życie we własnej świadomości wcale mnie nie pociągało. A co dopiero w cudzej!

– W każdym razie chodźmy dalej – powiedziała. – Nie możemy stać tu bez końca. Musimy teraz znaleźć wejście do kanału. Która godzina?

– Dwadzieścia po ósmej. – Patrząc na zegarek, zauważyłem, że wciąż drżały mi ręce.

– Wymienię nadajnik – powiedziała.

Upłynęła więc dokładnie godzina, odkąd weszliśmy do tunelu. Już niedługo powinniśmy skręcić w lewo i iść wzdłuż alei przed Muzeum Sztuki. Stamtąd do metra było już jak o rzut kamieniem.

No, a metro to jakby przedłużenie ziemskiej cywilizacji. Chyba uda nam się stąd wyjść.

Rzeczywiście, po chwili korytarz skręcił pod kątem prostym w lewo. Byliśmy pod aleją. Ponad nami rozpościerały swe liście miłorzęby. Była dopiero wczesna jesień, więc liście musiały być jeszcze zielone. Przywołałem w pamięci zapach trawy skąpanej w promieniach słońca i rześkiego jesiennego wiatru. Od fryzjera pójdę prosto do Ogrodów Świątyni Meiji, położę się na trawie i przez kilka godzin będę oglądać niebo. I napiję się dobrze schłodzonego piwa. Potem świat może się już skończyć.

– Jak myślisz, świeci dziś słońce?

– Bo ja wiem? Nie mam pojęcia.

– Może oglądałaś prognozę pogody?

– Nie. Przecież szukałam cię cały dzień.

Nie mogłem sobie przypomnieć, czy widziałem gwiazdy, gdy wychodziłem z domu. Jedyne, co utkwiło mi w pamięci, to młoda para słuchająca Duran Duran w samochodzie. Gwiazd nie pamiętałem wcale. Nagle uświadomiłem sobie, że od kilku miesięcy ani razu nie spojrzałem w gwiazdy. Gdyby przed trzema miesiącami zniknęły z nieba wszystkie gwiazdy, jeszcze bym tego nie zauważył. Oglądam i zapamiętuję tylko takie rzeczy, jak srebrne bransoletki na kobiecych rękach albo patyki po lodach wyrzucone do doniczek. Nagle poczułem, jak niepełne, nieprawdziwe było moje życie. Szkoda, że nie urodziłem się pasterzem owiec w jakiejś jugosłowiańskiej wsi. Co noc mógłbym oglądać Wielki Wóz. I skyline, i Duran Duran, i srebrne bransoletki, tasowanie i tweedowy garnitur – wszystko to wydało mi się w tej chwili jakimś odległym snem. Czułem, że moje wspomnienia spłaszczają się jak pod wpływem prasy, która zamienia samochód w kawałek blachy. Cała moja pamięć, będąc nadal skomplikowanym splotem wspomnień, przypominała teraz płaską kartę magnetyczną. Z przodu, choć nie wyglądało to zbyt naturalnie, nie budziła specjalnych zastrzeżeń, ale z boku widać już było tylko cienką linię.

To pewnie zmiany w pierwszym obwodzie, o których mówił starzec – pomyślałem. – Dlatego moja rzeczywista pamięć wydaje mi się taka płaska i obca. Już wkrótce ta moja karta identyfikacyjna będzie cieńsza niż papier, a potem zniknie zupełnie.

Jeszcze raz przypomniałem sobie młodych ludzi z białego skyline'a. Ciekawe, co teraz robią? Śpią jeszcze? A może jadą właśnie metrem, każde w swoim kierunku? Nie mogłem się zdecydować. W telewizyjnym dramacie wyglądałoby to zapewne tak: dziewczyna wyjechała na stypendium do Francji i wyszła za Francuza, ale wkrótce po ślubie mąż miał wypadek samochodowy, po którym nie odzyskał świadomości. Ona, skrajnie wyczerpana, porzuciła męża, wróciła do Tokio i pracuje teraz w belgijskiej albo szwajcarskiej ambasadzie. Srebrne bransoletki to pamiątka po mężu. Zmiana sceny, widzimy zimowe wybrzeże w Nicei. Dziewczyna nigdy nie zdejmuje bransoletek z ręki. Nawet w wannie albo kochając się z innym mężczyzną. On – bohater z Auli Yasudy [3], teraz nigdy nie zdejmuje ciemnych okularów, jak bohater Popiołu i diamentu. Zajmuje wysokie stanowisko w telewizji, ale często śni mu się gaz łzawiący i zawsze budzi się wtedy z krzykiem. Żona pięć lat temu popełniła samobójstwo, podcinając sobie żyły. Zmiana sceny (scena w tej sztuce zmienia się dość często). On za każdym razem, kiedy widzi bransoletki na ręce dziewczyny, przypomina sobie szeroko rozcięty, zbroczony krwią nadgarstek żony. Prosi w końcu dziewczynę, żeby założyła bransoletki na prawą rękę. „Nigdy w życiu – odpowiada dziewczyna. – Zawsze będę je nosić na lewej ręce".

Przydałby się jeszcze pianista, jak w Casablance. Alkoholik. Na jego pianinie zawsze stoi szklanka ginu, rozcieńczonego tylko sokiem z cytryny. Jest przyjacielem obojga. Był kiedyś utalentowanym jazzmanem, ale przestał się liczyć w świecie muzyki, odkąd zaczął pić. Albo na odwrót.

W tym momencie doszedłem do wniosku, że cała ta historia jest beznadziejnie głupia i postanowiłem dłużej o niej nie myśleć. Jaki to miało w końcu związek z rzeczywistością? Kiedy się nad tym zastanowiłem, poczułem w głowie jeszcze większy chaos. Rzeczywistość była dla mnie czymś tak ciężkim i tępym, jak wielkie tekturowe pudło wypełnione piaskiem i nic nie było w stanie tego zmienić. Już od kilku miesięcy nie widziałem gwiazd.

вернуться

[3] Aula Yasudy – budynek na terenie Uniwersytetu Tokijskiego. Podczas strajku młodzieży w 1969 roku doszło do dwudniowej okupacji budynku przez studentów i ostrych starć z policją (przyp. tłum.).

71
{"b":"101013","o":1}