Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Byłem szczęśliwy, że umówiłem się z nią właśnie w supermarkecie. W żadnym innym miejscu zabijanie czasu nie poszłoby mi tak łatwo.

O wpół do siódmej wyszedłem ze sklepu, wsiadłem do samochodu i pojechałem na dworzec w Shinjuku. Na parkingu zostawiłem samochód i zaniosłem torbę do przechowalni bagażu. Gdy poprosiłem o ostrożność, bo zawartość torby może się potłuc, obsługujący przechowalnię przyczepił do torby czerwoną tabliczkę z napisem „uwaga szkło". Sprawdziłem, czy torbę położono na półce, jak należy, i odebrałem kwit.

Potem kupiłem w kiosku kopertę i znaczki za dwieście sześćdziesiąt jenów, wsadziłem kwit do koperty, nakleiłem znaczki i zaadresowałem na skrytkę pocztową nieistniejącej firmy. Skrytkę tę założyłem wcześniej, na wszelki wypadek.

Wrzuciłem list do skrzynki, wróciłem do samochodu i ruszyłem w kierunku domu. Poczułem ogromną ulgę, pozbywszy się przedmiotów, których utrata byłaby mi nie na rękę. Zaparkowałem samochód i wszedłem na górę po schodach. W domu wziąłem prysznic i jak gdyby nigdy nic zasnąłem twardym snem.

Przyszli o jedenastej. Nawet się nie zdziwiłem. Była już najwyższa pora. Ale nie zadali sobie nawet tyle trudu, żeby nacisnąć dzwonek, od razu mocowali się z drzwiami. „Mocowali się z drzwiami" – tak można by określić działanie amatorów o łagodnym sercu, a nie walenie w drzwi całym ciałem, niby żelazną kulą do wyburzania domów, że aż podłoga drżała. Coś strasznego. Skoro mają tyle siły, mogli przecież przycisnąć trochę dozorcę i pożyczyć od niego dodatkowy klucz. Byłbym im bardzo wdzięczny, gdyby otworzyli drzwi po cichu dodatkowym kluczem – naprawa drzwi też kosztuje. Poza tym po takim incydencie prawdopodobnie będę musiał się stąd wyprowadzić.

Podczas gdy ktoś mocował się z drzwiami, włożyłem spodnie, zarzuciłem bluzę, schowałem nóż za paskiem i oddałem mocz. Potem na wszelki wypadek otworzyłem sejf i zniszczyłem kasetę z sygnałem do tasowania. Następnie wyjąłem z lodówki piwo i sałatkę z ziemniaków i zjadłem ją zamiast obiadu. Mogłem próbować uciec – za werandą znajdowała się drabina przeciwpożarowa, ale byłem zmęczony i po prostu nie chciało mi się. Ucieczka nie rozwiąże żadnego z moich problemów, a czułem, że te problemy zaczynają mnie przerastać. Chyba jednak powinienem był porozmawiać z kimś na ten temat.

Byłem w podziemnym laboratorium pewnego naukowca, który zlecił mi transformację danych. Dostałem od niego w prezencie czaszkę jednorożca i wróciłem do domu. Wkrótce potem w moim mieszkaniu pojawił się przekupiony – prawdopodobnie przez symbolantów – pracownik gazowni i usiłował ukraść mi czaszkę. Następnego dnia zadzwoniła wnuczka mojego zleceniodawcy, prosząc o pomoc w ratowaniu dziadka, który, jak stwierdziła, został porwany przez Czarnomroki. Umówiłem się z nią, lecz nie przyszła. Wszystko wskazywało na to, że posiadam dwie bardzo ważne rzeczy, jedna to czaszka, druga to przetasowane dane. Obydwie te rzeczy oddałem do przechowalni na dworcu w Shinjuku.

Niczego więcej nie rozumiałem. I jeśli nie wyjaśnię tej sprawy teraz, będę zmuszony uciekać z czaszką do końca życia.

Kiedy skończyłem piwo i sałatkę, stalowe drzwi z łomotem zwaliły się do mieszkania, a za nimi ukazał się mężczyzna. Tak potężny, że trudno to sobie wyobrazić. Ubrany był w hawajską koszulę, wojskowe spodnie koloru khaki, na których widniały tłuste plamy, i białe tenisówki wielkości płetw. Miał ogoloną głowę, płaski i krótki nos, a szyję grubszą od szyi przeciętnego człowieka chyba ze dwa razy. Spod grubych i ciężkich jak ołów powiek wyglądały ospałe i jakby trochę zbyt białe oczy. Wydawały się sztuczne, ale poruszały się nieznacznie, więc chyba były prawdziwe. Miał co najmniej sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i bardzo szerokie ramiona – koszula ogromna jak złożone wpół prześcieradło opinała się na jego piersi, grożąc urwaniem guzików.

Olbrzym spojrzał na powalone przez siebie drzwi wzrokiem, jakim ja oglądam korek wyciągnięty z butelki wina, i wszedł do mieszkania. Nie był specjalnie zainteresowany moją osobą. Popatrzył na mnie tak, jakbym był meblem albo czymś w tym rodzaju. Ja też najchętniej zamieniłbym się w mebel.

Za olbrzymem do mieszkania wszedł jego mały kolega. Nie miał nawet stu pięćdziesięciu centymetrów wzrostu, był chudy, ale rysy twarzy miał dość regularne. Ubrany w błękitną koszulę polo firmy Lacoste, beżowe spodnie chino i jasnobrązowe, skórzane buty. Większość tych rzeczy kupił chyba w sklepie z elegancką odzieżą dla dzieci. Na przegubie jego dłoni błyszczał złoty roleks, a ponieważ oczywiście nie ma roleksów dla dzieci, zegarek był nieproporcjonalnie duży. Wyglądał jak jakiś nadajnik z filmów w rodzaju Star Trek. Był może trochę przed, może trochę po czterdziestce. Gdyby miał chociaż ze dwadzieścia centymetrów więcej, z powodzeniem mógłby grać jakieś drugorzędne role w telewizji.

Olbrzym wszedł do kuchni, nie zdejmując butów, i odsunął krzesło. Mały wszedł za nim i usiadł na krześle. Olbrzym przysiadł na zlewie i założywszy na piersiach ręce grubości przeciętnego uda, wlepił swój tępy wzrok w moje plecy nieco powyżej nerek. Zdaje się, że trzeba było uciec przez werandę. Ostatnio popełniam straszne błędy. Chyba zabrakło mi oleju w głowie.

Mały ani się nie przywitał, ani nie patrzył specjalnie w moją stronę. Wyjął z kieszeni pudełko papierosów i zapalniczkę i położył je na stole. Papierosy marki Benson amp; Hedges, zapalniczka – zloty Dupont. Widząc to, miałem wrażenie, że japoński protekcjonalizm to bzdura wyssana z palca przez obce rządy. Wziął zapalniczkę do ręki i z dużą wprawą zaczął obracać ją w dwóch palcach. Wyglądało to jak jakieś cyrkowe występy na zamówienie do domu, ale nie przypominałem sobie, żebym coś takiego zamawiał.

Poszukałem na lodówce popielniczki ze znakiem firmowym Budweiser, którą dostałem kiedyś, kupując alkohol, wytarłem ją palcami z kurzu i postawiłem przed mężczyzną. Zapalił papierosa jednym krótkim trzaśnięciem zapalniczki, zmrużył oczy i wypuścił przed siebie dym. Człowiek ten był mały w jakiś dziwny sposób.

Małe miał wszystko: twarz, ręce, biodra. Wyglądał jak pomniejszona kopia normalnego człowieka. Benson amp; hedges w jego dłoni wielkością przypominał ołówek.

Nie mówiąc ani słowa, patrzył na żarzący się koniec papierosa. W takim momencie w scenariuszu do filmu Jean-Luc Godarda czytamy: „Przygląda się zapalonemu papierosowi", ale niestety filmy Godarda są już dość przestarzałe. Kiedy na czubku papierosa zgromadziła się wystarczająca ilość popiołu, mężczyzna strzepnął go na stół. Nawet nie spojrzał na popielniczkę.

– Jeśli chodzi o drzwi – zaczął mały piskliwym głosem – zniszczyliśmy je, ponieważ musieliśmy je zniszczyć. Oczywiście mogliśmy je otworzyć kluczem, ale zaszła taka potrzeba, więc nie bierz nam tego za złe.

– W domu niczego nie ma, możecie sobie szukać – powiedziałem.

– Szukać? – zdziwił się mały. – Szukać? – powtórzył, drapiąc się w dłoń z papierosem w ustach. – Czego to niby mamy szukać?

– No, nie wiem, ale przyszliście chyba czegoś szukać? Wyważając drzwi…

– Nie wiem, o co ci chodzi – odparł. – Chyba coś ci się pomyliło. Przyszliśmy do ciebie, żeby porozmawiać. Tylko tyle. Nie będziemy niczego szukać, niczego ci nie weźmiemy. Możesz najwyżej poczęstować mnie colą, jeśli masz. Strasznie chce mi się pić.

Wyjąłem z lodówki dwie puszki coli, które kupiłem do rozcieńczania whisky, i razem ze szklankami postawiłem na stole.

– On też się chyba napije? – wskazałem na olbrzyma. Mały kiwnął palcem i olbrzym bezgłośnie sięgnął po colę.

W stosunku do swej masy poruszał się z niezwykłą lekkością.

– Jak wypijesz, pokaż mu to – powiedział mały do olbrzyma. Potem zwrócił się do mnie: – To przygrywka.

Odwróciłem się do tyłu i zobaczyłem, jak olbrzym wypija colę jednym haustem. Następnie odwrócił puszkę do góry dnem i upewniwszy się, że jest pusta, bez najmniejszego grymasu twarzy zmiażdżył puszkę w otwartych dłoniach. Ta zaszeleściła jak gazeta na wietrze i zamieniła się w płaski czerwony kawałek blachy.

30
{"b":"101013","o":1}