Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Pan ma klucz. Tylko pan może otworzyć drzwi.

– Nie wiem, o czym mówisz – skłamałem.

– Nie mam czasu, żeby to panu wytłumaczyć. Ale to bardzo ważne, ważniejsze, niż pan myśli. Proszę mi wierzyć. To ważne przede wszystkim dla pana. Jeśli nie poda pan nam ręki teraz, potem będzie za późno. Nie kłamię.

– No dobrze. – Popatrzyłem na zegarek. – Po pierwsze, lepiej będzie, jeśli wyjdziesz z biura. To nie jest bezpieczne miejsce.

– Dokąd mam iść?

Poleciłem jej całodobowy supermarket w Ayoama. – Poczekaj tam na mnie w barze kawowym. Będę o wpół do szóstej.

– Strasznie się boję. Zdaje się…

Jej głos nagle się urwał. Próbowałem jeszcze krzyczeć do słuchawki, ale odpowiedzi nie było. Ze słuchawki jak dym z pistoletu unosiła się cisza. Zdjąłem piżamę, włożyłem sportową bluzę i bawełniane spodnie. Potem ogoliłem się pobieżnie maszynką, umyłem twarz i uczesałem włosy. Moja niewyspana twarz była spuchnięta jak tani sernik. Chciałem się tylko porządnie wyspać. A potem wstać pełen siły i spędzić normalny dzień. Dlaczego nie zostawią mnie w spokoju? Co mnie obchodzi jakiś jednorożec albo Czarnomroki?

Na bluzę włożyłem wiatrówkę, a do kieszeni spodni wsadziłem portfel, drobne i nóż. Zastanawiałem się chwilę, lecz w końcu owinąłem czaszkę jednorożca dwoma ręcznikami i razem z pałeczką wsadziłem ją do sportowej torby. Dorzuciłem do tego jeszcze pudełko z wynikami z tasowania. To mieszkanie też nie było już bezpieczne. Otworzenie drzwi i sejfu nie zajmie zawodowcowi więcej czasu niż upranie chusteczki.

Włożyłem tenisówki – w końcu tylko jedną z nich udało mi się wyprać – i ze sportową torbą w ramionach wyszedłem z mieszkania. Na korytarzu nie było nikogo. Zrezygnowałem z windy, na schodach czułem się bezpieczniej. Było jeszcze przed świtem, toteż z uśpionych mieszkań nie dobiegał żaden odgłos. Nikogo też nie spotkałem na parkingu.

To dziwne – pomyślałem. – Jeśli rzeczywiście chcieli mi odebrać czaszkę, powinni zostawić choć jednego ze swych ludzi, żeby mnie obserwował. A tu nic. Zupełnie jakby o mnie zapomnieli.

Wsiadłem do samochodu, położyłem torbę na sąsiednim fotelu i włączyłem silnik. Było trochę przed piątą. Rozglądając się na wszystkie strony, wyjechałem z parkingu. Droga była niemal pusta, nie licząc ostatnich taksówek i ciężarówek z poranną dostawą towaru. Spoglądałem co jakiś czas w lusterko, ale nie zauważyłem, żeby ktoś mnie śledził.

Znam dobrze symbolantów. Jeśli coś zaplanują, nie rezygnują z tego tak łatwo. Nie dopilnować ofiary? Nie, to do nich niepodobne. Zawsze działają szybko i sprawnie, nie przebierając przy tym w środkach. Pewnego razu, dwa lata temu, złapali pięciu cyfrantów i elektryczną piłą rozcięli im głowy. Wydobyli z nich mózgi, żeby odczytać żywe jeszcze dane. Wprawdzie próba się nie powiodła, ale zwłoki pięciu cyfrantów bez mózgów i głów powyżej czoła znaleziono w porcie tokijskim. Nie mają żadnych skrupułów.

Wjechałem na parking supermarketu tuż przed umówionym czasem, za dwie minuty wpół do szóstej. Niebo na wschodzie zaczynało się przejaśniać. Wziąłem torbę i wszedłem do sklepu. Przestronny sklep był prawie pusty, przy kasie siedział młody mężczyzna w fartuchu w paski i czytał jakiś tygodnik. Między półkami kręciła się kobieta w nieokreślonym wieku i ładowała do wózka górę puszek i dań błyskawicznych. Skręciłem za półką z alkoholem i wszedłem do baru kawowego.

Na żadnym z około tuzina krzeseł stojących przy barze nie zobaczyłem dziewczyny. Zamówiłem sobie kanapki i zimne mleko, po czym usiadłem z brzegu. Mleko było tak schłodzone, że w ogóle nie poczułem smaku, a kanapki nie były przyrządzone na miejscu, lecz tylko odwinięte z celofanu, toteż chleb był wilgotny i miękki.

Powoli, kęs po kęsie gryzłem kanapki i małymi łykami piłem mleko. Dla zabicia czasu oglądałem plakat – zdjęcie Frankfurtu. Jesień, czerwone liście drzew nad brzegiem rzeki, po której pływają łabędzie. Na pierwszym planie starzec w myśliwskim kapeluszu karmiący ptaki. Za nim wspaniały, stary, kamienny most, a w tle kościelna wieża. Niebieskie niebo i białe chmury. Na ławkach wzdłuż rzeki siedzieli ludzie – wszyscy w płaszczach, a kobiety nawet w chustkach na głowie. Zdjęcie było naprawdę piękne, ale zrobiło mi się zimno. Nie dlatego, że Frankfurt jesienią (jak wynikało ze zdjęcia) nie był chyba miejscem zbyt ciepłym, ale po prostu zawsze odczuwam chłód na widok ostro zakończonej wieży.

Odruchowo odwróciłem wzrok i spojrzałem na plakat z reklamą papierosów. Młody mężczyzna z gładką twarzą trzymał między palcami papierosa z filtrem i gapił się trochę na ukos w jakiś nieokreślony punkt. Modele na reklamach papierosów zawsze patrzą oczami, które mówią: „na nic nie patrzę, o niczym nie myślę"; jak oni to robią?

Nie byłem w stanie oglądać tej reklamy tak długo, jak oglądałem zdjęcie Frankfurtu, więc odwróciłem się i rozejrzałem po pustym sklepie. Naprzeciw baru, niczym ogromne mrowiska, piętrzyły się puszki z owocami. Stały tam trzy góry: góra brzoskwiniowa, góra grejpfrutowa i góra pomarańczowa. Przed nimi rozłożono stolik do degustacji towaru, ale ze względu na wczesną porę nie był jeszcze czynny. O piątej czterdzieści pięć trudno chyba znaleźć chętnych do degustacji puszkowanych owoców. Z boku do stolika przyczepiony był plakat „USA Fruit Fair". Przy białym ogrodowym stoliku na tle basenu siedziała dziewczyna i jadła owoce. Była to złotowłosa niebieskooka piękność o długich nogach i mocno opalonej skórze. Ciekawe, dlaczego dziewczyna z reklamy owoców ma zawsze jasne włosy? I twarz, której rysów nigdy nie mogę zapamiętać, choćbym patrzył na nią godzinami? Na świecie istnieje taki rodzaj pięknych dziewczyn. Zupełnie jak grejpfruty, nie można ich od siebie odróżnić.

Stoisko z alkoholem było samodzielną częścią, ale nikogo nie zauważyłem przy kasie. Pewnie dlatego, że żaden normalny człowiek nie kupuje alkoholu przed śniadaniem. W tym jednym kącie nie było więc ani sprzedawcy, ani klientów. Tylko pogrążone w ciszy butelki stały prosto niczym szkółka leśna. Ku mojej radości cała ściana w tym miejscu była oblepiona plakatami. Spróbowałem policzyć: po jednym plakacie reklamującym brandy, whisky i wódkę, po trzy reklamujące szkocką i rodzimą whisky, dwa – japońską sake i cztery – piwo. Nie wiem, dlaczego aż tyle plakatów reklamuje alkohol. Może wśród artykułów spożywczych prezentują się najbardziej odświętnie?

Tak czy owak, plakaty przydały mi się do zabijania czasu. Obejrzałem je wszystkie po kolei. Przy piętnastym plakacie doszedłem do wniosku, że wśród alkoholi najpiękniejsza jest whisky z lodem. Inaczej mówiąc, jest najbardziej fotogeniczna. Na szerokim dnie dużej szklanki trzy albo cztery kawałki lodu, zalane gęstą bursztynową cieczą. Lód zaczyna się topić, lecz zanim wymiesza się z alkoholem, w bursztynowym płynie unoszą się białawe smugi. To naprawdę piękne. W zasadzie whisky chyba zawsze fotografuje się z lodem. Nie widziałem jeszcze zdjęcia whisky z wodą. To mało efektowne, żeby nie powiedzieć prostackie.

Zauważyłem jeszcze, że na żadnym zdjęciu nie było zakąsek. Na plakacie nikt z pijących alkohol niczego nie jadł, wszyscy tylko pili. Może uważa się, że zakąska rozproszy uwagę klienta? Albo wrażenie będzie zbyt konkretne? To mogłem zrozumieć. Nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny.

Na oglądaniu plakatów zeszło mi do szóstej, ale grubej dziewczyny wciąż nie było. Dlaczego się spóźnia? Przecież sama prosiła, żebym przyjechał jak najszybciej. W zasadzie nie miałem się nad czym zastanawiać. Przyjechałem najszybciej jak mogłem. Teraz to już jej problem. To przecież w ogóle nie jest mój problem.

Zamówiłem kawę i piłem ją powoli, bez cukru i bez śmietanki.

Po szóstej klientów zaczęło przybywać. Pojawiły się kobiety kupujące chleb i mleko na śniadanie oraz studenci, wracający do domów po całonocnej zabawie. Przyszła młoda dziewczyna po papier toaletowy i mężczyzna, który po drodze do pracy kupił trzy różne gazety. Zauważyłem też dwóch mężczyzn w średnim wieku z torbami golfowymi przewieszonymi przez ramię. Kupili sobie po małej butelce whisky. Mówię „w średnim wieku", ale mieli po trzydzieści parę lat, to znaczy tyle co ja. Jeśli się zastanowić, ja również byłem w średnim wieku. Może tylko wyglądam nieco młodziej, w każdym razie nigdy nie chodzę z torbą golfową i nie ubieram się w te błazeńskie golfowe stroje.

29
{"b":"101013","o":1}