Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rozdział 34

Claire podskoczyła, gdy zadzwonił telefon.

Nie spała, od kiedy zaginęła Aimee. Przez ostatnie dwa dni Claire wypiła tyle kawy, że kofeiną mogłaby obdzielić pół dzielnicy. Wciąż rozmyślała o wizycie u Rochesterów, o gniewnym ojcu i potulnej matce. Matka. Joan Rochester. Z tą kobietą coś zdecydowanie było nie tak.

Cały poranek Claire spędziła na przeszukiwaniu pokoju Aimee, jednocześnie zastanawiając się, jak skłonić Joan Rochester do mówienia. Może gdyby pogadała z nią jak matka z matką? Pokój Aimee nie krył żadnych nowych niespodzianek. Claire zaczęła przeglądać stare pudła, do czego zabierała się od dwóch dni, które teraz wydawały się dwoma tygodniami. Uchwyt na ołówki, który Aimee zrobiła Erikowi w przedszkolu. Wykaz stopni z pierwszej wywiadówki – same szóstki oraz komentarz pani Rohrbach, że Aimee jest zdolną uczennicą, lubianą przez klasę i mającą przed sobą świetlaną przyszłość. Patrzyła na słowa „świetlana przyszłość”, pozwalając, by z niej drwiły.

Telefon wyrwał ją z odrętwienia. Rzuciła się do aparatu, znów z nadzieją, że to Aimee, że to wszystko było jakimś głupim nieporozumieniem i zaraz usłyszy jakieś najzupełniej rozsądne wyjaśnienie.

– Halo?

– Nic jej nie jest.

Głos był elektroniczny. Ani męski, ani żeński. Nieco wyrazistsza wersja tego, który dziękuje ci, że zadzwoniłeś, po czym informuje, że zostaniesz połączony z pierwszym osiągalnym obecnie przedstawicielem firmy.

– Kto mówi?

– Nic jej nie jest. Niech ci to wystarczy. Masz moje słowo.

– Kto mówi? Pozwól mi porozmawiać z Aimee.

Odpowiedział jej sygnał wolnej linii.

– Dominicka nie ma teraz w domu – powiedziała Joan Rochester.

– Wiem – rzekł Myron. – Chcę porozmawiać z panią.

– Ze mną? – Zabrzmiało to tak, jakby myśl o rozmowie z nią wywołała szok porównywalny z tym, który towarzyszyłby jej lądowaniu na Marsie. – Dlaczego?

– Proszę, pani Rochester, to bardzo ważne.

– Myślę, że powinniśmy zaczekać na Dominicka.

Myron przecisnął się obok niej.

– Ja tak nie uważam.

Dom był czysty i zadbany. Same linie i kąty proste. Żadnych łuków, żadnych zaskakujących rozbryzgów kolorów, wszystko stojące prosto, jakby sam pokój wolał nie zwracać na siebie uwagi.

– Zrobić panu kawę?

– Gdzie jest pani córka, pani Rochester?

Zamrugała kilka razy. Myron znał facetów, którzy tak mrugali. Zawsze byli to ci, którym dokuczano w szkole i którzy nie potrafili sobie z tym poradzić. Zdołała wykrztusić jedno słowo.

– Co?

– Gdzie jest Katie?

– Ja… nie wiem.

– To kłamstwo.

Znów mruganie. Myron zabronił sobie jej współczuć.

– Dlaczego… Ja nie kłamię.

– Pani wie, gdzie jest Katie. Zakładam, że ma pani powód, żeby to przemilczeć. Zakładam, że chodzi o pani męża. To mnie nie interesuje.

Joan Rochester próbowała się wyprostować.

– Chcę, żeby pan opuścił ten dom.

– Nie.

– Zatem zadzwonię po męża.

– Mam wykazy rozmów telefonicznych – powiedział Myron.

Znów zamrugała. Podniosła rękę, jakby zasłaniała się przed ciosem.

– Rozmów z pani komórki. Pani mąż jej nie sprawdzi. A gdyby nawet, połączenie z kimś dzwoniącym z automatu w Nowym Jorku zapewne niewiele by mu mówiło. Ja jednak wiem o niejakiej Ednie Skylar.

Zdziwienie zastąpił lęk.

– O kim?

– To lekarka z Centrum Medycznego Świętego Barnaby. Widziała waszą córkę na Manhattanie. Ściśle mówiąc, w pobliżu Dwudziestej Trzeciej Ulicy. Odebrała pani kilka telefonów o siódmej wieczorem z budki telefonicznej znajdującej się cztery przecznice od tego miejsca, czyli bardzo blisko.

– To nie były telefony od mojej córki.

– Nie?

– Od przyjaciółki.

– Aha.

– Robi zakupy na mieście. Lubi dzwonić, kiedy znajdzie coś ciekawego. Pyta mnie o zdanie.

– Z budki telefonicznej?

– Tak.

– Jak się nazywa?

– Nie powiem panu. I nalegam, żeby pan natychmiast opuścił mój dom.

Myron wzruszył ramionami i rozłożył ręce.

– No to chyba nic więcej się nie dowiem.

Joan Rochester znów mrugała. Za chwilę miała zacząć mrugać jeszcze bardziej.

– Może pani mąż będzie miał więcej szczęścia.

Krew odpłynęła jej z twarzy.

– Może powiem mu to, co wiem. A pani opowie mu o przyjaciółce, która lubi robić zakupy. On pani uwierzy, jak pani myśli?

Jej oczy zrobiły się wielkie i Myron dojrzał w nich strach.

– Pan nie ma pojęcia, jaki on jest.

– Myślę, że mam. Wynajął dwóch goryli, żeby mnie torturowali.

– Ponieważ myślał, że pan wie, co stało się z Katie.

– A pani na to pozwoliła, pani Rochester. Pozwoliła pani, żeby mnie porwał, a może nawet zabił, wiedząc, że nie mam z tym nic wspólnego.

Przestała mrugać.

– Nie może pan powiedzieć o tym mojemu mężowi. Proszę.

– Nie chcę zaszkodzić waszej córce. Chcę tylko znaleźć Aimee Biel.

– Nic nie wiem o tej dziewczynie.

– Jednak pani córka może wiedzieć.

Joan Rochester potrząsnęła głową.

– Pan nie rozumie.

– Czego nie rozumiem?

Joan Rochester odeszła od niego. Przeszła przez pokój. Kiedy znów się odwróciła do Myrona, miała łzy w oczach.

– Jeśli on się dowie. Jeśli ją znajdzie…

– Nie znajdzie.

Ponownie potrząsnęła głową.

– Obiecuję – rzekł.

Ta obietnica – jeszcze jedne pozornie puste słowa – odbiła się echem w cichym pokoju.

– Gdzie ona jest, pani Rochester? Ja chcę tylko z nią porozmawiać.

Zaczęła wodzić wzrokiem po pokoju, jakby w obawie, że kredens może ich podsłuchać. Podeszła do tylnych drzwi i otworzyła je. Dała mu znak, żeby wyszedł na zewnątrz.

– Gdzie jest Katie? – zapytał Myron.

– Nie wiem. To prawda.

– Pani Rochester, ja naprawdę nie mam czasu…

– Te rozmowy.

– Co z nimi?

– Mówił pan, że były z Nowego Jorku?

– Tak. Odwróciła oczy.

– O co chodzi?

– Może właśnie tam jest.

– Naprawdę pani nie wie?

– Katie mi nie powiedziała. A ja nie pytałam.

– Dlaczego?

Oczy Joan Rochester były jak dwa idealnie równe koła.

– Jeśli nie wiem – powiedziała, wreszcie patrząc mu w oczy – nie zdoła tego ze mnie wyciągnąć.

Przed sąsiednim domem ktoś włączył kosiarkę, zakłócając ciszę. Myron odczekał chwilkę.

– Ale miała pani wieści od Katie?

– Tak.

– I wie pani, że jest bezpieczna.

– Nie przed nim.

– Jednak ogólnie rzecz biorąc, tak. Nie została porwana ani nic takiego.

Powoli skinęła głową.

– Edna Skylar widziała ją z jakimś ciemnowłosym mężczyzną. Kim on jest?

– Nie docenia pan Dominicka. Proszę tego nie robić. Niech pan zostawi nas w spokoju. Chce pan znaleźć tę drugą dziewczynę. Katie nie ma nic wspólnego z jej zniknięciem.

– Obie korzystały z tego samego bankomatu.

– To zbieg okoliczności.

Myronowi nie chciało się spierać.

– Kiedy Katie znów zadzwoni?

– Nie wiem.

– Zatem na nic mi się pani nie przyda.

– Co to ma znaczyć?

– Muszę porozmawiać z pani córką. Jeśli pani nie może mi pomóc, będę musiał spróbować dowiedzieć się czegoś od pani męża.

Tylko pokręciła głową.

– Wiem, że ona jest w ciąży – rzekł Myron.

Joan Rochester jęknęła.

– Pan nic nie rozumie – powtórzyła.

– To niech mi pani wyjaśni.

– Ten ciemnowłosy mężczyzna… Ma na imię Rufus. Jeśli Dom się dowie, zabije go. Tak po prostu. I nie wiem, co zrobi Katie.

– Jaki więc mają plan? Ukrywać się latami?

– Wątpię, czy mają jakiś plan.

– A Dominick nic o tym nie wie?

– Nie jest głupi. Pewnie się domyśla, że Katie uciekła z domu.

Myron zastanowił się.

– Czegoś tu nie rozumiem. Jeśli podejrzewa, że Katie uciekła, dlaczego rozgłosił to w mediach?

Słysząc to, Joan Rochester uśmiechnęła się, ale był to najsmutniejszy uśmiech, jaki Myron widział w życiu.

– Nie rozumie pan?

– Nie.

– On lubi wygrywać. Bez względu na koszty.

– Nadal nie…

– Zrobił to, żeby wywrzeć na nich presję. Chce znaleźć Katie. Nic poza tym go nie obchodzi. To jego siła. Nie przejmuje się ciosami. Nawet dotkliwymi. Nigdy nie jest zmieszany ani zawstydzony. Jest gotowy stracić i cierpieć, żeby jeszcze bardziej pognębić i zranić przeciwnika. Taki już jest.

Zamilkli. Myron miał ochotę zapytać, dlaczego się nie rozwiodła, ale to nie była jego sprawa. W tym kraju jest tak wiele maltretowanych żon. Chciałby jej pomóc, ale Joan Rochester nie przyjęłaby jego pomocy, a on miał ważniejsze sprawy na głowie. Znów pomyślał o Bliźniakach, o tym, jak obojętnie przyjął ich śmierć, o Ednie Skylar i o tym, jak wybierała sobie pacjentów, których uznawała za czystych.

Joan Rochester dokonała wyboru. A może była trochę mniej niewinna niż inne.

– Powinna pani zawiadomić policję – rzekł Myron.

– I co im powiedzieć?

– Że córka uciekła z domu.

Prychnęła.

– Wciąż pan nie rozumie, prawda? Dom dowiedziałby się o tym. Ma informatorów w policji. Jak pan myśli, w jaki sposób tak szybko dowiedział się o panu?

Ale, pomyślał Myron, nie dowiedział się o Ednie Skylar. Jeszcze nie. Tak więc jego informatorzy nie byli niezawodni. Zastanawiał się, czy mógłby to wykorzystać, ale jeszcze nie wiedział jak. Podszedł bliżej. Ujął dłonie Joan Rochester i zmusiłby spojrzała mu w oczy.

– Pani córka będzie bezpieczna. Gwarantuję. Jednak muszę z nią porozmawiać. To wszystko. Tylko porozmawiać. Rozumie pani?

Przełknęła ślinę.

– Nie mam wielkiego wyboru, prawda?

Myron nie odpowiedział.

– Jeśli nie zechcę współpracować, pójdzie pan do Doma.

– Tak – rzekł Myron.

– Katie ma zadzwonić do mnie dzisiaj o siódmej. Dam panu z nią porozmawiać.

58
{"b":"97734","o":1}