Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rozdział 28

Myron i Jessica uściskali się na pożegnanie. Uścisk trwał długo. Myron czuł zapach jej włosów. Nie pamiętał nazwy szamponu, ale pachniała bzem oraz polnymi kwiatami tak samo jak wtedy, kiedy byli razem.

Myron zadzwonił do Claire.

– Mam jedno pytanie – powiedział.

– Erik mówił, że widzieliście się zeszłej nocy.

– Taak.

– Siedział przy komputerze do rana.

– To dobrze. Słuchaj, czy znasz jej nauczyciela Harry’ego Davisa?

– Pewnie. Uczył Aimee angielskiego. Zdaje się, że teraz jest również opiekunem ostatniego roku.

– Lubiła go?

– Bardzo. – I Claire zaraz zapytała: – Dlaczego pytasz? Czy on ma z tym coś wspólnego?

– Wiem, że chcesz mi pomóc, Claire. I Erik również. Jednak musicie mi zaufać, dobrze?

– Ja ci ufam.

– Erik powiedział ci o tym skrócie, który znaleźliśmy?

– Tak.

– Na jego końcu mieszka Harry Davis.

– O mój Boże.

– Aimee nie ma w jego domu ani nic takiego. Już to sprawdziliśmy.

– Jak to sprawdziliście? W jaki sposób?

– Proszę, Claire, po prostu mnie posłuchaj. Pracuję nad tym i nie chcę, żeby ktoś mi przeszkadzał. Musisz trzymać Erika z daleka od tego, dobrze? Powiedz mu, że ma sprawdzić w Internecie wszystkie sąsiednie ulice. Powiedz, żeby pojeździł po okolicy, ale nie pokazywał się w tym zaułku. Albo jeszcze lepiej niech zadzwoni do Dominicka Rochestera, ojca Katie…

– On dzwonił do nas.

– Dominick Rochester?

– Tak.

– Kiedy?

– Zeszłej nocy. Powiedział, że spotkał się z tobą. Spotkał, pomyślał Myron. Jaki ładny eufemizm.

– Mamy zobaczyć się z Rochesterami dziś rano. Spróbujemy znaleźć jakieś powiązanie między Katie i Aimee.

– Dobrze. To pomoże. Posłuchaj, muszę już iść.

– Zadzwonisz?

– Gdy tylko czegoś się dowiem.

Myron usłyszał jej szloch.

– Claire?

– To już dwa dni, Myronie.

– Wiem. Pracuję nad tym. Może spróbujesz też wywrzeć większy nacisk na policję. W końcu minęło już czterdzieści osiem godzin.

– W porządku.

Miał ochotę powiedzieć coś w rodzaju „bądź silna”, ale nawet w myślach zabrzmiało to tak głupio, że zrezygnował. Powiedział „do widzenia” i rozłączył się. Potem zadzwonił do Wina.

– Wysłów się – rzekł Win.

– Nie wierzę, że wciąż zgłaszasz się w taki sposób.

Cisza.

– Czy Harry Davis nadal jest w drodze do swojej szkoły?

– Tak.

– Już jadę.

Livingston High School, jego szkoła. Myron zapuścił silnik. Miał do pokonania odległość zaledwie trzech kilometrów, ale śledzący go nie był zbyt dobry albo się nie starał. A może, po starciu z Bliźniakami, Myron stał się ostrożniejszy. Tak czy inaczej szary chevrolet, być może caprice, jechał za nim od pierwszego zakrętu.

Myron zadzwonił do Wina i usłyszał tradycyjne „wysłów się”.

– Jestem śledzony.

– Znów Rochester?

– Być może.

– Marka i numer rejestracyjny?

Myron podał mu je.

– Wciąż jesteśmy na Route Dwieście Osiemdziesiąt – powiedział Win – więc zwolnij trochę. Przejedź z nimi obok Mount Pleasant Avenue. Będę z tyłu, spotkamy się później, pod szkołą.

Myron zrobił to, co proponował Win. Wjechał na podjazd Harrison School i zawrócił. Śledzący go chevrolet pojechał prosto. Myron skierował się w przeciwną stronę Livingston Avenue. Zanim dotarł do pierwszych świateł, szary chevrolet znów siedział mu na ogonie.

Myron wjechał na duże rondo przed liceum, zaparkował i wysiadł z samochodu. Znalazł się w centrum Livingston, chociaż nie było tu sklepów, tylko mnóstwo budynków z czerwonej cegły. Posterunek policji, gmach sądu, biblioteka miejska oraz perła w koronie, Livingston High School.

Mimo wczesnej pory sporo ludzi spacerowało lub uprawiało jogging. Przeważnie byli w podeszłym wieku i poruszali się powoli. Jednak nie wszyscy. Cztery gorące sztuki, ładnie umięśnione i dwudziestoparoletnie, truchtały w kierunku Myrona.

Myron uśmiechnął się do nich i uniósł brew.

– Witam panie – powiedział, kiedy go mijały.

Dwie z nich uśmiechnęły się drwiąco. Dwie pozostałe spojrzały na niego tak, jakby właśnie oznajmił, że zrobił w majtki.

Win wyrósł u jego boku.

– Czy posłałeś im swój promienny uśmiech?

– Powiedziałbym, że co najmniej osiemdziesięciu- lub dziewięćdziesięciowatowy.

Win przyjrzał się młodym kobietom, po czym stwierdził:

– Lesby.

– Na pewno.

– Jest ich coraz więcej, no nie?

Myron pospiesznie policzył w myślach. Zapewne był od nich starszy o piętnaście lub dwadzieścia lat. Kiedy chodzi o młode dziewczyny, starasz się o tym nie myśleć.

– Śledzący cię samochód – rzekł Win, nie odrywając oczu od młodych biegaczek – to nieoznakowany policyjny wóz z dwoma mundurowymi w środku. Zaparkowali przed biblioteką i obserwują nas przez teleobiektyw.

– Chcesz powiedzieć, że właśnie robią nam zdjęcia?

– Prawdopodobnie – rzekł Win.

– Jak moja fryzura?

Win zbył to pytanie machnięciem ręki.

Myron zastanowił się, co oznacza obecność policji.

– Zapewne wciąż uważają mnie za podejrzanego.

– Na ich miejscu też byłbym tego zdania – odparł Win. W ręku trzymał coś, co wyglądało jak palm pilot, śledzący sygnalizatory GPS. – Nasz ulubiony nauczyciel powinien zaraz się zjawić.

Parking dla nauczycieli znajdował się po zachodniej stronie szkoły. Myron i Win poszli w tym kierunku. Uznali, że najlepiej będzie porozmawiać z Davisem tutaj, na zewnątrz, przed rozpoczęciem zajęć.

Kiedy szli, Myron powiedział:

– Zgadnij, kto wpadł do mnie o trzeciej nad ranami?

– Wink Martindale?

– Nie.

– Uwielbiam tego faceta.

– Jak każdy. Jessica.

– Wiem.

– Skąd…

Przypomniał sobie. Wybrał numer komórki Wina, kiedy usłyszał szczęk otwieranego zamka. Rozłączył się, kiedy przeszli do kuchni.

– Miałeś ją? – zapytał Win.

– Tak. Wiele razy. Jednak nie przez ostatnich siedem lat.

– Niezła sztuka. Wybacz, że pytam, ale czy wpadła, żebyś ją pochędożył przez wzgląd na dawne czasy?

– Pochędożył?

– To moje anglosaskie dziedzictwo. No?

– Dżentelmen nigdy nie opowiada o swoich podbojach. Tak.

– A ty odmówiłeś?

– Zachowałem cnotę.

– Co za rycerskość – rzekł Win. – Niektórzy uznaliby ją za godną podziwu.

– Nie ty.

– Nie, ja nazwałbym to – i zamierzam użyć naprawdę trudnych słów, więc racz się skupić – kompletnym idiotyzmem.

– Jestem związany z kimś innym.

– Rozumiem. Tak więc ty i twoja pani obiecaliście chędożyć się tylko ze sobą?

– Nie o to chodzi. Nie jest tak, że pewnego dnia mówisz komuś: „Hej, nie sypiajmy już z nikim innym”.

– Zatem nie złożyłeś takiej obietnicy?

– Nie.

Win rozłożył ręce, nie pojmując.

– A więc nic nie rozumiem. Czy Jessica brzydko pachniała albo co?

Cały Win.

– Zapomnij o tym.

– Już zapomniałem.

– Gdybym się z nią przespał, tylko wszystko bym skomplikował, no nie?

Win spojrzał na niego ze zdumieniem.

– Co?

– Jesteś już duży – rzekł Win.

Przeszli kawałek.

– Będę ci jeszcze potrzebny? – zapytał Win.

– Nie sądzę.

– Zatem jadę do biura. W razie kłopotów włącz komórkę. Myron skinął głową, a Win odszedł. Harry Davis wysiadł z samochodu. Na parkingu stały grupki młodzieży. Myron pokręcił głową. Nic się nie zmieniło. Goci ubierali się w czarne stroje nabijane srebrnymi ćwiekami. Mózgowcy mieli ciężkie plecaki i poliestrowe, zapinane na guziki koszulki z krótkimi rękawami, jakby przyjechali tu na zlot sprzedawców znanej sieci drogerii. Didżejów było najwięcej. Siedzieli na maskach samochodów w swych bluzach ze skórzanymi rękawami, chociaż było za gorąco na taki strój.

Harry Davis miał swobodny chód i beztroską minę powszechnie lubianego człowieka. Był przeciętnie przystojny i ubrany jak szkolny nauczyciel, czyli skromnie. Wszystkie grupki pozdrawiały go, co o czymś świadczyło. Jeden z mózgowców pomachał mu ręką i zawołał:

– Cześć, panie D!

Panie D?

Myron przystanął. Przypomniał sobie kronikę Aimee i jej ulubionych nauczycieli: pannę Korty…

… Pana D.

Davis szedł dalej. Następni byli goci. Ci powitali go, lekko kiwając głowami, zbyt wyluzowani, żeby zrobić coś więcej. Gdy przechodził obok didżejów, kilku pozdrowiło go donośnym: „Hej, panie D!”.

Harry Davis przystanął i zaczął rozmawiać z jednym z nich, odeszli kilka kroków od grupki. Wydawali się toczyć ożywioną rozmowę. Ten didżej miał bluzę z piłką na plecach i literami QB jak quarterback na rękawie. Paru kumpli próbowało go zawołać.

– Hej, Farm!

Jednak chłopak całą uwagę skupił na rozmówcy. Myron podszedł bliżej, żeby lepiej się im przyjrzeć.

– No cóż, cześć – mruknął do siebie.

Chłopcem rozmawiającym z Harrym Davise – teraz Myron widział go wyraźnie, jego kozią bródkę i dredy – był nie kto inny jak Randy Wolf.

49
{"b":"97734","o":1}