Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rozdział 39

Myron jechał na spotkanie z Joan Rochester – która nie chciała odbierać telefonu od córki w domu, bo bała się, że jej mąż będzie w pobliżu – gdy zadzwoniła jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz i serce zabiło mu szybciej, gdy zobaczył na nim napis ALI WILDER.

– Hej – powiedział.

– Hej.

Cisza.

– Przepraszam za to, co mówiłam – powiedziała Ali.

– Nie przepraszaj.

– Nie, wpadłam w histerię. Wiem, że chciałeś chronić dziewczynki.

– Nie chciałem mieszać w to Erin.

– W porządku. Może powinnam być zmartwiona albo zaniepokojona, ale ja po prostu naprawdę chcę cię zobaczyć.

– Ja ciebie też.

– Przyjdziesz?

– Teraz nie mogę.

– Och.

– I zapewne będę pracował nad tym do późna.

– Myronie?

– Tak?

– Nieważne, jak późno skończysz.

Uśmiechnął się.

– Wpadnij, obojętnie, o której godzinie. Będę czekała. A jeśli zasnę, rzucaj kamykami w okno, aż się zbudzę. Dobrze?

– Dobrze.

– Uważaj na siebie.

– Ali?

– Tak?

– Kocham cię.

Usłyszał, że zaparło jej dech. Potem powiedziała śpiewnie:

– Ja też cię kocham, Myronie.

I nagle Jessica rozwiała się jak dym.

Biuro Dominicka Rochestera mieściło się przy zajezdni szkolnych autobusów.

Za oknem rozpościerało się żółte morze. To miejsce było doskonałą przykrywką. Jeśli na fotelach autobusu siedzą dzieciaki, pod podwoziem możesz przewozić właściwie wszystko. Gliniarze czasem zatrzymują i przeszukują ciężarówki. Nigdy nie robią tego ze szkolnymi autobusami.

Zadzwonił telefon. Rochester podniósł słuchawkę.

– Halo?

– Chciał pan, żebym obserwował pański dom?

Chciał. Joan piła więcej niż kiedykolwiek. Może z powodu zaginięcia Katie, ale Dominick nie był już tego taki pewny. Dlatego kazał jednemu ze swoich chłopaków mieć ją na oku. Na wszelki wypadek.

– Tak, i co?

– Dziś rano jakiś facet wpadł porozmawiać z pana żoną.

– Dziś rano?

– Tak.

– Kiedy to było?

– Kilka godzin temu.

– Dlaczego od razu nie zadzwoniłeś?

– Chyba nie wydało mi się to ważne. No wie pan, zanotowałem to. Jednak myślałem, że mam dzwonić do pana tylko w ważnych sprawach.

– Jak wyglądał?

– Nazywa się Myron Bolitar. Rozpoznałem go. Kiedyś grał w kosza.

Dominick przycisnął słuchawkę do ucha tak silnie, jakby chciał ją wepchnąć do środka.

– Jak długo tam był?

– Piętnaście minut.

– Byli tylko we dwoje?

– Tak. Och, niech pan się nie martwi, panie Rochester. Obserwowałem ich. Zostali na dole, jeśli o to panu chodzi. Nie było żadnych…

Urwał, nie wiedząc, jak to ująć.

Dominick o mało nie parsknął śmiechem. Ten dureń myślał, że on mu kazał śledzić żonę, ponieważ podejrzewają o zdradę. Człowieku, a to dobre. Teraz jednak zastanawiał się, dlaczego Bolitar przyjechał do niej i rozmawiał z nią tak długo.

I co Joan mu powiedziała?

– Jeszcze coś?

– No, jeszcze jedno, panie Rochester.

– Co?

– Jest jeszcze coś. Widzi pan, odnotowałem wizytę Bolitara, ale ponieważ cały czas ich widziałem, nie przejmowałem się tym, rozumie pan?

– A teraz się przejmujesz?

– Cóż, pojechałem za pańską żoną. Jest teraz w parku. Tym na Riker Hill. Zna go pan?

– Moje dzieci chodziły tam do szkoły podstawowej.

– Dobrze, w porządku. Siedzi na ławce. Jednak nie sama. Pańska żona siedzi tam z tym samym facetem. Z Myronem Bolitarem.

Cisza.

– Panie Rochester?

– Poślij kogoś za Bolitarem. Chcę, żeby ktoś go śledził. Macie śledzić ich oboje.

W czasach zimnej wojny Riker Hill Art Park, znajdujący się w samym sercu miasteczka, był wojskową bazą obrony przeciwrakietowej kraju. Wojskowi nazywali ją stanowiskiem baterii rakiet Nike NY-80. Naprawdę. Od 1954 roku aż do likwidacji systemu obrony przeciwrakietowej Nike w 1974 roku znajdowały się tu wyrzutnie rakiet Hercules i Ajax. Liczne budynki administracji i koszar stały się własnością miasta i obecnie pełniły funkcję pracowni artystycznych, w który powstawały obrazy, rzeźby i wyroby sztuki ludowej.

Przed laty Myron uważał za doniosły i pocieszający fakt, że relikty zimnej wojny teraz były schronieniem artystów, lecz od tego czasu świat się zmienił. W latach osiemdziesiątych było to sympatyczne i oryginalne. Teraz ten „postęp” raził sztucznym symbolizmem.

W pobliżu dawnej wieży radarowej Myron siedział na ławce z Joan Rochester. Ledwie skinęli sobie głowami na powitanie. Czekali. Joan Rochester tuliła swój telefon komórkowy, jakby był rannym zwierzątkiem. Myron spoglądał na zegarek. Katie Rochester powinna zaraz zadzwonić do matki.

Joan Rochester odwróciła głowę.

– Zastanawia się pan, dlaczego z nim zostałam. Prawdę mówiąc, wcale o tym nie myślał. Po pierwsze, mimo grozy sytuacji, wciąż był lekko oszołomiony po telefonie Ali. Wiedział, że to egoistyczne zachowanie, ale po raz pierwszy od siedmiu lat powiedział kobiecie, że ją kocha. Próbował teraz o tym nie myśleć i skupić się na czekającym go zadaniu, ale mimo woli był podekscytowany rozmową.

Drugim – i może ważniejszym – powodem było to, że Myron już dawno przestał się zastanawiać nad związkami łączącymi ludzi. Czytał o zespole maltretowanych żon. Być może miał tu do czynienia z takim przypadkiem, wołaniem o pomoc. Jednak z jakiegoś powodu w tym konkretnym przypadku nie miał ochoty odpowiadać na wezwanie.

– Jestem z Domem długo. Bardzo długo.

Joan Rochester zamilkła. Po kilku sekundach otworzyła usta, żeby coś dodać, lecz w tym momencie aparat w jej ręce zaczął wibrować. Spojrzała nań tak, jakby nagle zmaterializował się w jej dłoni. Ponownie zawibrował, a potem zaczął dzwonić.

– Proszę odebrać – ponaglił Myron.

Joan Rochester skinęła głową i nacisnęła zielony klawisz. Przyłożyła telefon do ucha i powiedziała „halo”.

Myron nachylił się do niej. Słyszał głos w słuchawce – młody i kobiecy – ale nie rozróżniał słów.

– Och, kochanie – powiedziała Joan Rochester, uspokajając się na dźwięk głosu córki. – Cieszę się, że jesteś bezpieczna. Tak. Tak, racja. Posłuchaj mnie chwilę, dobrze? To bardzo ważne.

Potok słów w słuchawce.

– Jest tu ze mną ktoś, kto… Potok słów przyspieszył bieg.

– Proszę, Katie, posłuchaj. Nazywa się Myron Bolitar. Jest z Livingston. Nie chce cię skrzywdzić. Jak się dowiedział… to skomplikowana sprawa… Nie, oczywiście, że nic nie powiedziałam. Ma wykazy rozmów czy coś takiego, nie wiem dokładnie, ale powiedział, że zawiadomi tatę…

Potok zamienił się w rzekę.

– Nie, jeszcze tego nie zrobił. Chce tylko chwilę z tobą porozmawiać. Myślę, że powinnaś go wysłuchać. Mówi, że chodzi o tę drugą zaginioną dziewczynę, Aimee Biel. Szuka jej… Wiem, wiem, mówiłam mu to. Po prostu… zaczekaj chwilę, dobrze? Już go daję.

Joan Rochester podała mu telefon. Myron wyciągnął rękę i wyrwał jej aparat, obawiając się zerwania nawiązanego z takim trudem kontaktu. Starając się zachować spokój, powiedział:

– Cześć, Katie. Jestem Myron.

Zabrzmiało to tak, jakby był gospodarzem nocnego programu.

Jednak Katie była bliska histerii.

– Czego pan ode mnie chce?

– Chcę ci tylko zadać kilka pytań.

– Ja nic nie wiem o Aimee Biel.

– Gdybyś tylko mogła mi powiedzieć…

– Chce pan ustalić skąd dzwonię, tak? – W jej głosie słychać było histeryczne nutki. – Dla mojego taty. Przeciąga pan rozmowę, żeby ustalić, skąd dzwonię!

Myron już miał wygłosić wykład Berruti o tym, że to nie działa w taki sposób, ale Katie nie dała mu szansy.

– Zostaw nas w spokoju!

I rozłączyła się.

Myron wygłosił kolejną idiotyczną kwestią żywcem z telewizji, powtarzając „halo, halo”, chociaż dobrze wiedział, że Katie Rochester rozłączyła się i już go nie słyszy.

Przez kilka minut siedzieli w milczeniu. Potem Myron powoli oddał Joan telefon.

– Przykro mi – powiedziała Joan Rochester.

Myron kiwnął głową.

– Próbowałam.

– Wiem.

Wstała.

– Powie pan Domowi?

– Nie – odparł Myron.

– Dziękuję.

Ponownie skinął głową. Odeszła. Myron wstał i poszedł w przeciwną stronę. Wyjął swój telefon komórkowy i wcisnął przycisk szybkiego wybierania. Win odebrał natychmiast.

– Wysłów się.

– To była Katie Rochester?

Myron spodziewał się, że Katie nie okaże chęci do współpracy. Przygotował się. Win był na miejscu na Manhattanie, gotowy pójść za nią. Tak było nawet lepiej. Dziewczyna pójdzie do swojej kryjówki. Win wytropi ją i wszystkiego się dowie.

– Na to wygląda – odparł Win. – Przyszła z ciemnowłosym kochasiem.

– A teraz?

– Rozłączyła się i razem z kochasiem poszli w kierunku centrum. Nawiasem mówiąc, kochaś ma broń w kaburze pod pachą.

Niedobrze.

– Nie zgubiłeś ich?

– Udam, że nie słyszałem tego pytania.

– Już tam jadę.

63
{"b":"97734","o":1}