Claire dobiegła do telefonu kilka sekund później. Zadzwoniła na komórkę Myrona. Kiedy odebrał, powiedziała:
– Aimee przed chwilą była w sieci! Dzwoniły do nas jej dwie koleżanki!
Erik Biel siedział przy stole i słuchał. Miał splecione dłonie. Przez cały dzień szperał w sieci, wykonując polecenie Myrona i wyszukując nazwiska osób mieszkających w tym zaułku. Teraz oczywiście wiedział, że tracił czas. Myron od razu zauważył samochód z nalepką liceum w Livingston. I jeszcze tej samej nocy ustalił, że wóz należy do jednego z nauczycieli Aimee, niejakiego Harry’ego Davisa.
Chciał tylko trzymać Erika z daleka.
Dlatego kazał mu to robić.
Claire posłuchała i jęknęła.
– Och nie, mój Boże…
– Co? – zapytał Erik.
Uciszyła go machnięciem ręki.
W Eriku znów wezbrał gniew. Nie na Myrona. Nawet nie na Claire. Na siebie. Spojrzał na monogram na spince swojej koszuli. Nosił szyte na miarę ubrania. Wielkie mi rzeczy. Na kim chciał zrobić wrażenie? Spojrzał na żonę. Skłamał, mówiąc Myronowi o gasnącej namiętności. Wciąż jej pożądał. Bardziej niż czegokolwiek innego pragnął, aby Claire znów patrzyła na niego tak jak kiedyś. Może Myron miał rację. Może Claire naprawdę go kochała. Jednak nigdy go nie szanowała. Nie potrzebowała go.
Nie wierzyła w niego.
Kiedy ich rodzina przeżywała kryzys, Claire zwróciła się do Myrona. Odsunęła Erika na bok. A on pogodził się z tym.
Erik Biel robił to przez całe życie. Godził się. Jego kochanka, szara myszka z biura, była żałosna, potrzebująca i traktowała go jak księcia. Czuł się przy niej jak mężczyzna. Przy Claire nie. To takie proste. I takie żałosne.
– Co? – powtórzył Erik.
Zignorowała go. Czekał. W końcu Claire poprosiła Myrona, żeby chwilę zaczekał.
– Myron mówi, że też widział, jak pojawiła się w sieci. Kazał Erin, żeby zadała jej pytanie. Aimee odpowiedziała w taki sposób… to była ona, ale ma kłopoty.
– Co odpowiedziała?
– Nie mam teraz czasu wdawać się w szczegóły. – Claire znów przyłożyła słuchawkę do ucha i powiedziała do Myrona: – Musimy coś zrobić.
Coś zrobić.
Sęk w tym, że Erik Biel nie był mężczyzną. Odkrył to bardzo wcześnie. Jako czternastoletni chłopiec stchórzył. Widziała to cała szkoła. Agresywny osiłek chciał go sprać. Erik nie podjął wyzwania i odszedł. Matka nazwała go roztropnym. Na filmach takie postępowanie jest zawsze nazywane „odwagą”. Co za bzdura. Żadne obrażenia, pobyt w szpitalu, wstrząs mózgu czy połamane kości nie bolałyby Erika Biela bardziej niż to, że nie stawił czoła napastnikowi. Nigdy tego nie zapomniał ani się z tym nie pogodził. Stchórzył i nie podjął walki. Nie tylko wtedy. Opuścił kolegów, gdy zostali zaatakowani na szkolnej zabawie. Na meczu Jetsów pozwoliłby ktoś oblał piwem jego dziewczynę. Jeśli ktoś krzywo na niego spojrzał, Erik Biel zawsze pierwszy odwracał wzrok.
Można podlać to całym psychologicznym sosem współczesnej cywilizacji – bzdurami o sile charakteru i przemocy, która niczego nie rozwiązuje – ale to tylko wymówki. Możesz żyć, oszukując się w taki sposób, przynajmniej przez jakiś czas. A potem przychodzi kryzys taki jak ten i nagle uświadamiasz sobie, kim naprawdę jesteś, że ładne garnitury, drogie samochody i wyprasowane spodnie tego nie zmienią.
Nie jesteś mężczyzną.
Jednak nawet dla takich mięczaków jak ty istnieje pewna nieprzekraczalna granica. Jeśli ją przekroczysz, nie ma powrotu. Chodzi o twoje dzieci. Mężczyzna ma za wszelką cenę chronić swoją rodzinę – obojętnie, za jaką cenę – przyjąć każdy cios, podążyć na koniec świata i podjąć każde ryzyko, żeby nie stała się im krzywda. Nie może przed tym stchórzyć. Nigdy. Do ostatniego tchu.
Ktoś porwał ci córeczkę.
Tej walki nie możesz przeczekać.
Erik Biel wziął pistolet.
Broń należała do jego ojca. Ruger dwudziestkadwójka. Stary. Zapewne nie oddano z niego strzału od trzydziestu lat. Tego ranka Erik zabrał go do sklepu z bronią. Kupił amunicję i inne drobiazgi, które mogły okazać się potrzebne. Sprzedawca wyczyścił rugera i sprawdził, uśmiechając się pogardliwie do stojącego przed nim klienta, żałosnego niedojdy, który nawet nie wie, jak załadować swój cholerny pistolet, a co dopiero mówić o strzelaniu.
Jednak teraz broń była nabita.
Erik Biel słuchał, jak jego żona rozmawia z Myronem. Nie wiedzieli, co robić dalej. Drew Van Dyne’a – usłyszał Erik – nie ma w domu. Zastanawiali się nad Harrym Davisem. Erik uśmiechnął się. W tym wypadku wyprzedzał ich o krok. Zablokował identyfikację swojego numeru i zadzwonił do nauczyciela. Podał się za handlarza nieruchomości. Davis odebrał telefon i powiedział, że nie jest zainteresowany.
To było pół godziny temu.
Erik poszedł do swojego samochodu. Broń miał zatkniętą za pasek spodni.
– Eriku? Dokąd idziesz?
Nie odpowiedział. Myron Bolitar złapał Harry’ego Davisa w szkole. Nauczyciel nie chciał z nim gadać. Jednak tak czy inaczej porozmawia z Erikiem Bielem. To pewne jak diabli.
Myron usłyszał głos Claire.
– Eriku? Dokąd idziesz?
Jego telefon zapiszczał.
– Claire, mam kogoś na drugiej linii. Zaraz do ciebie oddzwonię.
Myron przełączył się.
– Czy to Myron Bolitar?
Głos brzmiał znajomo.
– Tak.
– Tu detektyw Lance Banner z policji w Livingston. Spotkaliśmy się wczoraj.
Czy to było zaledwie wczoraj?
– Jasne, detektywie, co mogę dla ciebie zrobić?
– Jak daleko jesteś od szpitala Świętego Barnaby?
– Piętnaście, może dwadzieścia minut jazdy. Dlaczego pytasz?
– Joan Rochester właśnie przywieziono na chirurgię.