– Gadaj! – ryknął, chwytając obu rękami czarne poręcze plecionego fotela. – Kto to robi?
– To wszystko kłamstwo, panie ministrze! Sprawdziliśmy przez naszych ludzi w Tel Awiwie. Taki człowiek, jakiego nam opisano, nie istnieje. W Koulunie nie ma żadnego agenta Mosadu! To k ł a m s t w o!
– Jakie działania podjąłeś?
– To niezwykle zawikłana…
– Jakie działania?
– Poszukujemy w Mongkoku Anglika, o którym, jak się wydaje, nikt nic nie wie.
– Durnie i idioci! Idioci i durnie! Z kim rozmawiałeś?
– Z naszym najważniejszym człowiekiem w kouluńskiej policji. Jest zdezorientowany, a także, co z przykrością stwierdzam, przestraszony. Parę razy mówił o Makau i nie podobał mi się ton jego głosu.
– Jest trupem.
– Przekażę tę instrukcję.
– Obawiam się, że nie możesz. – Shang uczynił gest lewą dłonią, a prawą, ukrytą w cieniu, sięgnął pod niski stolik.
– Podejdź, by wyrazić swe posłuszeństwo Kuomintangowi – rozkazał.
Wysłannik podszedł do ministra. Skłonił się głęboko, sięgając po lewą rękę wielkiego człowieka. Sheng uniósł prawą. Trzymał w niej pistolet.
Rozległ się wystrzał, który rozerwał głowę wysłannika. Kawałki czaszki i mózgu doleciały aż do basenów z liliami. W korytarzu pojawił się oficer armii. Od uderzenia pocisku trup zwalił się do tyłu na biały żwir.
– Pozbądź się go – rozkazał Sheng. – Za wiele słyszał, za wiele wiedział… za wiele się domyślał.
– Tak jest, panie ministrze.
– I skontaktuj się z człowiekiem w Makau. Mam dla niego instrukcje, które mają być wykonane natychmiast, póki ognie w Koulunie ciągle jeszcze oświetlają niebo. Chcę go widzieć tutaj.
Oficer zbliżył się do martwego kuriera. Sheng nagle wstał z fotela, a następnie wolnym krokiem podszedł do najbliższego basenu. Jego twarz rozjaśniło światło padające spod wody. Znowu przemówił, głosem głuchym, lecz pełnym stanowczości.
– Wkrótce cały Hongkong i terytoria – powiedział, wpatrując się w liść lilii wodnej. – Wkrótce potem całe Chiny.
– Ty prowadzisz, ministrze – odrzekł oficer, nie odrywając od Shenga oczu płonących fanatycznym oddaniem. – My idziemy za tobą. Marsz, który obiecałeś, rozpoczął się. Wracamy do naszej Matki i kraj znowu będzie nasz.
– Tak jest, będzie – potwierdził Sheng Chouyang. – Nam się nie można sprzeciwić. Mnie się nie można sprzeciwić.