Литмир - Электронная Библиотека

– Qing… – Trzasnął słuchawką. Ręce mu się trzęsły, mięśnie na szczękach poruszały się nerwowo, gdy myślał o rozciągniętym na łóżku „towarze”, który tu sprowadził, by wymienić go na swoją żonę. Po raz trzeci podniósł słuchawkę i nakręcił zero. – Proszę pani – odezwał się po chińsku. – Mam bardzo pilną sprawę! Muszę jak najszybciej połączyć się z następującym numerem! – Podał jej cyfry głosem, w którym brzmiała z trudem kontrolowana panika. – Nagranie wyjaśniło mi, że jest uszkodzenie na linii, ale mam pilną sprawę…

– Proszę chwilkę zaczekać. Postaram się panu pomóc. – Zapadła cisza, którą wypełnił potężniejący z każdą chwilą łomot w jego piersi, odbijający się echem jak uderzany coraz szybciej bęben. Pulsowało mu w skroniach, wargi miał spieczone, czuł suchość w gardle.

– Linia jest chwilowo nieczynna, proszę pana – odezwał się inny kobiecy głos.

– Linia? Ta linia?

– Tak jest, proszę pana.

– A nie „wiele telefonów obsługiwanych przez tę centralę”?

– Pytał pan telefonistkę o konkretny numer. Trudno mi coś powiedzieć o innych. Jeżeli mi je pan poda, chętnie je dla pana sprawdzę.

– Z nagrania wynikało, że wiele telefonów jest nieczynnych, a pani mówi, że to tylko jedna linia! Czy to znaczy, że nie może pani potwierdzić… uszkodzenia większej liczby połączeń?

– Słucham?

– Czy dużo telefonów nie działa! Przecież macie komputery. One potrafią odnaleźć uszkodzenia. Powiedziałem tamtej telefonistce, że mam bardzo pilną sprawę.

– Jeśli ktoś jest chory, to chętnie wezwę pogotowie. Zechce mi pan podać swój adres…

– Chcę tylko wiedzieć, czy uszkodzonych jest wiele telefonów, czy tylko ten jeden! Muszę to wiedzieć!

– Uzyskanie takiej informacji zajmie mi dużo czasu, proszę pana. Jest już po dziewiątej wieczorem i ekipa naprawcza pracuje w zmniejszonej obsadzie…

– Ale przecież, do cholery, mogą powiedzieć, czy jest jakaś większa awaria!

– Proszę pana, nie płacą mi za wysłuchiwanie obelg.

– Przepraszam, bardzo przepraszam!… Adres? Ach tak, adres! Czy mogę dostać adres, pod którym zarejestrowany jest ten numer, który pani podałem?

– Jest zastrzeżony, proszę pana.

– Ale go macie!

– Właściwie nie, proszę pana. Przepisy dotyczące zastrzeżonych telefonów są w Hongkongu bardzo surowe. Na moim ekranie widnieje tylko słowo „zastrzeżony”.

– Powtarzam, to naprawdę sprawa życia i śmierci!

– A więc proszę pozwolić mi zadzwonić do szpitala… Och, niech pan poczeka. Miał pan rację, na moim ekranie pojawiła się informacja, że trzy ostatnie cyfry pańskiego numeru pokrywają się elektronicznie z innymi, co oznacza, że ekipa naprawcza stara się usunąć uszkodzenie.

– Czy może mi pani podać lokalizację numeru?

– Numer zaczyna się od cyfry „pięć”, a więc znajduje się na wyspie Hongkong.

– Ale konkretniej! Na wyspie, ale gdzie?

– Cyfry w numerze telefonicznym nie mają nic wspólnego z jakąś określoną ulicą czy miejscem. Obawiam się, że nie mogę panu w niczym więcej pomóc. Chyba że poda mi pan swój adres, żebym mogła wysłać karetkę.

– Mój adres?… – odparł oszołomiony, zmęczony i znajdujący się na granicy paniki Jason. – Nie – odparł. – Nie mogę go podać.

Edward Newington McAllister pochylił się nad biurkiem, podczas gdy kobieta odkładała słuchawkę. Była wyraźnie wstrząśnięta, jej orientalna twarz pobladła pod wpływem napięcia. Podsekretarz stanu odłożył słuchawkę drugiego telefonu stojącego po przeciwnej stronie biurka. W prawej ręce trzymał ołówek, a w leżącym przed nim notatniku widniał zapisany adres.

– Była pani wspaniała – powiedział poklepując kobietę po ramieniu. – Mamy. Mamy go. Przetrzymała go pani wystarczająco długo – dłużej, niż by pozwolił na to dawniej – i namiar został potwierdzony. Mamy przynajmniej budynek, a to wystarczy. Jest w hotelu.

– Mówi bardzo dobrze po chińsku. Używa raczej północnego dialektu, ale dostosowuje się do Guangdong hua. A poza tym nie uwierzył mi…

– To bez znaczenia. Obstawimy cały hotel. Wszystkie wyjścia i wejścia. To na ulicy Shek Lung.

– To za Mongkokiem, w Yau Ma Ti – powiedziała tłumaczka. – Mają tam prawdopodobnie tylko jedno wejście, przez które co rano wynoszone są śmieci.

– Muszę porozumieć się z Havillandem w szpitalu. Po co tam jechał? Nie powinien!

– Sprawiał wrażenie bardzo zaniepokojonego – stwierdziła tłumaczka.

– Ostatnie zeznania – rzekł McAllister nakręcając numer. – Ważne informacje uzyskane od umierającego. To dozwolone.

– Nie rozumiem panów. – Kobieta wstała zza biurka, a podsekretarz obszedł je dokoła i usiadł w fotelu. – Mogę wykonywać polecenia, ale panów nie rozumiem.

– Dobry Boże, zapomniałem. Musi pani teraz wyjść. To, o czym będę rozmawiał, jest ściśle tajne… Jesteśmy pani niezmiernie wdzięczni i mogę zapewnić, że otrzyma pani należną gratyfikację i jestem pewny, że także premię, ale obawiam się, że teraz muszę panią prosić o opuszczenie pokoju.

– Z przyjemnością, sir – odparła tłumaczka. – I może pan nie zaprzątać sobie głowy gratyfikacją, ale proszę uwzględnić premię. Nauczyłam się tego na wydziale ekonomii w Uniwersytecie Arizony. – Kobieta wyszła.

– Pilne, połączenie policyjne! – McAllister niemal krzyczał do telefonu. – Proszę z ambasadorem. To sprawa nie cierpiąca zwłoki. Nie, nie trzeba podawać nazwiska, dziękuję, i proszę zaprowadzić go do telefonu, z którego będzie mógł rozmawiać na osobności. – Podsekretarz pocierał skórę na skroni coraz mocniej, wbijając w nią palce, aż wreszcie odezwał się Havilland.

– Słucham, Edwardzie?

– Zadzwonił. Udało się. Wiemy, gdzie jest. Hotel w Yau Ma Ti.

– Otoczcie go, ale nie podejmujcie żadnych działań! Conklin będzie musiał to zrozumieć. Jeżeli wyczuje coś, co uzna za cuchnącą przynętę, wycofa się. A jeżeli nie będziemy mieli żony Bourne'a, nie

dostaniemy naszego zabójcy. Na litość boską, Edwardzie, nie zawal tego! Wszystko musi być przeprowadzone precyzyjnie i bardzo, ale to bardzo delikatnie! Następnym etapem może być już tylko decyzja:

„nie do uratowania”.

– Nie przywykłem do takich słów, panie ambasadorze. W telefonie zapadła na chwilę cisza, a gdy Havilland ponownie się odezwał, jego głos był lodowaty.

– Ależ jesteś, Edwardzie. Za bardzo protestujesz, Conklin miał co do tego rację. Mogłeś powiedzieć nie na samym początku, w Sangre de Cristo w Colorado. Mogłeś odejść, ale nie zrobiłeś tego, nie mogłeś. Pod pewnymi względami jesteś podobny do mnie – nie licząc, oczywiście, moich dość przypadkowych zalet. Myślimy i kombinujemy, czerpiemy siły do życia z naszych manipulacji. Pęczniejemy z dumy przy każdym udanym posunięciu w grze ludzkimi szachami, gdzie każdy ruch może mieć dla kogoś straszliwe konsekwencje, ponieważ w coś wierzymy. To wciąga jak narkotyk i syrenie pieśni rzeczywiście oddziaływają na nasze „ego”. Nasz skromny zakres władzy zawdzięczamy naszym potężnym intelektom. Przyznaj to, Edwardzie. Ja to zrobiłem. I jeżeli dzięki temu poczujesz się lepiej, powtórzę, co mówiłem poprzednio: „Ktoś to musi robić”.

– Nie mam ochoty wysłuchiwać abstrakcyjnych pouczeń – stwierdził McAllister.

– Już ich więcej ode mnie nie usłyszysz. Po prostu rób, jak powiedziałem. Obstaw wszystkie wyjścia z hotelu, ale powiadom wszystkich ludzi, żeby nie podejmowali żadnych jawnych działań. Jeżeli Bourne dokądkolwiek pójdzie, ma być dyskretnie śledzony, ale w żadnym wypadku nie wolno go tknąć. Musimy mieć tę kobietę, zanim nawiążemy z nim kontakt.

Morris Panov podniósł słuchawkę. – Słucham?

– Coś się stało. – Conklin mówił szybko i cicho. – Havilland wyszedł z poczekalni, żeby odebrać jakiś pilny telefon. Czy u was coś się dzieje?

– Nie, nic. Właśnie rozmawialiśmy.

– Martwię się. Ludzie Havillanda mogli was znaleźć.

– Dobry Boże! Jak?

– Sprawdzając w każdym hotelu w kolonii, czy nie ma tam białego, kulejącego mężczyzny.

– Przecież zapłaciłeś recepcjoniście, żeby nic nikomu nie móv.ii. Uprzedziłeś go, że to poufna konferencja handlowa – całkiem zwyczajna sprawa.

– Oni również mogli mu zapłacić i powiedzieć, że chodzi o poufną sprawę państwową, a to oznacza albo dużą nagrodę, albo duże kłopoty. Jak myślisz, co wybierze?

– Sądzę, że przesadzasz – zaprotestował psychiatra.

– Mam w nosie, co sądzisz, doktorze. Po prostu wynoście się stamtąd. Natychmiast. Zostawcie bagaże Marie – jeśli w ogóle jakieś ma. Znikajcie najszybciej, jak wam się uda.

– Dokąd mamy iść?

– Tam, gdzie jest dużo ludzi, ale łatwo będę mógł was znaleźć.

– Restauracja?

– Zbyt wiele lat minęło, a oni zmieniają tu nazwy co dwadzieścia minut. Hotele odpadają, zbyt łatwo je sprawdzić.

– Jeśli twoje podejrzenia są słuszne, Aleks, to tracimy zbyt wiele czasu…

– Myślę!… Dobra. Złapcie taksówkę u wylotu Nathan Road na Salisbury – masz to? Nathan i Salisbury. Zobaczycie tam hotel Peninsula, ale nie wchodźcie do niego. Droga, która prowadzi od niego na północ, nazywa się Golden Mile. Spacerujcie po niej tam i z powrotem po prawej stronie – po wschodniej stronie, ale tylko w obrębie czterech pierwszych przecznic. Znajdę was tam najszybciej, jak mi się uda.

– W porządku – odparł Panov. – Nathan i Salisbury, pierwsze cztery przecznice po prawej… Aleks, czy jesteś zupełnie pewny tego, co robisz?

– Z dwóch powodów – odparł Conklin. – Po pierwsze, Havilland nie poprosił mnie, żebym z nim poszedł i dowiedział się, co to za pilna sprawa – tego nie było w naszej umowie. A jeśli nie dotyczy to Marie i ciebie, w takim razie oznacza, że Webb nawiązał kontakt. Jeżeli tak jest istotnie, to nie mam zamiaru oddawać swojej karty przetargowej, jaką jest Marie. Bez konkretnych gwarancji. I nie ambasadorowi Raymondowi Havillandowi. A teraz wynoście się stamtąd!

Coś było nie tak! Ale co? Boume wrócił do brudnego pokoju hotelowego i stał w nogach łóżka patrząc na więźnia, który miał coraz większe drgawki, a jego wyprężone ciało reagowało gwałtownie na każdy nerwowy ruch. Co to było? Dlaczego rozmowa z telefonistką tak go zaniepokoiła? Była uprzejma i chciała mu pomóc, nawet wybaczyła mu jego obraźliwe uwagi. O co więc… I nagle stanęły mu w pamięci słowa z dawno zapomnianej przeszłości. Słowa wypowiedziane przed wieloma laty przez inną nieznaną telefonistkę. Bezosobowy, poirytowany głos.

127
{"b":"97651","o":1}