– Nigdy nie próbowałeś się leczyć?
– Leczyć? Z takim nazwiskiem jak Allcott-Price?
– Allcott?… – oszołomiony Bourne wytrzeszczył oczy na swojego więźnia. – Generał Allcott-Price? Genialny chłopak Montgomery'ego w czasie drugiej wojny światowej? „Rzeźnik” Allcott, który dowodził oskrzydlającym atakiem na Tobruk, a potem przetoczył się swoimi czołgami przez Włochy i Niemcy? Angielski Patton?
– Przecież nie było mnie jeszcze wtedy na świecie, na miłość boską! O ile wiem, byłem dziełem jego trzeciej żony… a może czwartej. Był bardzo aktywny w tych sprawach, to znaczy męsko-damskich.
– D'Anjou powiedział, że nigdy nie podałeś mu swego prawdziwego nazwiska.
– No i miał rację! Pan generał, kołysząc swym kieliszkiem brandy, w swym jakże szacownym klubie na St. James, raczył rzec: „Zabijcie go! Zabijcie tę parszywą owcę i nie wspominajcie więcej o nim. To nie mój syn, ta kobieta była dziwką!” Ale jestem jego synem i on dobrze o tym wie. Ten sadystyczny sukinsyn wie, co mi sprawia przyjemność, i obaj zebraliśmy kupę dyplomów za to, co najbardziej lubimy robić.
– A więc wiedział?… Wiedział o twojej chorobie?
– Wiedział… I wie. Nie pozwolił mi wstąpić do Sandhurst – to nasze West Point, jeśli nie wiesz – ponieważ nie chciał, żebym się znalazł choćby w pobliżu jego drogocennej armii. Uznał, że się na mnie poznają i nadszarpnie to jego wspaniałą reputację. Omal go szlag nie trafił, kiedy się dowiedział, że wstąpiłem do wojska. Nie przespał chyba spokojnie ani jednej nocy, dopóki nie powiedziano mu po cichu, że już stamtąd zniknąłem, zniknąłem na dobre i wszelki ślad po mnie zaginął.
– Dlaczego więc mówisz mnie, kim jesteś?
– To proste – odparł były komandos, świdrując Jasona wzrokiem. – Jak widzę, bez względu na rezultat, tylko jeden z nas wyjdzie z tego żywy. Uprzedzam cię, że zrobię wszystko, żebym to był ja. Ale może mi się nie udać, bo nie jesteś frajerem. Wtedy będziesz znał nazwisko, którym możesz zaszokować cały ten cholerny świat i niewykluczone, że zrobisz majątek na licencjach literackich i filmowych, czy coś w tym rodzaju.
– W takim razie generał do końca życia może spać spokojnie.
– Spać? Najprawdopodobniej strzeli sobie w łeb! Nie słuchałeś mnie uważnie. Powiedziałem, że poinformowano go po cichu, że wszystkie ślady zostały zatarte i żadne nazwisko nie wypłynie. Ale dzięki temu nic nie zostanie zatuszowane. Ta cała śmierdząca sprawa będzie się wlokła dalej jak dziad z odpustu, i wcale mi nie jest przykro z tego powodu, stary. Wiem, kim jestem, i godzę się z tym. Niektórzy ludzie są po prostu inni. Można powiedzieć, że są jednostkami aspołecznymi albo skłonnymi do przemocy, albo też zepsutymi. Jedyną różnicę w moim wypadku stanowi to, że jestem wystarczająco inteligentny, by zdawać sobie z tego sprawę.
– I godzić się z tym – powiedział spokojnie Bourne.
– Cieszyć się z tego. Być w euforii! I spójrzmy na to od innej strony. Jeżeli przegram i cała historia nabierze rozgłosu, iluż społecznych wyrzutków podniesie to na duchu? Ilu jest takich „odmieńców”, którzy byliby szczęśliwi mogąc zająć moje miejsce, tak jak ja zająłem twoje? Ten cholerny świat pełen jest Jasonów Bourne'ów. Wystarczy tylko wskazać im kierunek, podsunąć ideę, a natychmiast zaczną działać. To była ta podstawowa, genialna koncepcja Francuza. Czy tego nie widzisz?
– Widzę kupę draństwa i to wszystko.
– Wcale nie masz tak złego wzroku. Pan generał też to zobaczy – odbicie samego siebie – i będzie musiał żyć ze świadomością, że został zdemaskowany, dławić się nią.
– Jeżeli on nie chciał ci pomóc, to przecież sam mogłeś sobie pomóc, mogłeś się leczyć. Jesteś wystarczająco inteligentny, żeby zdawać sobie z tego sprawę.
– I stracić całą przyjemność, całą rozrywkę? To nie do pomyślenia, stary! Idziesz swoją drogą i trafiasz do najbardziej spisanej na straty formacji w całym wojsku w nadziei, że zdarzy się jakiś wypadek, który cię załatwi raz na zawsze, zanim cię rozpracują. Znalazłem taką formację, ale wypadek się nie zdarzył. Niestety, rywalizacja wyzwala w nas najlepsze cechy, prawda? Udaje nam się przeżyć dlatego, że ktoś inny sobie tego nie życzy… A poza tym, oczywiście, alkohol. Daje nam pewność siebie, a nawet odwagę do robienia rzeczy, co do których nie jesteśmy pewni, że możemy je zrobić.
– Ale nie wtedy, gdy jesteś w akcji.
– Oczywiście, że nie, ale nachodzą cię wspomnienia. Pijacka brawura, która podpowiada, że jesteś w stanie tego dokonać.
– Błąd – rzekł Jason Bourne.
– Niezupełnie – zaprotestował morderca. – Człowiek czerpie siły z czego tylko może.
– Są w tobie dwaj ludzie – stwierdził Bourne. – Jeden, którego znasz, i drugi, którego nie znasz – albo nie chcesz znać.
– Błąd! – powtórzył po nim komandos. – I nie oszukuj się, tego pierwszego by tu nie było, gdybym nie znajdował w tym przyjemności. I nie miej złudzeń, panie Oryginale. Lepiej wpakuj mi kulę w łeb, bo jeśli mi się uda, dopadnę cię. Zabiję cię, jeśli zdołam.
– Chcesz, żebym zniszczył to, z czym nie możesz już dłużej żyć.
– Przestań pieprzyć, Boume! Nie wiem jak ty, ale ja to lubiłem! Chcę tego! Nie mógłbym bez tego żyć.
– Już mnie o to prosiłeś.
– Strzelaj, palancie!
– I znowu prosisz.
– Przestań! – Morderca zerwał się z krzesła. Jason zrobił dwa kroki, jego prawa stopa ponownie wystrzeliła do przodu, trafiając w żebra zabójcy i odrzucając go na krzesło. Allcott-Price wrzasnął z bólu.
– Nie zabiję cię, majorze – oznajmił spokojnie Bourne. – Ale jeszcze będziesz żałował, że nie jesteś martwy.
– Spełnij moją ostatnią prośbę – wykrztusił zabójca przyciskając związane ręce do piersi. – Nawet ja dawałem moim celom taką szansę… Mogę znieść przygodną kulę, ale nie garnizonowe więzienie w Hongkongu. Powieszą mnie późną nocą, kiedy nikt nie będzie widział, tylko dlatego, żeby wszystko odbyło się oficjalnie, zgodnie z ich świstkar::; Założą mi na szyję gruby sznur i każą stanąć na platform l ' '-. zmcaę tego!
Delta wiedział, kiedy zmienić ton rozmowy.
– Już ci mówiłem – oznajmił spokojnie – że może cię to nie spotka. Nie prowadzę spraw z Brytyjczykami w Hongkongu.
– Co?
– Tak sądziłeś, ale ja nigdy tego nie potwierdziłem.
– Łżesz!
– W takim razie jesteś mniej zdolny, niż przypuszczałem, a od samego początku nie byłeś wcale taki dobry.
– Wiem. Nie mam wyobraźni przestrzennej!
– Z całą pewnością.
– Jesteś najemnym łapaczem, kimś, kogo w Ameryce nazywają łowcą nagród, ale pracujesz na własną rękę.
– W pewnym sensie tak. I przyszło mi do głowy, że człowiek, który wysłał mnie w pogoń za tobą, może zeche cię wynająć, a nie zabić.
– Jezu Chryste…
– A moja cena była wysoka. Bardzo wysoka.
– A więc jesteś z branży.
– Tylko tym razem. Nie mogłem zrezygnować z nagrody. Połóż się na łóżku.
– Co?
– Słyszałeś.
– Muszę iść do ubikacji.
– Proszę cię uprzejmie – powiedział Jason podchodząc do drzwi łazienki i otwierając je. – Nie jest to moje ulubione zajęcie, ale będę cię obserwował. – Zabójca załatwił się, trzymany przez Bourne'a pod strzałem. Kiedy skończył, wrócił do małego, obskurnego pokoiku w tanim hotelu na południe od Mongkoku. – Na łóżko – powtórzył Bourne, wykonując znaczący gest pistoletem. – Kładź się na brzuchu i rozłóż nogi.
– Pedzio, który siedzi w recepcji na dole, byłby szczęśliwy słysząc naszą rozmowę.
– Możesz do niego zadzwonić później w stosownej chwili. Kładź się. Szybko!
– Ciągle sprawiasz wrażenie, jakby ci się spieszyło.
– I to o wiele bardziej, niż sobie wyobrażasz. – Jason podniósł plecak z podłogi, położył go na łóżku i podczas gdy zabójca gramolił się na brudny materac, wyciągnął nylonowe linki. Dziewięćdziesiąt
sekund później kostki komandosa były już przywiązane do sprężyn w nogach łóżka, a jego szyję otaczała cienka biała kreska napiętej linki umocowanej do sprężyn u wezgłowia. Wreszcie Bourne zdjął powłoczkę z poduszki i zawiązał ją majorowi wokół głowy tak, że zakrywała mu oczy i uszy, ale nie utrudniała oddychania. Ponieważ morderca leżał teraz na swoich związanych rękach, był znowu całkowicie unieruchomiony. Nagle jego głowa zaczęła podrygiwać, a wykrzywione usta spazmatycznie łapały powietrze. Najwyraźniej byłego majora Allcott-Price'a ogarnął paniczny strach. Jason rozpoznał te symptomy, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia.
Nędzny hotelik, który udało mu się znaleźć, nie dysponował takim luksusem jak telefon. Jedynym środkiem komunikowania się z zewnętrznym światem bywało tu łomotanie do drzwi oznaczające albo policję, albo pilnującego interesu recepcjonistę z dołu, który w ten sposób informował gościa, że jeśli pokój ma być zajmowany przez następną godzinę, należy uiścić opłatę za kolejny dzień. Bourne podszedł do drzwi, wyślizgnął się na brudny korytarz i skierował do automatu telefonicznego, który, jak mu powiedziano, znajdował się na jego końcu.
Numer wbił sobie w pamięć i przez cały czas oczekiwał chwili – modląc się, jeśli to było możliwe – w której będzie mógł go nakręcić. Włożył monetę i wreszcie to zrobił, łapiąc gwałtownie powietrze i czując, jak krew tętni mu w skroniach. – Damo z Wężem! – powiedział do telefonu twardym, stanowczym tonem. – Damo z Wężem, Damo…
– Qing, qing – przerwał mu bezosobowy głos w słuchawce mówiący szybko po chińsku. – Mamy chwilową awarię obejmującą wiele telefonów obsługiwanych przez tę centralę. Uszkodzenie zostanie wkrótce usunięte. To jest nagranie… Qing, qing…
Jason odwiesił słuchawkę. Tysiące bezładnych myśli jak odłamki luster zderzyły się w jego umyśle. Wrócił szybko słabo oświetlonym korytarzem, mijając po drodze prostytutkę, która stała w drzwiach licząc pieniądze. Uśmiechnęła się do niego, podnosząc ręce do zapięcia bluzki. Pokręcił przecząco głową i wbiegł do pokoju. Odczekał piętnaście minut stojąc cicho przy oknie i słuchając zduszonych jęków wydobywających się z gardła jego więźnia, po czym znów wyślizgnął się bezszelestnie z pokoju. Podszedł do telefonu, ponownie włożył monetę i nakręcił numer.