Sięgnął do paska po telefon komórkowy. Chciał zadzwonić do niej, do domku. Niestety w komórkę trafił najwyraźniej jakiś zabłąkany pocisk, toteż niewiele z niej zostało.
– Cholera – mruknął pod nosem.
Zobaczył, że Sydney biegnie do telefonu stacjonarnego, który nadal leżał na podłodze, w sekundę później dostrzegł jednak, że aparat zmienił się w kupkę plastikowego złomu. Zapewne Dar sam trafił w niego jednym z pocisków przeciwpancernych. Wciąż patrzył w monitor. Syd odrzuciła telefon, po czym podczołgała się do Rosjanina z oderwaną stopą. Wyciągnęła mężczyźnie zza pasa radio, a następnie poszukała mikrofonu przypiętego wysoko na jego lewym ramieniu. Minor widział, jak przez chwilę słuchała, a wiedział, że przyjaciółka zna rosyjski.
„Mądra dziewczynka” – pomyślał, zadowolony, że Sydney nie słyszy jego stwierdzenia, które w wielu środowiskach uważano obecnie za seksistowskie. Nie mieli teraz możliwości kontaktu, lecz Syd może przynajmniej uzyskać informacje na temat planów ostatnich dwóch zabójców.
Przypomniał sobie, że musi opuścić swoje stanowisko, zanim pojawi się za nim Zuker i ostrzela go w skalnej niszy, z której Darwin nie będzie już mógł uciec. Kolejny pocisk z dragunowa uderzył w ścianę kilka centymetrów nad głową Minora. Strzał wydawał się idealnie wycelowany i Dar czuł instynktownie, że rzeczywiście ma do czynienia z Yaponchikiem, który stara się go zatrzymać w snajperskim gnieździe do czasu, aż obserwator zajdzie go od tyłu.
Kiedy Minor wybierał kryjówkę, starał się oczywiście znaleźć najbezpieczniejszą taką którą trudno było otoczyć. Jego pole widzenia i najbliższa strefa walki rozpościerały się nad domkiem, od strony północnej, Darwin miał więc wątpliwości, czy Zuker zejdzie w tym kierunku, aby przeciąć wąwóz. Nie wierzył, że zabójca może liczyć na znalezienie w wąwozie jakiejś stromej ściany wschodniej, po której zdołałby się wspiąć, nie przyciągając uwagi Dara. Zapewne zatem opuściwszy kryjówkę, Zuker ruszył na północny wschód po paśmie wzgórz, prawie na pewno bardzo powoli przemieszczając się przez gęsty las, wśród zalegającego listowia. Miał prawdopodobnie nadzieję, lub wręcz wiedział, że dostrzeże tam na górze łatwe przejście; zapewne w miejscu, gdzie wąwóz się zwęża, a równocześnie jest najgłębszy. Minor wiedział, że Rosjanie byli tutaj wcześniej, i zakładał, iż starannie sprawdzili cały obszar. Zrobiłby tak w każdym razie przyzwoity snajper. To oznaczało, że wiedzieli o pniaku przerzuconym przez wodospad, który na własny użytek Darwin nazwał wodospadem Reichenbach. Powalona wielka jodła leżała tam od wielu lat, a jej pień był śliski od wilgoci i pokrywającego go mchu. Ściany wąwozu otwierały się po obu stronach na małe, porośnięte licznymi krzewami parowy. Minor szacował głębokość wąwozu w tamtym miejscu na około osiemnaście metrów. Teren charakteryzował się licznymi skalnymi nawisami, a powierzchnię zalegały duże, nieregularne głazy.
Wsunął „lekką pięćdziesiątkę” pod skalny występ, starając się ją uchronić przed umyślnym rykoszetem Yaponchika, a później po raz ostatni zerknął na monitor. Sydney kucała blisko okna, w ramionach trzymała remingtona i jawnie wypatrywała celu. Darwin wziął karabin M40, wypełzł powoli z kryjówki, po czym ruszył, chowając się przed Yaponchikiem za skałami.
Zatrzymał się i przez dziesięć sekund się obmacywał, sprawdzając, jak ciężko został ranny. Tyły ud płonęły mu, jakby ktoś oznakował je gorącym żelazem, na szczęście krew zdążyła już zakrzepnąć, usztywniając podarte spodnie, toteż Darwin doszedł do wniosku, że rana nie może być poważna. Szybko poklepał się w miejscu strzału i zyskał pewność, że otrzymał jedynie płytkie muśnięcie, choć ubytek ciała w jego prawej nodze był prawdopodobnie większy niż w lewej. Zaskoczyło go też odkrycie, że rykoszetująca kula, która zniszczyła mu telefon komórkowy, przebiła się też przez pasek i utknęła w prawym boku. Wyczuwał ją tuż pod skórą nieco nad kością biodrową. Postrzał nie bolał bardziej niż stłuczenie, ale Dar wiedział, że takie obce ciało grozi zakażeniem, jeśli zatem chciał uniknąć infekcji, powinien oczyścić i opatrzyć ranę, a pocisk usunąć.
„Zajmę się tym później” – powiedział sobie w myślach i ruszył biegiem na północ, przez las. Karabin trzymał w gotowości i starał się robić jak najmniej hałasu, co było trudne wśród tak gęsto rosnących drzew. Co jakiś czas się upewniał, czy czubek głowy nie wystaje mu nad skały wąwozu, gdyż wtedy znalazłby się w polu widzenia Yaponchika. Nogi mu płonęły i zrozumiał, że rana na udach sięga aż do pośladków. – „Ale wstyd” – pomyślał, wsłuchując się we własne sapanie i brzęczenie dodatkowych magazynków do M40, które miał w kieszeniach spodni i bluzy.
Wiedział, że w tym wyścigu chodzi o życie. Jeśli Zuker pierwszy dobiegł do prowizorycznego mostku z wielkiego pnia, za chwilę może go dostrzec lub usłyszeć i bez trudu zastrzelić. Darwin musiał więc jak najprędzej wspiąć się na wzgórze. Z drugiej strony, przypominał sobie, że zanim wybiegł z kryjówki, Yaponchik nie strzelał już od kilku minut. Wiedział też, że wszystkich snajperów zawsze uczono, że powinni zachowywać maksymalną ostrożność i tylko głupiec mógł biec na ślepo przez las tak jak Minor. Zdawał sobie sprawę, że Zuker nie jest teraz tak zdesperowany jak on, toteż istniała szansa, że Rosjanin będzie się przemieszczał znacznie wolniej. Wreszcie Dar dotarł do płytkiego parowu – porośniętego paprociami i jeżynami, a głębokiego najwyżej na półtora metra – który ciągnął się mniej więcej przez cztery metry aż do drzewa leżącego nad wąwozem.
Najważniejsze, że żył. Przynajmniej jak do tej pory. Sapał jednakże tak mocno, że mógłby nie usłyszeć wroga kryjącego się nawet w pobliskiej trawie. Odpiął zatrzask na pochewce noża Ka-Bar – miał szczęście, że nie oderwała się wraz z komórką w pokrowcu – i zaczął czołgać się ku drzewu, celując w nie z karabinu. W parowie po tej stronie nie było nikogo. Pniak wyglądał na dłuższy i węższy, niż Minor go zapamiętał, a wąwóz na dużo głębszy. Ze skał poniżej strzelały w górę kropelki wody. Dar wiedział, że ta szczelina, niezbyt głęboka, lecz i tak groźna, biegła kilkaset metrów na północ, aż do pasma wzgórz. Chcąc tam dotrzeć, będzie musiał wyjść spomiędzy drzew i wtedy stanie się doskonale widoczny ze wzgórza.
Wstrzymał oddech i zerknął przez paprocie na sześciometrową kłodę. Omszała powierzchnia była wyraźnie mokra. Za poręcz podczas przejścia po pniaku mogła posłużyć tylko jedna stara gałąź, a Darwin był pewien, że jest zmurszała i nie utrzyma jego ciężaru, gdy się jej chwyci. Często przyglądał się tej kłodzie podczas swoich wędrówek po wzgórzach i nigdy nie odważył się po niej przejść. Po co zresztą miałby to robić? Sam pomysł wydawał mu się straszliwie głupi.
Podniósł się na kolana, wystawiając głowę wraz z ramionami. Gdyby Zuker czekał gdzieś po drugiej stronie wąwozu, Minor sam by się prosił o strzał. Wcześniej – kiedy sądził, że przeprowadza tę akcję w pojedynkę – miał pewien plan w związku z tym pniakiem. Jeśli Rosjanina tu jeszcze nie było, zamierzał poczekać, aż tamten się zjawi i ruszy po kłodzie. Niestety, Darwin nie brał samotnie udziału w tej akcji; w domku utknęła Syd, którą w każdej chwili mógł zaatakować Yaponchik.
Minęło dziesięć sekund i nie padł żaden strzał. Dar zarzucił M40 na ramię i przez plecy. Wiedział, że broń będzie mu przeszkadzała i ciążyła, ale nie powinna spaść do wąwozu, chyba że… wraz ze swoim właścicielem. Sprawdził, czy karabin jest zupełnie bezpieczny, a następnie wspiął się na kłodę i ruszył po niej na czworakach.
Pavel Zuker, szczupły mężczyzna o brzydkiej twarzy, w tym samym momencie wskoczył na pniak z przeciwnej strony. Dar nie wiedział, który z nich wyglądał na bardziej zaskoczonego. Rosjanin nie zauważył Minora ze swej kryjówki po drugiej stronie parowu, a Darwin również wcześniej nie dostrzegł zabójcy.
Obaj snajperzy przewiesili sobie karabiny w podobny sposób przez plecy, toteż nie mieli w tej chwili ani czasu, ani wystarczającej równowagi, aby po nie sięgnąć. Z tego powodu obaj sięgnęli po broń przy pasku. Darwin wyjął ka-bara, Zuker zaś nieduży pistolet półautomatyczny, który wycelował przeciwnikowi między oczy. Żaden z nich nie mógł zawrócić; mieli zbyt daleko. Obecnie dzieliła ich odległość zaledwie niecałych trzech metrów. Minor zamarł.
– Czy Amerykanie nie są głupi? – spytał Zuker z wyraźnym rosyjskim akcentem. – Z nożem porywać się na pistolet!
„Stary żart” – ocenił w myślach Darwin, kucając przy jedynym wystającym konarze. Wciąż w prawej dłoni zaciskając ka-bara, prawym butem mocno kopnął gałąź w miejscu, gdzie wyrastała z pnia.
Gałąź oderwała się w przewidzianym przez niego momencie, tyle że wcześniej całe drzewo się rozkołysało, najpierw odchylając się o dobre dwadzieścia stopni w prawo, potem o tyle samo w lewo.
Zuker wystrzelił dwukrotnie; drugi pocisk przeleciał zaledwie dwa, trzy centymetry od głowy Darwina. Rosjanin usiadł okrakiem na kłodzie i trzymając się jej kurczowo lewą ręką, czekał, aż drzewo przestanie się trząść. W końcu, podtrzymując sobie pistolet prawym ramieniem, znów wystrzelił.
Minor był przygotowany na nagły ruch i bez trudu utrzymał równowagę, a następnie skoczył do przodu. Zamachnął się nożem, jednocześnie chwytając lewą ręką nadgarstek zabójcy. W tym samym momencie dziewięciomilimetrowy pocisk przesunął się wzdłuż jego lewego boku, ześlizgując się wprawdzie po grubej kamizelce kuloodpornej, lecz pozbawiając Dara równowagi. Spadłby wtedy, na szczęście również osunął się na kłodę i usiadł na niej okrakiem.
Dwóch mężczyzn dzieliły teraz zaledwie centymetry. Zuker złapał i nie wypuszczał ręki, w której Minor trzymał nóż, a Darwin rozpaczliwie zaciskał palce na nadgarstku ręki z pistoletem. Wylot lufy broni Rosjanina niemal dotykał jego czoła. Zuker znów wystrzelił, ale Minor zdążył się uchylić, więc kula musnęła jedynie płatek jego lewego ucha. Cały prowizoryczny most mocno się teraz chybotał. Dar słyszał wodę płynącą osiemnaście metrów pod nim i uderzającą w różnej wielkości głazy. Czuł też na rękach rozpyloną ciecz i pot, które utrudniały mu zacisk na prawym przegubie Rosjanina. On i Zuker byli teraz do siebie zwróceni twarzami. Minora owiewał oddech zabójcy, widział też dokładnie pistolet Kahr kaliber dziewięć milimetrów, a także celowniki: żółty – fluorescencyjny przedni oraz pomarańczowy – tylny.