N JAK LOS NIÑ OS [(hiszp.) – dzieci.]
Środa okazała się dniem straconym. Dar przespał wprawdzie tylko kilka godzin, ale ponieważ spał w dzień, czuł się strasznie. Kiedy wstał, znalazł w książce telefonicznej rzemieślnika, który mógłby mu w trybie natychmiastowym zainstalować żaluzje, a potem chodził bez celu po mieszkaniu, czekając na przyjście wysłanych przez tamtego pracowników. Nie bał się wyjść na zewnątrz – w każdym razie sądził, że się nie boi – z drugiej strony jednak nie był również gotów do opuszczenia mieszkania, skoro nie miał ku temu żadnego ważnego powodu.
Lawrence zjawił się koło południa z gorącym lunchem dla nich obu i natychmiast sprawdził, czy Darwin nie ukrywa przed nim jakichś przerażających dziur po kulach. Powiedział, że pracuje „w mieście”, co oznaczało centrum San Diego. Czyli że najprawdopodobniej zeznawał w Centrum Sprawiedliwości. Twierdził, że będzie w mieście do późna i spytał, czy może się przespać na kanapie Dara. Ten podejrzewał, że Stewart, który był nie tylko jego przyjacielem, lecz także rzeczoznawcą ubezpieczeniowym, po prostu zamierza go w ten sposób strzec, nie bardzo jednak mógł odmówić.
Gdy Lawrence wyszedł, a instalatorzy skończyli montaż żaluzji, Darwin zabrał się za stare teczki z aktami, wysłał e-mailem swoje ruchy szachowe do wszystkich rywali, z wyjątkiem Dmitrija z Moskwy, po czym wszedł do sypialni, klęknął na jedno kolano i wyjął spod łóżka remingtona 870 oraz pudełko z nabojami. Załadował pięć dużych ołowianych naboi, po czym położył sobie broń na kolanach. Przeczytał tłoczone litery po lewej stronie komory, ponad i przed kabłąkiem spustowym: Remington 870 EXPRESS MAGNUM. Wiedział, że nazwa sugeruje, iż sztucer wykonano po roku 1955, czyli po modyfikacji, dzięki której model ten mógł strzelać zarówno nowoczesnymi trzycalowymi pociskami ołowianymi typu magnum, jak również starszymi dwunastkami, o ćwierć cala mniejszymi. Dar dotknął małego zatrzasku na lewej przedniej części kabłąka spustu, wprowadził pocisk i zabezpieczył. Kontakt z bronią, dotyk stali i zapach oleju do konserwacji przypomniał mu dzieciństwo: gdy polował na kaczki i bażanty z ojcem i wujami w południowym Illinois. Rześkie jesienne poranki, pola kukurydzy i dobrze wytresowane psy, które przynosiły ustrzelone ptaki.
Odłożył broń pod łóżko i zamknął oczy. Przez głowę przemknęły mu błyski obrazów. Nie widział w nich bynajmniej ostatnich zdarzeń, na przykład roztrzaskującego się lustra, lecz… buty przesuwające się przez trawę; buty najrozmaitszych typów: wypolerowane męskie półbuty, dziecięce trampki, kobiece sandałki. Pierwszą rzeczą, jaką zauważali funkcjonariusze na miejscu każdej katastrofy powietrznej – nawet przed smrodem paliwa lotniczego, porozdzieranego i spalonego metalu lub fragmentów ludzkich ciał – były setki butów z pozoru przypadkowo porozrzucanych dookoła. Ten widok zawsze przypominał Minorowi o uwolnionej podczas katastrofy straszliwej energii kinetycznej, z powodu której buty (nawet te mocno zasznurowane) niemal nigdy nie pozostawały na nogach ofiar. Darwinowi fakt ten kojarzył się w jakimś sensie z ostateczną zniewagą. Pamiętał też ze śledztwa buty Dickiego Kodiaka, czyli Richarda Trace’a. Młodemu człowiekowi spadł z prawej nogi mokasyn, ale leżał w niewłaściwym miejscu – Gennie Smiley zbyt daleko wycofała furgonetkę, gdy potrąciła mężczyznę po raz drugi. Nieszczęsny homoseksualista, biedny dureń. Dar potrafiłby sobie wyobrazić, jak Dallas Trace opowiada o swoim synu przyjaciołom z klubu dla bogaczy.
Po zapadnięciu nocy podszedł do jednej z biblioteczek i zdjął z półki wielokrotnie kartkowany egzemplarz książki zawierającej fragmenty dzieł stoików. Rozpoczął od Epikteta, ale zdecydował się najpierw przeczytać Księgę XII Rozmyślań Marka Aureliusza. W ostatniej dekadzie tak wiele razy czytał te ustępy, że niektóre zdania brzmiały dla niego jak doskonale znana mantra:
„Z trzech części się składasz: z ciała, tchu i rozumu. Z tych dwie pierwsze są twymi tak długo, jak długo się o nie starać musisz, a jedynie trzecia jest twoją bezwzględnie. A jeżeli oddalisz od siebie, to znaczy od swojego umysłu wszystko to, co inni czynią lub mówią, coś sam uczynił lub powiedział, i to, co cię niepokoi jako przyszłość, i to, co z tobą jest złączone, ale do wyboru niezawisłe jako własność ciała, które cię otacza, i tchu z nim spojonego, i to, co toczy nurt życia zewnątrz ciebie płynący, tak by twa zdolność umysłowa, wyjęta ze związku z tym, co jest z tobą złączone przeznaczeniem wspólnym, czysta i niezawisła żyła dla siebie samej, postępując sprawiedliwie i chcąc tego, co się dzieje, i mówiąc prawdę; jeżeli oddalisz – powtarzam – od tej woli twej to, co z nią jest złączone na podstawie wpływów zewnętrznych, i przyszłość, i przeszłość, a stworzysz z siebie to, czym jest Empedoklesowa kula Kula okrągła, dumna z otaczającej ją samotności, a starać się będziesz jedynie o życie, którym żyjesz, to jest o teraźniejszość – będziesz mógł przeżyć resztę życia aż do śmierci bez niepokoju, w zgodzie i z miłością dla twego demona”. [Marek Aureliusz, Rozmyślania. ]
Dar zamknął książkę. Te linijki i tak wiele im podobnych dawały mu pociechę po śmierci Barbary i małego Davida, którzy zginęli w katastrofie lotniczej w Kolorado, a dokładniej pomagały mu później: po krótkim okresie szaleństwa i próbie samobójczej. Pamiętał dźwięk iglicy uderzającej pusto o ten nabój kaliber.410, który nie wystrzelił. Tylko ten jeden jedyny raz otrzymana od ojca strzelba zawiodła; pusty odgłos tego niewypału budził go często, lecz Darwin uspokajał się, wspominając rozsądne odpowiedzi stoików. Nie tej nocy wszakże.
Sprawdził, czy wszystkie żaluzje są zamknięte, a zasuwa zasunięta. Chociaż był zmęczony, nie mógł spać. Nie ufał tabletkom nasennym, widział bowiem wcześniej zbyt wiele fatalnych skutków ich stosowania i to wcale nie mniej opłakanych niż przypadek nieszczęsnego Hattona, który – słysząc dzwonek telefonu – zamiast słuchawki podniósł z nocnej szafki Smith and Wessona kaliber.38. Z tych właśnie powodów Dar nie zamierzał się ratować pastylkami, znał wszakże na szczęście usypiający potencjał tekstów Immanuela Kanta, więc sięgnął po nie i czytał, aż znalazł się na krawędzi snu.
W tym momencie rozległo się stukanie do drzwi. Minor rozważył wyciągnięcie strzelby spod łóżka, pukanie jednak brzmiało znajomo: powtarzane w regularnych odstępach dwa krótkie uderzenia.
Wszedł Lawrence, wymęczony, zmiętoszony i spocony po długim dniu zeznawania. Darwin wrócił do Kanta, podczas gdy Stewart poszedł wziąć prysznic, a po pewnym czasie wrócił z łazienki w zbyt dużym na niego zapasowym płaszczu kąpielowym, który Minor trzymał właśnie na takie wizyty.
Kiedy Lawrence rozkładał koc i wzburzał poduszkę przed ułożeniem jej na kanapie, Dar przyglądał się kaburze podramiennej z rewolwerem colt kaliber.32, którą przyjaciel nonszalancko przewiesił przez krzesło.
– Jedziecie jutro z Trudy do Los Angeles na kolację? – spytał Darwin.
– Co masz na myśli? – Stewart odpowiedział z tapczanu pytaniem. Czuł się najwyraźniej wygodnie w jego płaszczu kąpielowym. Leżał przykryty kocem marki Hudson’s Bay i czytał czasopismo „Car and Driver”.
– Zwykle bierzecie broń, gdy jedziecie do miasta. – Dar wiedział, że jego przyjaciel od wielu lat posiada pozwolenie na broń, ze względu na zagrożenia związane z zawodem rzeczoznawcy ubezpieczeniowego. W końcu dzięki jego zeznaniom za kratki wciąż trafiało wielu złodziei samochodów i oszustów różnej maści.
Lawrence odchrząknął.
– Przyjście do ciebie wystarcza za powód do noszenia broni – odparł. – Czuję się jak ktoś, kto się kręci wokół Charlesa de Gaulle’a w Dniu szakala.
– Tylko w pierwszym filmie – odciął się Dar. – W przeróbce Szakal wziął na celownik szefa FBI. W tym drugim filmie grał go nie Edward Fox, ale Bruce Willis.
– Zawsze jak planują remake, to wszystko spieprzą – stwierdził Stewart, odkładając czasopismo. Po chwili wyłączył światło przed kanapą.
– Prawda? – zgodził się z nim Darwin. Poszedł sprawdzić drzwi i zasuwę. Potem przyjrzał się brzydkim, lecz szczelnym żaluzjom, zamontowanym na wszystkich wysokich oknach. – Dobranoc, Larry.
Czekał, aż przyjaciel go poprawi, ale Lawrence już cicho pochrapywał. Minor wszedł do sypialni i zasnął w kilka minut.
***
W czwartek zbudził go dzwonek telefonu. Po omacku chwycił słuchawkę i przyłożył do ucha. Nic. W słuchawce usłyszał jedynie zwyczajny, długi sygnał. Zerwał się na równe nogi i wyciągnął z szafki przy łóżku komórkę. Cisza. Telefon nie był nawet włączony. Darwin zarzucił płaszcz kąpielowy i podszedł do faksu. Nic nie przyszło. Znów rozległ się dzwonek telefonu.
Najwyraźniej dzwoniła komórka Stewarta. Minor zdążył już zapomnieć, że przyjaciel przespał noc na jego kanapie, a teraz siedział na jednym z wysokich stołków przy kontuarze. Właśnie otworzył małą motorolę, odebrał rozmowę i rzucił w słuchawkę kilka szybkich i niemal całkiem niezrozumiałych zdań; oczywiście rozmawiał z Trudy, chyba że absolutnie dotąd wierny Lawrence nagle znalazł sobie na boku kogoś innego, do kogo zwracał się per „kochanie”.
Darwin wstawił ekspres, tymczasem Stewart usiadł na kanapie, rozparł się na niej, jęknął, mruknął, próbował odchrząknąć, przetarł oczy, potarł policzki i podbródek, znów coś mruknął, po czym zaczął nerwowo pochrząkiwać, wydając takie odgłosy, jakby był stukilowym kotem, którego ktoś poddusza.
„Jak, do diabła, Trudy znosi to każdego ranka?” – pomyślał Dar, zresztą już nie pierwszy raz.
– Kawa będzie za chwilę – powiedział. – Chcesz grzankę albo bekon? A może tylko płatki?
Lawrence nałożył okulary i uśmiechnął się do niego.
– Wyłącz ekspres. Napijemy się przy śniadaniu w McDonaldzie. Czeka nas sprawa, która ci się spodoba.
Minor zerknął na zegarek. Była już ósma trzydzieści, lecz z powodu zamkniętych żaluzji w mieszkaniu panowały osobliwe ciemności.