Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział pierwszy

A JAK AROGANT

Telefon zadzwonił kilka minut po czwartej rano.

– Lubisz wypadki, Dar, dlatego musisz przyjechać i obejrzeć ten.

– Nie lubię wypadków – odparował Darwin Minor. Nie spytał, kto dzwoni. Natychmiast rozpoznał głos Paula Camerona, chociaż nie kontaktowali się już od ponad roku. Cameron był sierżantem, funkcjonariuszem stanowej policji drogowej zwanej California Highway Patrol (w skrócie CHP) i działał w okolicach Palm Springs.

– No cóż – rzucił Cameron. – Powiedzmy zatem, że lubisz rozwiązywać łamigłówki.

Darwin odwrócił się, aby sprawdzić godzinę.

– Nie osiem minut po czwartej rano – odciął się.

– Ta jest naprawdę warta twojej uwagi – głos w słuchawce brzmiał głucho, jakby sierżant łączył się przez radio albo dzwonił z telefonu komórkowego.

– Gdzie?

– Montezuma Valley Road – odrzekł Cameron. – Z półtora kilometra w głąb kanionu, w miejscu, gdzie droga S-22 schodzi ze wzgórz w pustynię.

– Jezu Chryste – wymamrotał Darwin. – Mówisz o Borrego Springs. Będę się tam tłukł dobre dziewięćdziesiąt minut.

– Nie, jeżeli pojedziesz swoim czarnym samochodem – zarechotał Cameron. Jego chichot zlał się ze zgrzytami i zakłóceniami kiepskiego połączenia.

– Jakiego rodzaju kraksa może mnie wysłać do Borrego Springs przed śniadaniem? – spytał Dar, siadając prosto. – Wielki karambol? Kilka pojazdów?

– Nie wiemy – odparł sierżant, wciąż lekko rozbawionym tonem.

– Co to znaczy, że nie wiecie? Nie wysłałeś jeszcze nikogo na miejsce wypadku?

– Ależ ja dzwonię z miejsca wypadku! – funkcjonariusz przekrzykiwał zakłócenia.

– I nie wiesz, ile samochodów brało udział w stłuczce? – Dar miał nadzieję, że znajdzie papierosa w szufladzie stolika przy łóżku. Rzucił palenie dziesięć lat temu, tuż po śmierci żony, nadal jednak w stresujących sytuacjach odczuwał głód nikotynowy.

– Nie możemy nawet stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, jakiego rodzaju pojazd czy pojazdy uczestniczyły w zderzeniu – Cameron wypowiedział to długie zdanie powoli, oficjalnym i protekcjonalnym tonem, którego policjanci używają podczas rozmów służbowych.

– Co masz na myśli? – spytał Dar. Potarł podbródek, usłyszał odgłos przypominający tarcie papierem ściernym i potrząsnął głową. Widział mnóstwo efektów zderzeń czołowych i innych kraks, do których doszło z powodu nadmiernej prędkości pojazdów. Rzeczywiście czasami trudno było odgadnąć model i pierwotny kształt wraku. Szczególnie w nocy.

– Mówię, że nie wiemy, czy rozbił się jeden samochód, kilka samochodów, samolot czy pieprzone UFO – odparł sierżant CHP. – Jeśli tego nie zobaczysz, Darwin, będziesz żałował przez resztę swoich dni.

– Co ty…? – zaczął Dar, lecz umilkł, gdyż Cameron się rozłączył. Minor postawił nogi na ziemi i siedząc nadal na łóżku, zapatrzył się w rozciągającą się za oknami jego wysokiego mieszkania ciemność. Wymamrotał: – Cholera. – Wstał. Musiał wziąć szybki prysznic.

***

Dojazd z San Diego zabrał mu dokładnie pięćdziesiąt osiem minut. Acura NSX gnała nawet na ostrych kanionowych zakrętach, a na długich odcinkach prostej osiągała maksymalną prędkość. Darwin włożył przenośny wykrywacz radaru do schowka na rękawiczki, zakładał bowiem, że wszystkie pojazdy patrolujące autostradę S-22 udały się na miejsce wypadku. Zaczęło świtać, gdy Minor wjechał na ponadkilometrowy stromy zjazd i ruszył w dół, obok Ranchita ku Borrega Springs i pustyni Anza-Borrega.

„Jednym z problemów specjalisty od rekonstrukcji wypadków – myślał Dar, wrzucając trzeci bieg i bez wysiłku pokonując zacieśniający się zakręt, równocześnie wsłuchując się w cichy, gardłowy, oznaczający zmniejszanie prędkości pomruk auta, a w końcu przełączając na czwórkę i znowu pędząc – jest towarzyszące mu ciągle wspomnienie śmiertelnej w skutkach głupoty ludzkiej, którą widzi podczas jazdy niemal na każdym kilometrze każdej przeklętej autostrady”.

Acura z rykiem wspięła się na niskie, rozświetlone blaskiem przedświtu wzgórze, po czym z warkotem silnika rozpoczęła długi zjazd krętą drogą do kanionu położonego kilka kilometrów niżej.

„Na przykład tam” – myślał Minor, zerkając szybko na niczym nie wyróżniający się obszar z długą starą barierką na drewnianych słupkach wyposażonych w migające światełka. Obok był ostry zakręt. „Właśnie tam”.

Niewiele ponad pięć lat temu Darwin przyjechał w to miejsce ledwie trzydzieści pięć minut po wypadku. Szkolny autokar uderzył w starą barierkę, ściął ponad osiemnaście metrów, przeleciał nad nasypem, trzykrotnie się przetoczył, po czym zsunął się po stromym, usianym głazami stoku, spadając w wąski strumień poniżej, gdzie legł na boku z roztrzaskanym dachem. Autokar należał do wydziału szkolnictwa, rejon Desert Springs i wracał z „Ekotygodnia” – kilkudniowej górskiej wycieczki kempingowej; wiózł czterdziestu jeden szóstoklasistów i dwoje nauczycieli. Gdy Dar tu przybył, ambulanse i helikoptery Flight-For-Life wciąż zabierały poważnie ranne dzieci, a rozstawione na skalistym zboczu pary sanitariuszy przekazywały z dołu do góry nosze z rannymi i ofiarami katastrofy. Ułożone na brzegu strumienia żółte plastikowe worki skrywały przynajmniej trzy młode ciałka. Ostatecznie okazało się, że zginęło sześcioro dzieci i jeden z nauczycieli, dwudziestu czterech uczniów odniosło poważniejsze rany, w tym chłopiec nieodwracalnie sparaliżowany od pasa w dół. Prowadząca autokar kobieta miała jedynie kilka przecięć i stłuczeń oraz złamaną lewą rękę.

Minor pracował wtedy dla National Transportation Safety Board (NTSB), czyli Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu. Rok później odszedł z NTSB i został niezależnym specjalistą od rekonstrukcji wypadków drogowych i innych. Wtedy właśnie zatelefonowano do jego mieszkania w Palm Springs w sprawie kraksy autobusu.

Przez kilka dni po wypadku Dar oglądał w telewizji programy poświęcone tej tak zwanej „straszliwej tragedii” i czytał relacje w dziennikach. Stacje telewizyjne Los Angeles oraz gazety uznały początkowo prowadzącą autokar kobietę za bohaterkę i tak ją traktowano we wszystkich reportażach i artykułach. Wniosek taki wypływał też z wywiadu z kierowcą przeprowadzonego tuż po wypadku i z zeznań uczestników kraksy, między innymi nauczyciela, który siedział za jednym z zabitych dzieci. Przedstawiciele mediów ustalili, że po prostu zawiodły hamulce autokaru – mniej więcej półtora kilometra za miejscem, w którym pojazd rozpoczął długi, stromy zjazd. Kierowca, czterdziestojednoletnia rozwiedziona matka dwojga dzieci, krzykiem powiadomiła o tym fakcie pasażerów i kazała im się czegoś chwycić. Później nastąpiło dziewięć i pół kilometra przerażającej jazdy. Prowadząca autokar starała się ze wszystkich sił utrzymać na drodze rozszalały pojazd, a ponieważ hamulce nie działały, na ostrych zakrętach dzieci spadały z siedzeń. Nieludzkie zmagania kobiety zakończyły się w strumieniu i wszyscy zgodnie ocenili, że nie mogła nic więcej zrobić, cudem utrzymując pędzący autokar na drodze tak długo, jak mogła.

Dar przeczytał mnóstwo artykułów wynoszących pod niebiosa bohaterstwo kierowcy. Dwie stacje telewizyjne z Los Angeles zaprezentowały reportaż na żywo ze szkolnego zebrania, podczas którego rodzice ocalałych z wypadku dzieci dziękowali kierującej kobiecie za heroiczne próby uratowania autokaru w „beznadziejnych okolicznościach”. „Nocne Wiadomości” NBC pokazały specjalny czterominutowy program nie tylko o tej kobiecie, lecz także o innych kierowcach szkolnych autobusów, którzy zostali ranni lub zginęli „podczas pełnienia obowiązków”. Tom Brokaw nazwał tych ludzi „niedocenionymi bohaterami Ameryki”.

Minor tymczasem zebrał informacje. Szkolny autobus był modelem TC-2000, wyprodukowanym w 1989 roku przez Blue Bird Body Company. Okręgowy oddział szkolnictwa w Desert Springs nabył go w tym samym roku. Pojazd miał układ kierowniczy ze wspomaganiem, silnik diesla oraz czterobiegową, automatyczną skrzynię biegów AT 545, skonstruowaną przez wydział Allison Transmission firmy General Motors. Został też wyposażony w zgodny z federalnym standardem bezpieczeństwa FMVSS podwójny, pneumatyczno-mechaniczny, tarczowo-bębnowy układ hamulcowy typ 121: na przedniej osi – hamulce tarczowe, typ 20, na tylnej – bębnowe, typ 24/30 oraz dodatkowy hamulec awaryjno-parkingowy. Wszystkie hamulce miały czternastocentymetrowe napinacze pasków.

Przy siedzeniu kierowcy znajdował się biodrowy pas bezpieczeństwa, siedzenia pasażerów natomiast nie miały żadnych pasów. Darwin wiedział, że był to standard w przypadku szkolnych autokarów. Rodzice, którzy nigdy nie pozwoliliby dzieciom jechać w rodzinnym aucie bez pasów, radośnie machali na pożegnanie swoim pociechom odjeżdżającym każdego ranka autobusem, w którym żadne z pięćdziesięciu miejsc nie wyposażono w takie zabezpieczenie. W dodatku rzeczony autokar był rażąco przeciążony – jego waga wraz z pasażerami i bagażem kempingowym wynosiła prawie 10 400 kilogramów.

Prowadząca pojazd miała – jak to wyłożyły gazety i sprawozdania telewizyjne – „doskonały poziom bezszkodowości, według danych okręgu”. Testy krwi wykonane w szpitalu natychmiast po wypadku nie wykazały żadnych śladów leków czy alkoholu. Dwa dni po kraksie Dar przeprowadził z kobietą wywiad i jej opis prawie słowo w słowo pokrywał się z zeznaniem, które złożyła w wieczór tragedii podczas przesłuchania przed CHP. Potwierdziła, że około półtora kilometra od punktu startowego, na zjeździe o niewielkim stopniu nachylenia hamulce autobusu „wydawały się dziwaczne i zbyt miękkie”. Wcześniej, gdy wduszała pedał hamulca, pojawiało się światełko ostrzegawcze, sugerujące zbyt niskie ciśnienie w układzie hamulcowym. W tym momencie autokar zaczął się wspinać na kolejne wzgórze i przez następne półtora kilometra zwalniał. Bieg automatycznie zmienił się na niższy, światełko ostrzegawcze znikło, choć mignęło jeszcze kilka razy. Prowadząca uznała, że problem sam się rozwiązał i nie widziała powodu do przerwania jazdy.

Niestety, wkrótce zaczęli kolejny długi zjazd, a wtedy hamulce „po prostu kompletnie zawiodły”. Autobus przyspieszał i kobieta za kierownicą nie mogła go zatrzymać – nie działał hamulec nożny, nie działał także ręczny. W pojeździe dało się wyczuć intensywny odór spalenizny, a znad tylnych kół unosił się dym. Kobieta wyłączyła automatyczną skrzynię biegów i ręcznie przełączyła bieg na drugi, lecz ten manewr nic nie pomógł. Chwyciła więc radio, ażeby połączyć się z dyspozytorem, musiała jednakże odłożyć mikrofon, potrzebowała bowiem obu rąk, jeśli chciała utrzymać rozszalały autobus na drodze. Przez prawie dziesięć kilometrów jakoś sobie radziła, pokrzykując czasem do uczniów i nauczycieli: „Pochylić się na lewo!” lub „Przechylcie się na prawo!”. W końcu autobus wpadł na zewnętrzną barierkę, ściął ją i runął w dół. „Nie wiem, co mogłabym wtedy jeszcze zrobić” – powiedziała kobieta podczas rozmowy i rozpłakała się. Jej opowieść zgadzała się z relacjami ocalałych dzieci i nauczyciela, z którymi Minor rozmawiał.

3
{"b":"96997","o":1}