Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział jedenasty

K JAK KRZYŻOWY OGIEŃ PYTAŃ

Było prawie południe, kiedy ford taurus Sydney Olson skręcił z Alei Gwiazd w Century City i zjechał stromym podjazdem ku podziemnym garażom i parkingom.

– Więc zamierzasz mi teraz powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi? – spytał Dar, sącząc kawę z 7-Eleven i usiłując jej nie rozlać, podczas gdy Syd wzięła kwit z parkometru i krętym betonowym zjazdem ruszyła szybko w dół. Minorowi wydawało się, że pędzą na złamanie karku, do piekła.

– Jeszcze nie teraz – odparła kobieta. Zauważyła puste miejsce obok pokiereszowanego betonowego filaru i wprawnie w nie wjechała.

Darwin odchrząknął. Nie cierpiał wcześnie wstawać, a jeszcze bardziej nienawidził wjeżdżać do Los Angeles w poniedziałek podczas godziny szczytu. Tego ranka został zmuszony do zrobienia obu rzeczy. Syd podjechała po niego o siódmej trzydzieści, a teraz wiozła go na spotkanie z… No właśnie! Minor nie miał najmniejszego pojęcia, z kim mają się spotkać. Ruch na ulicach był równie paskudny jak zawsze, Sydney prowadziła jednak taurusa spokojnie, lekko ułożywszy szczupły nadgarstek na kierownicy i zatopiona w myślach przebijała się przez korki. Podczas tej długiej jazdy trochę rozmawiali.

Przynajmniej przedstawiciele prasy zniknęli! Gdy Darwin wrócił do domu w niedzielny wieczór, nie czaiły się już telewizyjne sępy; nie było ich też dzisiejszego ranka. Ubiegłotygodniowe „zabójstwo na drodze” stało się już najwyraźniej starą wiadomością, toteż wszystkie kamery wycofano i skierowano w inne miejsca – gdzieś, gdzie reporterzy mogliby nakręcić jakąś fantastyczną historię, na przykład opowieść o skandalu seksualnym z udziałem wysoko postawionej osoby w biurze burmistrza oraz znanej lobbystki. Fakt, że obie szychy były atrakcyjnymi kobietami, bynajmniej nie osłabiał apetytu prasy.

Kiedy wjeżdżali windą z podziemnego parkingu, Syd spytała:

– Jesteś pewny, że wziąłeś kasetę?

Dar bez słowa podniósł swoją starą aktówkę.

Przeszli korytarz, który Robert Shapiro wynajął na biuro podczas procesu O.J. Simpsona. Apartament biurowy Dallasa Trace’a mieścił się na najwyższym piętrze. Darwina zaskoczyła zarówno przestronność biura, jak i panujący w nim ruch. Gdy znaleźli się za foyer, recepcjonistką i strażnikiem w cywilu, przeszli wielki sekretariat, w którym pracował co najmniej tuzin sekretarek. Zanim dotarli do głównego, narożnego biura, Dar dostrzegł pięć mniejszych pokoi, niewątpliwie obsadzonych przez młodych prawników, współpracowników Trace’a. Drzwi do jego biura były otwarte, a on sam popatrzył na nich, uśmiechnął się i zerwał ze skórzanego fotela, zachęcając gestem do wejścia. Nie przestawał się uśmiechać, jak gdyby były jego starymi przyjaciółmi.

Minor ponownie zdziwił się wystawnością biura. Przez okna wychodzące na północ widział wzgórza, a ponieważ wczorajsza burza chwilowo przegoniła większość smogu, miał świadomość, że jeśli spojrzy przez zachodnią szklaną ścianę, zobaczy położoną niecałe pięć kilometrów stąd ulicę Bundy Drive w Brentwood, gdzie Nicole Brown Simpson i Ronald Goldman zginęli kilka lat wcześniej z ręki kogoś, kto chytrze się przebrał w DNA O.J. Simpsona.

Darwina zaszokowała także liczebność personelu i elegancja biura, gdyż większość znanych mu obrońców – nawet ci, którym dobrze się wiodło i cieszyli się jako taką sławą – zazwyczaj miała kiepskie, w najlepszym razie przeciętne gabinety, które często opłacali (łącznie z jedną sekretarką i jednym czy dwoma młodymi asystentami) cotygodniowym czekiem. Jak zauważył prawnik i pisarz Jeffrey Toobin, każdy sławny adwokat kryminalny ma dylemat, ponieważ wie, że sukces trudno powtórzyć.

Dallas Trace nie okazywał żadnych oznak finansowych niepokojów. Był wyższy i szczuplejszy, niż wydawał się w telewizji: Dar był pewien, że mężczyzna mierzy co najmniej metr dziewięćdziesiąt. Prawnik miał też przystojną twarz o typowo męskich rysach, twarz faceta z reklamy Marlboro. Jego uśmiech był swobodny i przyciągał spojrzenie do zmarszczek śmiechu wokół oczu oraz ruchliwych mięśni dookoła ust o cienkich wargach. Trace nosił długie, siwe włosy związane z tyłu skórzanym rzemykiem. Intensywnie czarne brwi podkreślały jasnoszare oczy, które wydawały się dzięki nim tym bardziej zaskakujące i interesujące na tle opalonej, pokrytej zmarszczkami twarzy. Jak zwykle ubrany w typową dla siebie koszulę z rzemykiem zamiast krawata, chociaż po dokładniejszym oglądzie Darwin odkrył, że nie jest dżinsowa, lecz z niebieskiego jedwabiu; na koszulę Dallas narzucił skórzaną kamizelkę rodem z westernów, która wyglądała na wygarbowaną ze stegozaura – starego stegozaura – i prawdopodobnie kosztowała co najmniej kilka tysięcy dolarów. Rzemyk pod kołnierzykiem przytrzymywał de rigueur [ (fr.) – obowiązkowy, zwyczajowy.] medalion ze srebra i jadeitu, natomiast w lewym uchu prawnik-kowboj nosił maleńki kolczyk z diamentem. Dar zawsze zdawał sobie sprawę ze swojego wieku, kiedy reagował negatywnie na biżuterię u mężczyzn. Czasami, siedząc samotnie w letnią noc, potrafił wrzasnąć na telewizor, widząc na ekranie jakiegoś marnego bejsbolistę: „Zrobiłbyś to lepiej, durniu, gdybyś nie nosił na szyi tego ciężkiego złotego łańcucha!”. Uważał, że reaguje tak z powodu wieku, nietolerancji i może początków choroby Alzheimera, tym niemniej nie potrafił zmienić swojej opinii. A Trace nosił w dodatku sześć pierścieni, jego zamszowe kowbojskie buty marki Lucchese wyglądały zaś na bardzo miękkie i wygodne.

Adwokat uścisnął najpierw dłoń Sydney, potem Darwinowi. Tak jak Dar się spodziewał, wysoki prawnik, chociaż szczupły, miał niezłą siłę w rękach.

– Oficer śledcza Olson, doktorze Minor, bardzo proszę, siadajcie, siadajcie.

Sam niesamowicie szybko wycofał się za ogromny skórzany fotel. Dar sądził, że mężczyzna jest już po sześćdziesiątce, był jednak sprawny jak dwudziestopięcioletni sportowiec. Zresztą Dar widział kiedyś w telewizji dwudziestopięcioletnią żonę Dallasa i domyślał się, że stary miał dobry powód, żeby pozostawać w formie.

Minor rozejrzał się po biurze. Biurko stało w narożniku, otoczone z obu stron szklanymi ścianami. Trace siedział tyłem do szyb, jakby w ten sposób sugerował, że nie ma czasu na oglądanie widoczków. Pozostałe ściany, półki i biblioteczki były pokryte fotografiami, na których Dallasowi towarzyszyły rozmaite sławy i politycy, łącznie z ostatnimi czterema prezydentami Stanów Zjednoczonych.

Prawnik rozparł się na luksusowym fotelu, splótł palce, oparł nogi w mięciutkich zamszowych kowbojkach na krawędzi biurka i przemówił znajomym chropowatym tenorem:

– Czym sobie zasłużyłem na państwa wizytę, pani oficer śledcza i panie doktorze?

– Może słyszał pan o zamachu, którego dokonano na życie doktora Minora w ubiegłym tygodniu – odparła Syd.

Trace uśmiechnął się, podniósł ołówek i postukał nim w swoje doskonałe zęby.

– Ach, tak, sławny drogowy zabójca. Szuka pan prawnej porady, doktorze Minor?

– Nie – odrzekł Dar.

– Przeciwko doktorowi Minorowi nie wniesiono oskarżenia – wyjaśniła Syd. – I prawdopodobnie nie zostanie ono wniesione. Dwaj mężczyźni, którzy do niego strzelali, okazali się zawodowymi zabójcami na usługach rosyjskiej mafii.

Nawet jeśli wiadomości telewizyjne do znudzenia powtarzały raport w tej sprawie, Dallas Trace popatrzył na nią zaskoczony i uniósł ciemne brwi.

– Cóż, jeśli zatem nie przyszedł do mnie w sprawie porady prawnej…

Przerwał i przez moment panowała cisza.

– Kiedy prosiłam o to spotkanie, mecenasie, odniosłam wrażenie, że wie pan, kim oboje jesteśmy – podjęła Sydney.

Uśmiech Dallasa Trace’a rozszerzył się i prawnik wrzucił wyćwiczonym ruchem ołówek z powrotem do skórzanego przybornika.

– Oczywiście, że wiem, pani oficer śledcza Olson. Wielce się interesuję wysiłkami prokuratora stanowego w kwestii ukrócenia oszustw ubezpieczeniowych, a także jego współpracą z FBI i Narodowym Biurem do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych. Pani działalność dochodzeniową w Kalifornii w ubiegłym roku trzeba naprawdę nazwać doskonałą, pani Olson.

– Dziękuję – odparła Sydney.

– A wszyscy zainteresowani fachową rekonstrukcją wypadków znają doktora Darwina Minora – ciągnął adwokat.

Dar nie odezwał się. Patrzył poza sylwetkę Trace’a siedzącego w wysokim fotelu. Obserwował ruch uliczny w Hollywood, Beverly Hills i Brentwood. A dalej można było dojrzeć ciemny zarys morza.

– Doktor Minor przyniósł z sobą kasetę wideo, którą naszym zdaniem powinien pan obejrzeć, panie Trace – powiedziała Syd. – Ma pan pod ręką sprzęt wideo?

Prawnik wdusił przycisk na konsoli interkomu. Minutę później jakiś młody człowiek wtoczył wózek z trzydziestocalowym monitorem i wieżą audio-wideo, w skład której wchodził między innymi magnetowid i odtwarzacz DVD.

– Jest coś, co powinienem wiedzieć, zanim włączymy tę kasetę? – upewniał się Trace. – Pani Olson? Doktorze Minor? Czy zobaczę na niej coś obciążającego albo może jakiś powód, który zmieni nasz stosunek w relację klient-adwokat?

Mówił teraz poważnym tonem, rozbawienie zupełnie zniknęło z jego chrypliwego głosu.

– Nie – odrzekła Sydney.

Dallas Trace wsunął kasetę w magnetowid, zamknął drzwi biura, wrócił na fotel i włączył odtwarzanie pilotem wielkości karty kredytowej. Oglądali zapis w milczeniu. Chociaż, jak zauważył Dar, taśmę oglądali tylko on i adwokat. Sydney bowiem nie odrywała wzroku od twarzy prawnika.

Na ekranie pojawiła się trójwymiarowa animacja komputerowa wypadku: dwaj mężczyźni wychodzili z budynku mieszkalnego, jeden pchnął drugiego pod hamującą furgonetkę, furgonetka objeżdżała kwartał, wracała i ponownie uderzała w ciało nieszczęśnika.

Trace przez cały pokaz pozostał zupełnie nieporuszony.

– Czy rozpoznaje pan wypadek przedstawiony na tej taśmie, mecenasie? – spytała Syd.

– Oczywiście że tak – przyznał Dallas Trace. – To komputerowa animacja ukazująca wypadek, w którym zginął mój syn.

– Pański syn, Richard Kodiak – dopowiedziała Sydney.

Chłodne, szare oczy adwokata przez moment taksowały kobietę, w końcu prawnik przyznał:

42
{"b":"96997","o":1}