Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział trzynasty

M JAK MGŁA

W pomieszczeniach Darwina znajdowało się tak wielu policjantów, że mieszkanie wyglądało jak bufet podczas nocnej zmiany. Ekipa balistyczna pracowała nad dokładnym odtworzeniem kąta, pod jakim obie kule wpadły przez wysokie, północne okna, przeleciały sypialnię i dotarły do celu. Okna pospiesznie przykryto prześcieradłami i płótnem malarskim. W sypialni stało pół tuzina mundurowych funkcjonariuszy i jeszcze więcej policjantów w cywilu. Federalne Biuro Śledcze reprezentował agent specjalny Jim Warren. Towarzyszyła mu asystentka – niska, żwawa kobietka. Kapitan Hernandez z Departamentu Policji San Diego przybył z typowym dla siebie orszakiem sześciu czy ośmiu ludzi, zjawił się także kapitan Tom Sutton z CHP. Przyszli także Syd Olson i Tom Santana. Usiedli na skórzanej kanapie i gapili się na leżący na ławie karabin.

– Nigdy przedtem nie widziałem takiej broni – przyznał się jakiś funkcjonariusz kalifornijskiej policji drogowej. Mężczyzna trzymał w ręce jeden z białych kubków Dara i sączył kawę.

– Jest to cywilna wersja snajperskiego karabinu, używanego przez oddziały SWAT – wyjaśniła Sydney.

– Można ustalić markę? – spytał kapitan Hernandez.

– Znam je – odparł Tom Santana. – Pojawiły się kilka lat temu na pokazie National Rifle Association w Seattle. Ten nazywa się Tikka 595 Sporter. Z celownikiem Weaver T32.

– Jaka odległość dzieli ten dach od mieszkania? – spytał kapitan Sutton.

– Jest nieco ponad sześćset pięćdziesiąt metrów na północ stąd – odparła Syd. – Właściwie dostrzegłam pierwszy błysk lufy i byłam w drodze tam, zanim padł drugi strzał – wyjaśniła. Kiwnęła głową dwóm mundurowym, popijającym w kuchni napoje bezalkoholowe. – Czatowałam na wzgórzu powyżej tego budynku, więc zadzwoniłam do stojącego przed domem nieoznakowanego pojazdu policyjnego. Funkcjonariusze mieli sprawdzić, jak się miewa doktor Minor, a ja zaczęłam gonić snajpera.

– Tyle że nie wiedziała pani o wyjściu przeciwpożarowym – powiedział agent specjalny Warren.

– Niestety – przyznała Sydney. – Wspięłam się głównymi schodami i dotarłam na dach, najszybciej jak mogłam. Na drugim poziomie dostrzegłam podejrzanego przy wyjściu przeciwpożarowym, którym zbiegł. Oddałam dwa strzały, ale nie trafiłam.

– Jeden z nich był przypuszczalnie strzałem ostrzegawczym – zauważył cierpko kapitan Hernandez.

– Odgłos strzałów wystraszył napastnika, który wrzucił ciężki karabin do śmietnika przed wyjściem przeciwpożarowym – zauważył Tom Santana. – Potem mężczyzna dotarł do swojego samochodu, zanim śledcza Olson zdążyła zejść schodami przeciwpożarowymi.

– Żadnych danych na temat samochodu, Syd? – spytał kapitan Hernandez.

– Nie zdołałam dojrzeć numerów rejestracyjnych. Na pewno samochód był produkcji amerykańskiej. Nieduży, kompaktowy. Na nieszczęście odjechał, zanim zbiegłam.

– Pani chybiła, będąc trzy piętra nad mordercą – mruknął kapitan Sutton z CHP – a ten snajper zdołał wpakować dwie kulki niemal w cel z sześciuset pięćdziesięciu metrów… we mgle i lekkiej mżawce? Niewiarygodne.

– Wcale nie takie dziwne – odparowała Syd. – Snajper trwał przez jakiś czas w miejscu, czekał na doktora Minora i na włączenie światła. Nawet wniósł na górę dwa worki z piaskiem, które sobie podłożył, zyskując dzięki nim optymalną pozycję strzelecką. Zauważcie, że pasek policzkowy na drewnianych kolbach tych karabinów snajperskich typu wojskowego jest regulowany… Nasz człowiek miał zatem czas na ustawienie śrub zaciskowych, aby pasek policzkowy był podniesiony do idealnej wysokości.

– Żadnych odcisków palców – stwierdził jeden z techników.

Sydney i pozostali posłali mężczyźnie zmęczone spojrzenia.

– Oczywiście, że nie ma – rzucił kapitan Hernandez. – Mamy do czynienia z profesjonalistą.

Jeden ze speców od balistyki podszedł do karabinu.

– Nadzwyczajna celność z nieco ponad sześciuset dwudziestu metrów. Obliczyliśmy, że pierwszy strzał był wycelowany prosto w serce. Kula utkwiła w tylnej ścianie szafy. Strzelec używał pocisków czterdziestopięciogramowych Winchester.748…

– Wiemy o tym – przerwała Syd. – Zostały trzy naboje w komorze zdobytej przeze mnie broni, a mieści pięć. Na miejscu, z którego strzelał, nie znaleźliśmy żadnych łusek.

– Broń snajperska – kontynuował technik, nie zniechęcony. – Mężczyzna włożył łuski po dwóch strzałach do kieszeni, chociaż zdołał oddać drugi strzał w mniej niż dwie sekundy. Ten drugi strzał trafiłby doktora Minora w głowę, gdyby doktor padł dokładnie w miejsce, w którym snajper się go spodziewał. A także…

– Mógłby pan przestać mówić o doktorze Minorze w trzeciej osobie – mruknął poirytowany Dar. – Jestem tutaj. – Siedział na krześle od Eamesów w zielonym płaszczu kąpielowym, nie zakrywającym wszystkich opatrunków, które założyli mu sanitariusze po wyjęciu z jego skóry na piersi i szyi kawałków szkła.

– Nie byłoby cię tu – wtrąciła Sydney – gdyby snajper nie dostrzegł zamiast ciebie twojego odbicia w lustrze.

– Szczęściarz ze mnie – odburknął Darwin.

– Cholerna racja, miałeś szczęście – zgodziła się Syd z gniewem w głosie. – Gdyby nie ta bardzo drobna mżawka i lekka mgła, która przyszła dzisiejszego wieczoru od oceanu, celownik strzelca nie byłby zaparowany i facet na pewno by odkrył, że patrzy na twoje odbicie w lustrze, nie zaś na człowieka z krwi i kości. Nawet z odległości dobrze ponad pół kilometra snajper trafiłby cię prosto w serce.

– Ale tylko stłukł lustro – mruknął Minor. – Będę miał pecha przez siedem lat. – Napił się gorącej herbaty, po czym przyjrzał się własnej dłoni, w której trzymał kubek. Bardzo nieznacznie, ale trzęsła się. Interesujące. – I po co właściwie tam czatowałaś, śledcza Olson?

Sydney zmrużyła oczy.

– Twoja odmowa współpracy przy wyłapywaniu tych gnojków nie oznacza, że mam cię pozostawić bez ochrony.

– Nie była to najlepsza ochrona, prawda? – spytał złośliwie Dar. – Facet oddał dwa strzały… Tak przy okazji, jesteś pewna, że to był mężczyzna?

– Biegł jak facet – wyjaśniła Syd. – Miał na sobie wiatrówkę i czapkę bejsbolową. Był średniego wzrostu, budowy między szczupłą a średnią. Nie widziałam jego twarzy, a z racji panujących ciemności niewiele mogę powiedzieć o jego rasie czy narodowości.

Kapitan Hernandez siedział okrakiem na krześle kuchennym przed ławą. Położył sobie podbródek na przedramieniu i powiedział:

– To jest standardowa procedura, śledcza Olson, dla funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości z biura prokuratora stanowego, że biegną sami za snajperem? Że nie czekają na wsparcie?

Kobieta uśmiechnęła się do niego.

– Nie, kapitanie, na pewno nie jest to standardowa procedura. Moje wsparcie stanowił jednak Tom, a i tak zamierzaliśmy zmieniać się na warcie przez parę nocy. Jestem zresztą przekonana, że moi zwierzchnicy z Sacramento przypomną mi właściwą procedurę.

– To dobrze – mruknął Hernandez. – Czyli gdzie utknęło nasze śledztwo?

Jim Warren z FBI kucał obok ławy.

– No cóż, nie mamy odcisków linii papilarnych, nie mamy opisu strzelca ani numeru rejestracyjnego jego samochodu, lecz posiadamy jego broń. Celownik Weaver nie jest może szczególnie niezwykły, ale tych Tikk 595 sprzedano chyba do tej pory niezbyt wiele. I chociaż podczas wstępnych oględzin nie znaleziono odcisków palców na trzech nabojach pozostających w magazynku, może laboratorium Federalnego Biura Śledczego coś znajdzie. Zwykle znajdują. A my skupimy się na kulach Winchester kaliber.748 MatchKing 8THP… To nie jest zwyczajna amunicja do polowań na jelenie.

Rozmawiali jeszcze długo. Darwin dopił herbatę i zaczął przysypiać. Bolały go przecięcia na skórze i miejsce po zastrzyku przeciwko tężcowi, przede wszystkim jednak czuł się zwyczajnie senny. O drugiej nad ranem zadzwonili Lawrence i Trudy, którzy do tej pory tkwili w Internecie, poszukując danych. Dar musiał się nieźle namęczyć, aby odwieść ich oboje od przyjazdu.

Zanim wyszli ostatni mundurowi i ludzie z CHP, nadszedł świt. Teraz na posterunku znajdowały się dwa pozbawione oznaczeń samochody Departamentu Policji San Diego oraz wóz patrolowy drogówki stanowej. Minor dostrzegł, że dyżur na dachu snajpera – czyli starego budynku magazynowego dwie przecznice dalej – pełni także funkcjonariusz w mundurze i z karabinem w ręce. Nie wierzył, że zabójca wróci jeszcze tego samego dnia. W końcu zostali tylko Tom i Syd. Oboje wyglądali na ogromnie zmęczonych.

– Dar – odezwała się Sydney, znów kładąc dłoń na jego kolanie.

Darwin rozbudził się. Nagle stał się bardzo świadomy nacisku ręki kobiety, obecności drugiego mężczyzny i własnego niekompletnego stroju. Przed przybyciem całego tego tłumu zdążył wszak narzucić na siebie jedynie płaszcz kąpielowy.

– Co? – spytał.

– Czy to coś zmienia?

– Gdy do ciebie strzelają, zawsze coś się zmienia – odparł. – Jeśli jeszcze kilka razy uniknę kulki, może stanę się religijny.

– Cholera, przestań się ze mną zabawiać. Czy teraz bierzesz pod uwagę współpracę z nami? Wiesz, że tylko w ten sposób możemy ci zapewnić bezpieczeństwo i powstrzymać tych aroganckich drani.

– Wszystkich? – zapytał. – Sądzisz, że potrafisz ich wszystkich wyłapać? Tom, ilu naganiaczy, ilu skaptowanych Azjatów, pracowników klinik i adwokatów było związanych z tą wietnamską organizacją, której działalność ukróciłeś kilka lat temu?

– Chyba czterdzieści osiem osób – odparł Tom Santana.

– A ilu udało ci się oskarżyć?

– Siedmiu.

– A ilu posadziłeś?

– Pięciu… adwokatów, jedynego prawdziwego lekarza w grupie i głównego naganiacza ubezpieczeniowego.

– Ile dostali? Dwa lata? Trzy?

– Tak – odparł Tom. – Ale prawnicy już nie praktykują… nigdzie, lekarz wyemigrował do Meksyku, a naganiacz wciąż przebywa na warunkowym. Żaden nie bierze już udziału w fingowaniu wypadków.

– Pewnie że nie – odciął się Minor. – Bo teraz zajmują się tym Przymierze i Organizacija. Gra nigdy się nie zmienia… jedynie twarze.

51
{"b":"96997","o":1}