G JAK GIMNASTYKA
Trzy godziny i osiemdziesiąt plików później Lawrence rozsiadł się wygodniej na krześle i powiedział:
– Poddaję się. Czego, do diabła, szukamy?
– Prób wymuszenia ubezpieczenia – wyjaśniła Syd, wskazując na stos akt, które wydzielili.
– To sześćdziesiąt kilka procent wszystkich spraw, z którymi mamy do czynienia – zauważyła Trudy. – Tyle że żaden z wypadków rekonstruowanych przez Dara nie wydaje się na tyle ważny, żeby ktoś chciał go za to zabić.
Sydney skinęła głową. Również wyglądała na zmęczoną. Dar zauważył, że do czytania śledcza nosi okulary bez oprawek.
– No cóż – stwierdził – nie powiesz, że to nudna literatura.
Syd pokiwała głową.
– Sprawozdania ofiar niektórych wypadków to naprawdę arcydzieła. Posłuchajcie tego: „Słup telefoniczny zbliżał się szybko. Próbowałem zjechać mu z drogi, kiedy trafił we mnie czołowo”.
Trudy otworzyła teczkę.
– Tutaj jest jeden z moich ulubionych: „Prowadziłem samochód od czterdziestu lat, kiedy zasnąłem za kierownicą i miałem wypadek”. Dar wyjął stare akta.
– Ten facet z kolei nigdy nie słyszał o Piątej Poprawce: „Mężczyzna był wszędzie na drodze. Musiałem skręcić kilka razy, zanim w niego uderzyłem”.
Lawrence chrząknął i przerzucił kilka kartek akt, które przeglądał.
– Mój ulubieniec obejrzał zbyt wiele odcinków Z archiwum X „Niewidzialny samochód wyjechał znikąd, uderzył w moje auto, po czym znowu zniknął”.
– Też miałam jednego maniaka Z archiwum X - odparła Syd, przerzucając grube niebieskie teczki. – O tutaj: „Wypadek zdarzył się, kiedy prawe przednie drzwiczki jakiegoś samochodu wyłoniły się zza rogu, nie dając żadnego sygnału”.
– Nienawidzę, gdy mi się coś takiego przydarza – zaśmiał się Darwin.
– Zauważyliście, jak bardzo ofiary wypadków uwielbiają w swoich zeznaniach zrzucać odpowiedzialność na wszystkich wokół? – zapytała Trudy. – Tutaj mam typowy przykład: „Pieszy, którego nie widziałem, uderzył we mnie, a następnie wślizgnął się pod moje auto”.
– Ale oni są uczciwi, na swój głupi sposób – stwierdził Stewart. – Pamiętam stwierdzenie jednego młokosa: „Wracając z pracy, wjechałem w niewłaściwy dom i zderzyłem się z drzewem, którego nie mam”.
Trudy chichotała, czytając:
– „Ruszyłem z pobocza, zerknąłem na siedzącą obok na siedzeniu teściową i skierowałem się ku skarpie”.
– Taką decyzję rozumiem akurat całkiem dobrze – zahuczał Lawrence.
Trudy przestała chichotać i posłała mu ostre spojrzenie.
Syd nagle roześmiała się głośno.
– Miałam gdzieś przypadek przesadnej szczerości – powiedziała, szukając odpowiedniego zapisu. – O, tu: „Próbując zabić muchę, wjechałem w słup telefoniczny”.
– Głupiejemy, ludzie – oszacował Minor, zerkając na zegarek.
– Głupio zaczęliśmy – odparła Trudy. Spojrzała na stos spraw o odszkodowanie, które uznali za oszustwa.
– Znaleźliśmy w ogóle jakąś prawdopodobną przyczynę ataku na Darwina?
– Dwa przypadki, jak mi się zdaje – odrzekł Dar, wyciągając akta z chwiejnej sterty. – Pamiętacie sprawę prętów zbrojeniowych na I-5 w maju?
– Co takiego? – zainteresowała się Sydney.
– Pręty zbrojeniowe to stalowe pręty wzmacniające beton – wyrecytował Lawrence.
– Wiem, co to są pręty zbrojeniowe – odparła Syd.
– Pytam, jaka to była sprawa?
– Z 23 maja – odpowiedział Dar, przeglądając papiery. – Trasa I-5. Czterdzieści sześć kilometrów na północ od San Diego.
– O Boże – wtrącił Lawrence. – Ty nakręciłeś wideo podczas rekonstrukcji, chociaż to ja dotarłem na miejsce wypadku jako jeden z pierwszych. Jezusie! – Syd czekała na ciąg dalszy. – Azjata – podjął wreszcie – a dokładnie mówiąc: Wietnamczyk. Dopiero co przybył do Stanów z rodziną… ośmioro dzieci… Przyjechali trzy miesiące wcześniej. Pracował dla kwiaciarki jako kierowca. Dostarczał klientom zamówione kwiaty. Jeździł jednym z tych wielkich samochodów dostawczych, isuzu, z silnikiem pod siedzeniem, przednią szybą z pleksiglasu i ramami z cienkiej blachy. – Na to wspomnienie Stewart aż się skrzywił. – Jechał tuż za otwartą ciężarówką małej firmy budowlanej z La Jolla… Burnette Construction… firma rodzinna, ściśle rzecz biorąc. Bill Burnette, właściciel, wiózł właśnie ładunek prętów zbrojeniowych.
– Wystawały poza budę ciężarówki? – upewniła się Sydney.
– Tak, aż dwa i pół metra – przyznał Lawrence. – Na końcu ładunku facet zawiesił wprawdzie czerwoną chorągiewkę, ale… – Stewart wziął głęboki wdech. – Biedny Wietnamczyk trzasnął w te pręty z prędkością prawie dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę, bo ktoś gwałtownie skręcił i zajechał drogę ciężarówce Burnette’a. A ten wcisnął hamulce… mocno wcisnął.
– Wietnamczyk niestety nie wcisnął – szepnęła Syd.
Dar potrząsnął głową.
– Ależ wcisnął – powiedział. – Nawet mocno zapewne wcisnął. Tyle że hamulce nie zadziałały. Facet miał za mało płynu.
Sydney wymieniła spojrzenia z pozostałymi. Tego rodzaju wypadki zdarzały się rzadko.
– Tak czy owak pręty zbrojeniowe przebiły się przez przednią szybę auta Wietnamczyka i cztery czy pięć trafiło w nieszczęśnika – dodał Lawrence. – Burnette niczego nie poczuł, więc ponownie przyspieszył, pociągając za sobą nabitego na pręty Azjatę, gdyż pręty wyciągnęły ciało przez pogruchotaną przednią szybę. Podczas kraksy Burnette nie zatrzymał samochodu, jedynie zwolnił mniej więcej do czterdziestu pięciu kilometrów na godzinę… Jak mi później powiedział, po prostu w pewnym momencie dostrzegł we wstecznym lusterku tego biednego sukinsyna nadzianego… z prętami wbitymi w twarz, w szyję gardło, pierś i lewe ramię…
– W dodatku ofiara nadal żyła – dorzucił Darwin.
Stewart skinął głową.
– Tak, jeszcze przez jakiś czas. Burnette nie wiedział, co robić, miał jednak dość rozumu, żeby nie wcisnąć znów hamulców. Wtedy przecież biedny facet… nazywał się Phong… nadziałby się jeszcze bardziej… Zjechał więc na pobocze z wiszącym pechowcem i tam łagodnie zwolnił.
– Nie wygląda mi to na sfingowany wypadek z zajechaniem drogi – oceniła Syd. – Nie z takim lokatorem na tyłach. A trudno sobie wyobrazić, że facet zgodziłby się…
– To samo sobie pomyśleliśmy – przerwała jej Trudy. – Ale gdy Dar zajął się rekonstrukcją, zderzenie zaczęło nam wyglądać na umyślne. Na tamtej drodze panował wtedy bardzo niewielki ruch. Biały pikap przeciął nagle dwa pasy, zajechał Burnette’owi drogę, gwałtownie przed nim zahamował, po czym przyspieszył i odjechał.
– Może w ostatniej chwili przypomniał sobie o zjeździe z autostrady? – zasugerowała Syd.
Trudy potrząsnęła głową.
– Nie, zjazd był po prawej stronie, a do wypadku doszło na ostatnim pasie po lewej. Ostatnim z pięciu pasów ruchu… A przy tak niewielkim ruchu ofiara, czyli pan Phong, naprawdę nie miała powodów tkwić Burnette’owi na ogonie. Większość pasów była pusta. Cała akcja wyglądała na zorganizowaną…
– Tylko że w sfingowanych wypadkach nikt nie chce nikogo zabić ani trwale okaleczyć – upierała się śledcza. – Wybierają dobry samochód, któremu ktoś zajeżdża drogę, oni uderzają w tamten, a później twierdzą, że od pasów uszkodzili sobie kręgi szyjne lub coś w tym rodzaju. Nikt nie nadziewa się wówczas na pręty zbrojeniowe! Czy pan Phong zmarł?
– Tak – odparł Lawrence. – Trzy dni później, ani na moment nie odzyskując świadomości.
– Jaka była kwota odszkodowania? – spytała Sydney.
– Dwa przecinek sześć miliona – przesylabizowała Trudy.
Lawrence westchnął.
– Burnette starał się prowadzić swoją firmę budowlaną jak najmniejszym kosztem i wykupił najniższą możliwą polisę. Nie mógł sobie po prostu pozwolić na wyższe ubezpieczenie. Spłata odszkodowania doprowadziła go do bankructwa.
Sydney popatrzyła na drugą teczkę.
– To również jedna z twoich czerwonych pinezek – wyjaśnił Dar. – Zdarzenie na I-5, o którym ci wspomniałem. Ten wypadek bez wahania uznałem za sfingowany. Kierowca uderzonego samochodu, niejaki Hernandez, wniósł już wcześniej trzy skargi z powodu kalectwa i osiem z powodu rzekomych obrażeń.
– Lecz tego wypadku nie przeżył – zauważyła Syd.
– Właśnie – przyznał Minor. – Wszystko szło zgodnie ze scenariuszem aż do momentu zderzenia. Znowu pikap zajechał drogę innemu pojazdowi… w tym wypadku wielkiemu staremu buickowi. Kierowca buicka dał po hamulcach. Namierzone auto, nowiutki cadillac, trzasnął buicka w tył, dokładnie tak jak zaplanowano. Niestety, buick Hernandeza eksplodował…
– Sądziłam, że samochody wybuchają jedynie w filmach – wtrąciła Sydney.
– Wielu tak uważa – przyznał Darwin. – Podczas śledztwa w zbiorniku na benzynę auta pana Hernandeza znalazłem jednak resztki prymitywnego zapłonu iskrowego. Miał spowodować wybuch po mocniejszym uderzeniu w tylny zderzak.
– To morderstwo – oceniła Syd.
Dar skinął głową.
– W każdym razie prawnik… tak przy okazji, był to ten sam prawnik… zaskarżył zarówno drugiego kierowcę, jak i producenta pojazdu, więc dowody manipulowania przy hamulcach i fakt sabotażu auta Hernandeza oddalono w zamian za wycofanie zarzutów przeciwko producentom.
– Jestem ciekawa – wtrąciła Sydney – w jaki sposób wybiera się, że tak powiem… nieświadomy… pojazd do tych sfingowanych wypadków.
– Gra tu rolę wiele czynników – wyjaśniła Trudy.
– Auto musi być oczywiście drogie…
– Dobrze jeśli ma też na zderzaku nalepkę firmy ubezpieczeniowej State Farm albo innej, równie dużej i bogatej – dodał Lawrence.
– Poza tym zwykle namierza się starszego kierowcę – podjęła Trudy. – Kogoś, kto nie zareaguje zbyt szybko i nie zdąży w odpowiednim momencie zahamować.
– Oczywiście nikt nie chce ranić ludzi w pojeździe docelowym – powiedział Dar. – Chodzi jedynie o to, aby współsprawca wystąpił o odszkodowanie z powodu utraty sprawności… zwykle wybiera się urazy niewidoczne i trudne do sprawdzenia, takie jak uraz kręgów szyjnych, piersiowych lub lędźwiowych, chociaż firmy ubezpieczeniowe podejrzliwie patrzą na takie wnioski.