Литмир - Электронная Библиотека

– Ale tu mamy klasyczny sfingowany wypadek z wymuszeniem pierwszeństwa, czyli ten z udziałem Hernandeza zakończył się śmiercią kierującego pojazdem – zauważyła Syd. – A wypadek Phonga w ogóle nie pasuje do tego typu zorganizowanych akcji…

– To prawda – zgodził się Minor, kiwając głową. – Nie sposób uwierzyć, że ktokolwiek dobrowolnie pozwoliłby się nabić na takie sterczące pręty zbrojeniowe.

– Chyba że Phong po raz pierwszy brał udział w takim przedsięwzięciu – zastanowiła się Sydney. – Albo że ktoś go oszukał. Podobnie Hernandeza…

– Którego znaleziono w typowej dla tego typu wypadków pozycji – dodała Trudy. – Kucał pod kierownicą. Bagażnik jego starego buicka wypełniały worki z piaskiem i opony, które często stanowią swego rodzaju dodatkowe zabezpieczenie mające złagodzić skutki zderzenia. Tyle że wszystko spłonęło… wraz z Hernandezem… gdy eksplodował zbiornik na benzynę.

– Odszkodowanie?

– Sześćset tysięcy – odparł Lawrence.

– Więc teraz dochodzimy do prawnika, który pracował przy obu sprawach – powiedziała Syd. – Jorge Murphy Esposito. Od dawna podejrzewamy, że facet szuka klientów wśród ofiar wypadków.

Trudy roześmiała się niewesoło.

– Esposito mógłby wręcz kierować karetki do wypadków – oznajmiła. – Wie, gdzie dojdzie do kraksy, jeszcze zanim ona się zdarzy.

Sydney pokiwała głową.

– Dar, uważasz, że właśnie Esposito poszczuł na ciebie Rosjan?

Minor westchnął.

– Instynkt mi mówi, że nie. Esposito to trzeciorzędny adwokacina. Występuje w imieniu oszustów z marginesu i biedoty. Nie widzę go po prostu w tej roli. Przy takiej klienteli, skąd kontakty z zabójcami z mafii rosyjskiej?

– Mamy jednak jakąś wskazówkę – zauważyła Syd. – Kim są inni prawnicy i lekarze na wysokich pozycjach waszej listy?

– Na naszej liście oszustów żądających odszkodowań? – spytała Trudy.

– Właśnie.

– Oprócz Esposito mamy tam jeszcze Rogeta Velliersa, Bobby’ego Jamesa Tuckera, Nicholasa van Dervana, Abrahama Willisa… – zaczęła wymieniać Trudy.

– Hej, hej – przerwał jej Lawrence. – Willis nie żyje.

Darwin uniósł brwi.

– Od kiedy? Zeznawałem w sądzie przeciwko jego powodowi zaledwie miesiąc temu.

– Zmarł w ubiegły czwartek – odparł Stewart. – A dokładniej mówiąc, nasz drogi adwokat zginął w wypadku samochodowym. Rozbił się w pobliżu Carmel.

– No cóż, kto mieczem wojuje… – mruknęła Sydney.

– Esposito zajmuje się procesami rodzinnymi – zauważył Lawrence.

Trudy cicho odchrząknęła.

– Tak się tylko mówi.

Syd wstała od stołu i przeciągnęła się.

– No cóż, przejrzymy akta Dara powtórnie, pod tym właśnie kątem. Sprawdzimy, którzy z adwokatów poszukujących klientów wśród ofiar wypadków tkwią najgłębiej w sprawie.

Trudy popatrzyła na nią i na Minora.

– Wracacie do San Diego?

Darwin bez słowa przecząco pokiwał głową.

– Zamierzamy przez weekend ukrywać się przed prasą w domku Dara – powiedziała Syd.

Lawrence jedynie nieznacznie zmarszczył czoło, a spojrzenie, które posłał przyjacielowi, było aż nazbyt wyraziste.

– Sporo czasu minęło, odkąd kogoś tam zaprosiłeś, co, Darwin? To znaczy… oczywiście poza mną i Trudy.

– Nigdy nie zapraszałem tam nikogo poza wami – odparł Minor, posyłając Stewartowi ostrzegawcze spojrzenie. – Zdaje mi się jednak, że moja obecna sytuacja nazywa się aresztem zapobiegawczym.

Przez chwilę panowało pełne konsternacji milczenie. W końcu przerwała je Trudy.

– Och, zanim pani odjedzie – powiedziała pogodnie – śledcza Olson…

– Mówcie mi Syd – wtrąciła Sydney.

– A więc Syd – kontynuowała Trudy. – Zanim odjedziesz, mogłabym cię prosić o profesjonalną opinię na temat pewnej kasety z inwigilacji?

– Jasne.

– Och, Trudy, nie, nie rób tego – oświadczył Lawrence, rumieniąc się nad wąsami. – Jezu…

– Potrzebuję czyjejś opinii – tłumaczyła się.

– Och nie, daj spokój – nalegał Stewart. Zdjął okulary i wytarł je chusteczką, a policzki czerwieniały mu coraz bardziej.

– Nagranie ma ponad godzinę – wyjaśniła Trudy Sydney – ale przewiniemy ją na przyspieszonym podglądzie. Dar, byłeś świadkiem w wielu sprawach. Twoja ocena również będzie dla mnie cenna.

Darwin i Syd podążyli zatem za Trudy do salonu, w którym stał sześćdziesięciocalowy telewizor oraz kanapa marki La-z-Boy.

***

Na kasecie pojawiła się kobieta w średnim wieku, ubrana w obcisły podkoszulek z lycry, szorty i tenisówki. Wyszła z typowego dla klasy średniej domu i wsiadła do starej poobijanej hondy accord. Kamera skupiła się na twarzy kobiety, gdy ta zakładała ciemne okulary i przepaskę na włosy, dlatego jej rysy nie były widoczne w szczegółach. Nagranie było kolorowe, a w dolnym rogu ekranu widniała data i dokładny czas – godzina, minuty i sekundy.

– Nakręciliście to z waszej furgonetki inwigilacyjnej? – spytała Syd Lawrence’a.

– Yhm – przyznał Stewart, który nie usiadł wraz z resztą na kanapie La-z-Boy, lecz stał w części salonu przeznaczonej na jadalnię. Wyglądał na gotowego do natychmiastowej ucieczki.

Trudy odchrząknęła.

– Kobieta nazywa się Pamela Dibbs. Wytoczyła niedawno trzy sprawy; dwie z nich przeciwko naszym klientom: Jack-in-the-Box i WonderMartowi.

– Żądanie odszkodowania z powodu kalectwa? – domyśliła się Sydney.

– Tak – odparła Trudy.

Widoczna na taśmie honda ruszyła, po czym nastąpił przeskok montażowy i samochód wjechał na parking przy dużym budynku. Lawrence oczywiście znał cel podróży kobiety, toteż czekał na nią pod gmachem w inwigilacyjnym chevrolecie astrovan. A kiedy Pamela Dibbs wysiadła z auta i pospiesznie ruszyła do budynku, kamera Stewarta podążyła za nią.

– Trzy wypadki na budowach – wyjaśniła Trudy. – Kobieta twierdziła, że doznała ciężkiego urazu części lędźwiowej kręgosłupa, z powodu którego nie może opuszczać domu. Według jej własnych słów jest właściwie inwalidką. Przedstawiła pisemne zaświadczenia od dwóch lekarzy. Obaj zresztą współpracują z mecenasem Esposito.

Syd kiwnęła głową.

Nagle widok z kamery zmienił się: z kolorowego w niewyraźny, czarnobiały. Obraz trząsł się teraz, ktoś najwyraźniej niósł kamerę korytarzem. Widok był dość wyraźny, choć trochę zniekształcony – jak gdyby kręcono przez obiektyw anamorficzny. Nagle kamera przesunęła się w prawo i pojawiło się odbicie Lawrence’a w lustrzanej ścianie. Stewart – potężny, ważący sto kilkanaście kilogramów mężczyzna – miał na sobie nieco obszarpaną bluzę, spodenki gimnastyczne (widać było jego gołe nogi i wydatne kolana) i obdarte trampki. Nosił przy pasku saszetkę, na czole zaś chustkę zawiązaną w stylu filmowego Rambo, a na nosie parę zbyt dużych okularów przeciwsłonecznych w grubych oprawach. W lustrze najpierw wyglądał na zaskoczonego, a potem przez długą chwilę oglądał swoje odbicie z góry do dołu. W końcu wszedł do głównej sali gimnastycznej.

– Cholera – mruknął teraz cicho, stojąc za kanapą.

– Gdzie miałeś kamerę? – spytała Sydney. – W okularach?

– Tak, w ramce – przyznała Trudy. – Mały obiektyw, ledwie większy niż kryształ górski. Światłowód biegnie do saszetki przy pasie.

– Gdzie jest przewód? – zaczęła Syd, po czym zrozumiała. – Och tak. – Odbijający się w lustrze Stewart właśnie się odwrócił tyłem, więc kobieta dostrzegła „przewód okularowy”. Zwisał za karkiem mężczyzny, znikając pod kołnierzem bluzy.

Całą czwórką oglądali nagranie. Lawrence dołączył do grupy ćwiczących. Stanął bezpośrednio za panią Dibbs. Nie było dźwięku, ale kiedy grupa zaczęła rozgrzewkę, łatwo można było sobie wyobrazić rytmiczną muzykę. Pani Dibbs kucnęła, wypięła się, wyrzuciła nogę, zrobiła kilka pajacyków, a później biegała w miejscu; całkiem zwinnie jak na kompletną inwalidkę. Na sali zdjęła okulary przeciwsłoneczne i przepaskę, toteż jej twarz całkiem wyraźnie odbijała się w stojącym przed ćwiczącą grupą lustrze. Grupę prowadziła kobieta w obcisłym kostiumie gimnastycznym ze stringami, których tylny pasek przebiegał między umięśnionymi wzgórkami jej pośladków, również doskonale widocznymi w lustrze. Odbijał się w nim także Lawrence. Jedyny mężczyzna wśród tych wszystkich kobiet w strojach z czarnej lycry skakał, kucał, sapał, wymachiwał ramionami, wszystkie ruchy wykonując o ułamek sekundy lub dwa za panią Dibbs i resztą grupy. Oczywiście nadal miał na nosie okulary.

– Prosicie mnie o radę w tej kwestii z powodów prawnych? – spytała Sydney.

– Tak – odparła Trudy. Mocno trzymała w prawej ręce pilota magnetowidu, jakby się obawiała, że jej mąż lada chwila po niego ruszy.

– No cóż, macie dobry materiał dowodowy przeciwko niej – odparła śledcza. – Nie możecie go użyć tylko w jednym przypadku: jeżeli był to prywatny obiekt rekreacyjny. W takim miejscu nie wolno nikogo nagrywać, podobnie jak na trampolinie własnego basenu podejrzanego.

Trudy skinęła głową.

– Wiem. Ten film nakręciliśmy w miejskim centrum gimnastycznym. To własność publiczna.

– I uzgodniliście wszystko z kierownikiem?

– Tak.

– I w tych ćwiczeniach może uczestniczyć każdy członek społeczności? – Trudy podniosła wzrok na taśmę, gdzie pani Dibbs i reszta umięśnionych młodych kobiet opuściła się do szybkiego kucnięcia z wyprostowanymi przed sobą ramionami. Widoczny w lustrze Lawrence usiłował pójść za ich przykładem, niestety o mało nie stracił równowagi, a gdy udało mu się wreszcie zrobić przysiad, reszta grupy podskoczyła już i zaczęła wymachiwać nogami. Obraz był czarnobiały, na taśmie można było jednak zauważyć, że twarz Stewarta ciemnieje, a na grubej bawełnie bluzy zaczęły się pojawiać plamy potu. – Nie widzę w takim razie żadnego problemu – stwierdziła Syd. – Możecie ten film pokazać sędziemu i ławie przysięgłych, o ile nie jest montowany.

– Jest jeden problem – odparła Trudy i zaczęła przewijać kasetę na podglądzie.

Stojący za nimi Lawrence stęknął głośno.

Kiedy zestaw ćwiczeń się skończył, Stewart ruszył powoli do wyłożonego lustrami korytarza i gwałtownie opadł na fontannę wody pitnej. Kamera pokazała jego odbicie. Lawrence wytarł usta, zdjął na sekundę okulary (wtedy widać było jego stopy), nałożył je, po czym wytarł chusteczką policzki i czoło. Pot lał się z niego wręcz strumieniami.

27
{"b":"96997","o":1}