Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział dwudziesty pierwszy

U JAK UNIESIENIE

Po pierwsze: cisza.

Wyczynowy, dwuosobowy szybowiec Twin Astir sunął przez powietrze cicho i zdecydowanie niczym jastrząb z czerwonym ogonem, szybujący i wznoszący się na niewidocznych prądach termicznych. Z zewnątrz do Dara i Syd docierał jedynie niegłośny dzięki ich prędkości szum powietrza przesuwającego się nad metalowo-płócienną konstrukcją maszyny. Kiedy znaleźli się na wysokości dwóch i pół tysiąca metrów i nadal się wznosili, oboje nałożyli maski tlenowe; wcześniej Minor pochylił się do przodu i sprawdził, czy jej maska działa poprawnie. Z powodu masek nie rozmawiali. Subtelny syk przemieszczającego się tlenu stanowił jedyny dodatek do odgłosów powodowanych przez ruch powietrza poza szybowcem.

Po drugie: światło słoneczne.

Dzień był piękny, niebo – błękitne; jedynie kilka większych obłoków sunęło nad wysokimi szczytami, poza tym nic nie zakłócało doskonałej widoczności. Słońce odbijało się od powierzchni kabiny, dając Darwinowi i Sydney pełny widok mimo wysokości trzech i pół tysiąca metrów. Na zachodzie, za pasmami wzgórz, górami i głębokimi uskokami połyskiwał Pacyfik. Na północy unosił się smog wiszący nad Los Angeles i położonymi na wschód od miasta wzgórzami. Na południowym wschodzie jarzyła się pustynia i błyszczało jezioro Salton. Na południu widać było wielką, czerwoną przestrzeń meksykańskiego stanu Kalifornia Dolna Północna, ciągnącą się daleko i widoczną poza smogiem unoszącym się nad Tijuaną i Ensenadą.

Po trzecie: bliskość.

Nawet gdyby nie pasy, Dar mógłby tylko lekko się pochylić przed siebie nad niską tablicę przyrządów i otoczyć ramionami Syd. A tak docierał do niego jedynie zapach szamponu, którym mył jej tego ranka włosy. Pamiętał strumyczki wody i piany spływające po ramionach i piersiach, gdy płukał jej włosy, a później wyciskał z nich wodę; w porannych promieniach słońca bąbelki szamponu błyskały na piersiach kochanki i jej sutkach…

Potrząsnął głową i skoncentrował się na locie.

Kiedy przyjechali rano do portu szybowcowego Warner Springs, Steve był zaskoczony, ale i zadowolony, słysząc, że Dar pragnie pożyczyć jego twin astira; zapłaty odmówił. Ken jeszcze bardziej się zdziwił, widząc Darwina Minora z kobietą.

Dar zrobił długi przegląd przedlotowy wyczynowego szybowca dwumiejscowego, a później wraz z Sydney trzykrotnie przejrzeli spadochrony i omówili ich użycie.

– Steve nie kazał mi zakładać spadochronu – zauważyła Syd.

– Wiem – odparł Dar. – Ale jeśli lecisz ze mną, musisz go nałożyć.

Był to jego stary spadochron, który Darwin wcześniej sprawdził, a teraz zacisnął pasy i wyrównał, aż idealnie odpowiadały Sydney. Robiło się coraz później i coraz goręcej, a on wciąż pouczał przyjaciółkę w kwestiach związanych z bezpieczeństwem, niebezpieczeństwem, opuszczeniem maszyny, użyciem linki wyzwalającej spadochron i samego spadochronu. Nerwowo nabijał jej głowę szczegółami, mówiąc o kontroli pionu i cięgien nośnych, zmianie kierunku, klęknięciu podczas lądowania i tak dalej.

– Czy kiedykolwiek – przerwała mu w końcu kobieta – musiałeś wyskoczyć z szybowca na spadochronie?

– Nigdy – przyznał Dar.

– A w ogóle kiedyś użyłeś spadochronu?

– Tylko raz, jakieś dziesięć lat temu – odparł. – Był to normalny ćwiczebny skok, po którym wiedziałem, że jeśli będę musiał, zdołam się ewakuować.

– No i?

– Cholernie się przeraziłem – odrzekł zgodnie z prawdą po czym wrócił do instruowania Sydney.

Raz się posprzeczali, gdyż Syd chciała zabrać półautomat SIG i dodatkowe magazynki. Dar oświadczył jej, że na pokładzie szybowca broń naprawdę nie jest potrzebna i że kabura, pistolet oraz trzy magazynki przy pasku będą jej tylko przeszkadzać, gdy usiądzie ze spadochronem i zapnie pasy bezpieczeństwa. Kobieta upierała się, że jako funkcjonariusz wymiaru sprawiedliwości ma obowiązek przez cały czas nosić broń. Darwin ustąpił jej w końcu, choć ostrzegł, że pistolet zacznie ją porządnie uwierać już pół godziny po starcie.

Tlen zabrał z powodu entuzjazmu Kena i Steve’a, gdy obaj zgodnie stwierdzili, że dzień jest odpowiedni na szybowanie falowe – najszybszy i najbardziej gwałtowny sposób wznoszenia się maszyny – toteż kolejne kilka minut Darwinowi zajęło pouczenie Syd, jak korzystać ze zbiorniczka i jakich sygnałów ręką powinna użyć, kiedy mimo maski będzie musiała go o czymś poinformować.

– Jedna ważna kwestia – dorzucił, gdy holownik Kena zaczął ciągnąć ich szybowiec na zachód, pod wiatr. – Jeśli już mowa o tlenie, staraj się nie zwymiotować w maskę.

– Co zatem mam zrobić, gdy będzie mi niedobrze?

– Jeśli poczujesz napływające mdłości, na prawo od swojego siedzenia znajdziesz małą torebkę. Zdejmij maskę i wymiotuj w torbę, a gdy skończysz, ponownie załóż maskę na twarz.

– Cudownie – mruknęła Syd. Twin astir powoli się wznosił. – Naprawdę potrafisz uprzyjemnić lot.

Jak do tej pory Sydney nie miała mdłości. Wykazywała za to spore ożywienie, kiedy Ken holował ich na zachód, ku tak zwanej szczelinie fenowej – wirowi wznoszącego się spiralnie powietrza – między chmurami soczewkowymi i górami. W końcu Ken zostawił ich na wietrze. Dar wzniósł i zawrócił szybowiec, wykorzystując siłę niewidocznych powiewów.

Był ostrożnym pilotem i wiedział, iż nawet w tak piękny, niemal bezchmurny dzień jak ten można podczas wznoszenia napotkać dużą turbulencję.

– A skrzydła powinny się tak giąć? – spytała Syd przez ramię, spoglądając z powątpiewaniem, jak twin astir próbuje wzlecieć, machając skrzydłami niczym gęś śnieżna.

– Dokładnie – odparł Dar. – Gdyby się tak nie wyginały, mogłyby się połamać. Dobrze, że się gną.

Oszacował odpowiednio czoło fali i znów przeleciał przez następną turbulencję zewnętrznych fal. Tu odkrył prawdziwy środek siły nośnej. Dalej leciał już spokojnie, łagodnie i bezdźwięcznie, aż zapierało dech.

– Mój Boże – jęknęła Sydney. – Czuję się jak w windzie.

– Jesteśmy w swego rodzaju windzie – powiedział.

– W stosunku do ziemi i gór wcale się chyba nie przemieszczamy – zdziwiła się.

– Tak rzeczywiście jest – zgodził się Darwin. – Wiatr wieje z dostateczną siłą, możemy więc właśnie teraz wykonać maksymalne wzniesienie, nasza prędkość względem powierzchni wynosi jednak zero. W ciągu minuty będę musiał wykonać kolejny zwrot i przejście, w przeciwnym razie wiatr zepchnie nas z powrotem w tamte chmury soczewkowe i stracimy sporo wysokości… teraz jesteśmy w doskonałej równowadze.

Syd zareagowała jedynie, wysuwając dłoń nad siedzenie i tablicę przyrządów. Minor wahał się zaledwie sekundę, po czym wyciągnął rękę, chwycił jej dłoń i ścisnął.

No a później, na wysokości dwóch i pół tysiąca metrów, nałożyli maski tlenowe, ot tak, dla ostrożności.

Wciąż gładko szybowali i wznosili się, skręcali w prawo, potem niczym jastrząb zawisali na niewidocznej kolumnie prądu termicznego, patrząc, jak niebo staje się coraz bardziej niebieskie, a horyzont rośnie w oczach.

Dar miał w pamięci trójwymiarową mapę kontrolowanych i niekontrolowanych przestrzeni powietrznych na tym obszarze Kalifornii – czyli od części A do części G – toteż wiedział, że obecnie znajdują się w części E przestrzeni kontrolowanej, lecz dość daleko od wszystkich wież kontroli lotów. Lecieli więc zgodnie z panującymi w powietrzu zasadami. Mogliby się wznieść aż do pułapu pięciu i pół tysiąca metrów nad poziomem morza, powyżej tej wysokości zaczynały się już bowiem trasy odrzutowców i samolotów handlowych. Darwin wyrównał szybowiec na czterech i pół tysiąca metrów. Aby utrzymać tę wysokość, musiał nieco zwiększyć prędkość lotu.

Polecił Syd na moment przejąć stery i tylko kontrolował lot, pokazując przyjaciółce, w jaki sposób wykonać skręt, nie tracąc ani prędkości, ani wysokości.

Sydney podniosła maskę i spytała:

– Może jakieś akrobacje?

Dar zmarszczył brwi, tym niemniej także podniósł maskę, czując na twarzy zimne powietrze.

– Masz na myśli akrobacje lotnicze?

– Tak – odrzekła kobieta. – Steve opowiadał mi, że potrafisz wykonać pętle, beczki i inne figury szybowcowe.

– Nie sądzę, żeby ci się spodobały – odparował.

– Na pewno mi się spodobają! – upierała się Syd.

– Załóż z powrotem maskę – polecił. – Grozi ci niedotlenienie. – Dodał jednak: – I trzymaj się… Puść drążek i zdejmij stopy z pedałów.

Znajdowali się nadal w strefie wznoszenia, lecąc szybko, pod wiatr. Teraz Darwin opuścił nieco dziób twin astira, starając się zyskać na prędkości. Bez ostrzeżenia wykorzystał ułożenie lotek i wykonał beczkę autorotacyjną równocześnie używając steru pionowego i poziomego, starając się utrzymać dziób szybowca wymierzony w punkt tuż nad horyzontem. Szybowiec sprawował się świetnie i leciał dokładnie tam, gdzie Minor go kierował.

– Tak, tak! – krzyczała Sydney. – Powtórzmy to.

Dar potrząsnął głową. Po chwili wszakże ogarnęła go chęć do dalszych popisów. „Dla dziewczyny” – pomyślał i przechylił maszynę. Dziób opuścił poniżej linii horyzontu, nieco zwiększając w ten sposób prędkość, poruszył sterem poziomym i pionowym, wyrównał lot, po czym niespodziewanie wprowadził szybowiec w pełną beczkę akcentowaną na schodzeniu wokół niewidocznej osi horyzontu. Niebo i ziemia zamieniły się przed nim miejscami, raz, drugi, trzeci, czwarty… Znowu wyrównał lot, sprawdził wysokość maszyny, skontrolował powierzchnie sterowe i prędkość pionową na wariometrze, zerknął na szybkościomierz MacCready’ego, starając się ocenić najlepszy czas przejścia do następnego prądu termicznego.

– Jeszcze, jeszcze! – krzyczała kobieta.

Dar wzniósł się dziobem do góry, aż szybowiec stanął pionowo, potem zaczął opuszczać dziób, po czym zanurkował bezpośrednio ku powierzchni, która znajdowała się obecnie około trzech tysięcy metrów pod nimi. Podczas takiego manewru pasażerowie czuli się, jakby ktoś odciął utrzymujące ich w górze sznurki i odnosili wrażenie, że elegancki szybowiec wyczynowy za chwilę trzaśnie o ziemię, zmieniając się w stos metalu i nikomu niepotrzebnego płótna. Niczym aluminiowa trumna wyrzucona z transportowca.

81
{"b":"96997","o":1}