Литмир - Электронная Библиотека

– Właściwie nie chciałam jedynie pomówić – powiedziała. – Mam raczej propozycję.

– Tak? – spytał Minor.

– Chciałabym spędzić z tobą ten weekend w twoim domku – oświadczyła. – Nie będę grać ochroniarza i nie planuję też żadnych rozmów na temat strategii. Po prostu wyjedziemy razem.

Dar poczuł, jak bardzo jej słowa go poruszyły. Zawahał się.

– Tam może nie być bezpiecznie… – Chciał powiedzieć „dla mnie”, lecz dodał: -…za miastem.

Syd uśmiechnęła się.

– A gdzie będzie bezpiecznie, jeśli zechcą nas dopaść, Darwinie? Jeśli nie masz ochoty na moje towarzystwo, zrozumiem, ale nie mów mi akurat teraz o bezpieczeństwie i zagrożeniach.

Darwin zrozumiał, że jego stwierdzenie zabrzmiało dla niej wieloznacznie.

– Musisz podjechać do hotelu po swoje rzeczy?

Kobieta kopnęła niewielki worek z grubego płótna, który przyniosła z sobą.

– Nie, spakowałam się wcześniej – odparła.

***

Wyjeżdżali razem z miasta land cruiserem. Na tylnym siedzeniu pod brezentem leżał stary karabin Darwina, do bagażnika natomiast wstawili niewielkie zapasy: steki, świeżą sałatkę, butelkę wina. Minorowi nagle przemknęła przez głowę pewna myśl. Może był zarozumiały, ale jeśli Sydney czuła się w tej chwili podobnie paskudnie jak on, chyba nie powinna spędzać nocy w wozie, lecz w domku, z nim. „Cholera” – pomyślał. „Powinienem zatrzymać się przed apteką, zanim opuściliśmy miasto”. Nagle się zarumienił. Przez kilka lat był wierny Barbarze, a potem nie było w jego życiu żadnej innej kobiety.

Syd dotknęła lekko jego ramienia. Odwrócił się ku niej.

– Wierzysz w telepatię? – spytała. Znów się uśmiechała.

– Nie – odrzekł.

– Ja też nie – przyznała. – Ale czy mogę przez minutę udawać, że coś takiego istnieje?

– Pewnie – stwierdził, wracając spojrzeniem na drogę i mając nadzieję, że jego policzki i szyja nie są aż tak czerwone, jak mu się zdaje.

– Może mamy ten sam dylemat, Darwinie – ciągnęła. – Nie jesteśmy wystarczająco młodzi i nowocześni, aby odkryć wszystkie możliwe następstwa zaistniałej sytuacji. Jest jednak pewna korzyść. – Minor nie odwracał wzroku od jezdni. – Zanim poślubiłam Kevina, prowadziłam naprawdę nudne życie jako stażystka Federalnego Biura Śledczego – powiedziała. – Kevin i ja byliśmy sobie wierni, tyle że nam się nie ułożyło. Z wielu różnych powodów nie było od tej pory w moim życiu nikogo…

– Barbara i ja… – zwierzył się Darwin. – Identycznie… Nie miałem… To znaczy… wolałem nie…

Znowu położyła mu rękę na ramieniu.

– Nie musisz mi nic tłumaczyć, Dar. Po prostu chciałam ci powiedzieć, że cię rozumiem. Nie jesteśmy dziećmi. Może cała ta głupia wstrzemięźliwość… twoja i moja… miała jakiś sens. Może dzięki niej dziś uda nam się przeżyć coś szczególnego.

Minor zerknął na nią.

– Mów tak dalej – rzucił – a naprawdę uwierzę w telepatię.

***

Dotarli do domku, gdy zapadł zmierzch. Ostatnie złotoczerwone promienie słońca przebijały się nawet przez prawie zamknięte okiennice.

– Chcesz wypić drinka albo zjeść kolację? – spytał Dar.

– Nie – odparła Sydney. Odpięła od paska kaburę, wyjęła też zza niego trzy magazynki i położyła wszystko na toaletce.

Tyle czasu minęło, odkąd Darwin po raz ostatni pomagał się rozbierać kobiecie, że niemal zdziwiły go guziki po drugiej stronie. Ciało Syd miało piękną złotą barwę. Pocałowali się. Dar przypomniał sobie, jak rozpina się biustonosz i powoli zdjął go. Piersi Sydney były pełne i ciężkie, biodra – szerokie i bardzo kobiece.

– Twoja kolej – powiedziała, pomagając mu zdjąć przez głowę koszulkę, po czym rozpięła pasek spodni. – Odkąd cię spotkałam, zastanawiam się – szepnęła po kolejnym pocałunku, przyciskając się biustem do jego nagiej klatki piersiowej. – Nosisz bokserki, czy wolisz tradycyjne majtki? – Rozpięła mu rozporek i pomogła zdjąć spodnie.

– O rany! – mruknęła.

– Ten zwyczaj został mi od czasów Wietnamu – wyjaśnił. – Wiesz, w dżungli nikt nie nosi bielizny.

– Jakież to romantyczne – stwierdziła ze śmiechem, tuląc się do niego. Prawą ręką dotknęła jego męskości.

Pościele były chłodne. Syd odrzuciła na bok poduszki. Dar całował jej usta, potem szyję, dekolt, piersi i duże sutki. Zanim zaczęli się kochać, spletli palce obu dłoni. Sydney całowała go długo i namiętnie. Ich palce pozostały splecione, nawet gdy kobieta podniosła ręce nad głowę. Jego dłonie leżały na jej dłoniach, jego ramiona na jej ramionach. Jego ciało świadome było każdego centymetra jej ciała.

***

Około dwudziestej trzeciej zjedli kolację. Dar w samym płaszczu kąpielowym podgrzał dla nich steki na grillu przed domkiem, Sydney tymczasem wyjęła sałatkę, usmażyła na patelni pokrojone ziemniaki – byli zbyt niecierpliwi, aby czekać, aż się upieką – i otworzyła butelkę cabernet sauvignon, pozwalając winu pooddychać. Gdy siadali do jedzenia, Darwin był głodny jak wilk. Jego towarzyszka wyglądała na podobnie wygłodniałą.

Uprzytomnił sobie, że zapomniał, jakie to wszystko jest proste. Oczywiście pamiętał przyjemność, jaką daje seks – tę rozkosz trudno zapomnieć – zapomniał wszakże o tysiącu małych przyjemności, łączących się z prawdziwą męsko-damską zażyłością: o leżeniu nago z kobietą w przyćmionym świetle i rozmowie przed ogarniającym po raz kolejny czystym, fizycznym pożądaniem, o wspólnym prysznicu i przekształceniu prostego aktu wzajemnego mycia sobie włosów w jedną z form miłości, o rozbawieniu, jakie wyzwala chodzenie po domu w płaszczach kąpielowych, na boso, a także o zwyczajnym, choć ogromnym apetycie, z jakim zjada się po wszystkim kolację. I o umiejętności odczuwania niekłamanego szczęścia w danej chwili.

Na deser zasiedli przed kominkiem ze szklaneczkami whisky Macallan. Rozpalili w kominku, mimo iż noc była ciepła, rozsunęli też zasłony i otworzyli okna, przez które wpadał do pokoju zapach i szum sosen, śpiew i krzyki nocnych ptaków, a czasem również odległe wycie kojotów. Zostawili niedopitą szkocką i znów przenieśli się na łóżko, gdzie kochali się jeszcze namiętniej niż wcześniej, krzycząc równocześnie z rozkoszy i w tych samych chwilach pokonując kolejne kroki ku wzajemnej bliskości. Później leżeli spokojnie, dotykając się lekko, na mokrym od ich potu prześcieradle. Powietrze pachniało zmieszanym aromatem ich ciał i fizycznej miłości.

– No dobrze, teraz możesz mi powiedzieć – szepnęła Syd.

Darwin podparł się na łokciu.

– Hm… – odparł -…a co mam ci powiedzieć?

– Dlaczego wstąpiłeś do piechoty morskiej i zostałeś snajperem. – Jej oczy błyszczały w zamierającym świetle ognia. Minor szczerze się roześmiał. Czyżby oczekiwał czegoś bardziej… romantycznego? Sydney mówiła cicho i z całą powagą: – Chcę wiedzieć, dlaczego ktoś tak inteligentny i wrażliwy jak młody Darwin Minor przyłączył się do marines i został snajperem.

Przez moment Dar leżał bez ruchu na plecach i patrzył w sufit. Poczuł się dziwnie nieprzygotowany do wyjaśnienia jej powodów tej decyzji, ponieważ nigdy przedtem tego nie robił. Nie wytłumaczył swoich pobudek nawet Barbarze.

– Już ci wspomniałem, fascynowali mnie Spartanie. Chociaż tak naprawdę nie pamiętam już pierwotnych przyczyn tego mojego zainteresowania. – Przerwał na chwilę. – Bałem się… – podjął w końcu. – To znaczy… Byłem zalęknionym dzieckiem. Gdy miałem siedem lat… Pamiętam ten dzień, to popołudnie, pamiętam krawężnik, na którym usiadłem, ponieważ uderzyła mnie nagła pewność, że któregoś dnia umrę. Zrozumiałem to jako siedmiolatek. A byłem już ateistą. Wiedziałem, że nie ma życia po śmierci. No i ta myśl o śmierci cholernie mnie przestraszyła.

– Większość z nas uświadamia sobie prędzej czy później własną śmiertelność – szepnęła Syd. – Chociaż niewiele osób odkrywa ten fakt w tak młodym wieku.

Darwin potrząsnął głową.

– Mój strach nie zniknął. Przeżywałem lęki nocne. Zacząłem się moczyć. Obawiałem się rozdzielenia z rodzicami, nawet kiedy miałem pójść jedynie do szkoły. Miałem świadomość, że nie tylko ja muszę umrzeć, ale także oni. Dumałem, co się stanie, jeżeli umrą podczas mojej lekcji z panią Howe. Byłem w trzeciej klasie…

Syd nie śmiała się. Milczała.

– Więc wstąpiłeś do marines – spytała po dobrej minucie – aby znaleźć odwagę? Aby przezwyciężyć lęk?

– Nie – odrzekł Dar. – Właściwie nie. Wcześnie skończyłem szkołę średnią, potem w trzy lata college z dyplomem z fizyki, ale przez cały ten czas najbardziej interesowałem się takimi kwestiami jak śmierć oraz strach i jego opanowanie. Wtedy właśnie zacząłem czytać o Spartanach i poznałem ich idee związane z kontrolą lęku. – Odwrócił się i popatrzył na kobietę. – Wówczas wybuchła wojna w Wietnamie…

Sydney położyła dłoń płasko na jego piersi. Darwin poczuł chłód jej palców.

– Zatem – powiedziała bardzo cicho – twój wybór padł na piechotę morską.

Minor wzruszył lekko ramieniem.

– Tak.

– Pomyślałeś, że może żołnierze marines posiadają umiejętność panowania nad strachem.

– Coś w tym rodzaju – bąknął, zdając sobie sprawę, jak głupio to wszystko brzmi.

– A posiadają?

Zamyślił się, gryząc wargę.

– Nie – odparł w końcu. – Zachowują charakterystyczną dla Spartan karność i dyscyplinę, próbując żyć i działać zgodnie z podobnymi ideałami, nie mają jednak pojęcia o nauce i filozofii, które legły u podstaw spartańskiego światopoglądu.

– A dlaczego zostałeś… akurat snajperem? – spytała Syd. – Jedyni strzelcy wyborowi, jakich spotkałam, działali w zespołach taktycznych SWAT i FBI. Wszyscy wyglądali mi na swego rodzaju wyrzutków…

– Bo nimi są i zawsze byli – przyznał Dar. – Prawdopodobnie z tego właśnie względu wybrałem tę specjalność. Nawet marines uczą się pracować jako część większego hm… organizmu, a każdy snajper działa sam lub z obserwatorem, jeśli należy do dwuosobowego zespołu. I musi brać pod uwagę tak wiele czynników: teren, prędkość wiatru, dystans, światło… dosłownie wszystko. Niczego nie może zlekceważyć.

79
{"b":"96997","o":1}