Литмир - Электронная Библиотека

– Podczas naszej pracy była strzelanina?

Krótko potem Wietnamczycy zniszczyli radio PRC-45, na szczęście Darwin zdążył wcześniej poprosić o atak powietrzny na czwartą rano. Pierwotny plan wymagał udziału śmigłowca, który zabierze dwóch marines, dwa ciała, dwóch naukowców i ich półtonowy materiał radioaktywny. Podczas tej akcji Amerykanie zamierzali najpierw zrzucić sporą porcję napalmu i bomb kasetowych, potem wokół kompleksu reaktora miały opuścić się śmigłowce szturmowe Huey. Niestety dowództwo wątpiło, czy jeden huey da radę unieść tak duży ładunek, a wysłanie dwóch śmigłowców, którym polecono by wylądować obok siebie w całym tym dymie i ogniu, groziło katastrofą. W końcu zdecydowano się poszukać większej maszyny. Wybrano poszukiwawczo-ratunkowy helikopter sea stallion, tyle że ten musiałby w tym celu przerwać swoje aktualne zadanie, czyli transport ważnych wietnamskich polityków wraz z rodzinami i bagażami z Sajgonu na specjalny lotniskowiec.

Godzina czwarta nadeszła i minęła. Nie było ataku powietrznego, nie pojawiły się ani śmigłowce szturmowe, ani ratowniczy helikopter sea stallion… Darwin czuł, że wraz z nadejściem świtu stracą szansę na ewakuację, szczególnie że żołnierze armii Wietnamu Północnego wyposażeni byli w poważne działka przeciwlotnicze i wyrzutnie naramienne SAM. A żołnierze północnowietnamscy do tej pory znajdowali się już zapewne wszędzie wokół Dalat. Dwadzieścia minut przed szóstą Minor zamienił M-14 z lunetą Starlight na karabin snajperski M40 z dziennym celownikiem teleskopowym Redfield. Pamiętał, że ścierał krew z obiektywu, chociaż nie potrafił powiedzieć, skąd się tam wzięła i do kogo należała. Ledwie ukazała się, po raz drugi w Dalat, różanopalca Jutrzenka – Darowi ciągle przychodziła na myśl ta homerycka fraza – poczuł nadejście katalepsis. Odnosił wrażenie, że za chwilę podda się równocześnie strachowi, jak i własnej żądzy krwi. Zaczynał też powoli tracić nad sobą kontrolę, choć dotąd przez całe swoje krótkie życie potrafił nad sobą panować.

Bombowce nadleciały dokładnie o szóstej czterdzieści pięć. Sześć phantomów zrzuciło tyle bomb napalmowych, że Dar spalił sobie brwi i większość włosów. Śmigłowce szturmowe przybyły, jeszcze zanim ucichł ogłuszający odgłos silników odrzutowców, hueye poruszały się w pionie, ich działka obrotowe ostrzeliwały drzewa we wszystkich kierunkach. Żołnierze armii Wietnamu Północnego strzelali z wyrzutni naramiennych, pociski wylatywały z dżungli dziesiątkami, ciągnąc za sobą dymne smugi niczym wymyślne fajerwerki w Dzień Niepodległości. Śmigłowce szturmowe opadły bardzo nisko, sunąc mniej więcej metr nad trawą i spłaszczonymi ogrodzeniami, dosłownie przechodząc przez ściany płomieni i dopiero wtedy strzelcy otwierali ogień z działek obrotowych. Piloci woleli trzymać maszyny nisko, narażając się na ostrzał z broni ręcznej, niż utrzymywać wysokość, na której śmigłowcowi groziło strącenie.

I wtedy pojawił się sea stallion, rozpraszając dym w skomplikowane spirale, które wręcz zahipnotyzowały wyczerpanego i odrętwiałego Darwina. Prawie zapomniał o konieczności ruszenia ku maszynie, tak bardzo był zafascynowany zawiłymi spiralami i wirami, w które zmieniły dym ogromne łopaty wirników. Po latach wykorzystał matematykę chaosu i za jej pomocą studiował fraktalne odmiany tego zjawiska.

Poza tym, ze wszystkich zdarzeń, które rozpoczęły się kwadrans przed siódmą tego drugiego ranka, Darwin dziś przypominał sobie jedynie jak przez mgłę wyciągającego go z balkonu Chucka, później zaś sam targał ciało sierżanta Carlosa do czekającego helikoptera, podczas gdy jego towarzysz dźwigał ciężkie zwłoki Neda, a następnie wracał, aby pomóc naukowcom w transporcie izotopów i reszty materiałów.

Absolutny priorytet miał, pokryty warstwą zatrzymującego promienie gamma ołowiu, pojemnik zawierający osiemdziesiąt gramów bezcennego plutonu, który można było wykorzystać do celów wojskowych – tak jak kilka lat wcześniej wracający z Księżyca astronauci Apollo musieli zadbać przede wszystkim o próbki skał księżycowych. Chuck podniósł go i pobiegł do helikoptera, podczas gdy Darwin wyciągał z wejścia do reaktora ostatnią skrzynię z odpadami radioaktywnymi.

Minor wciąż zachowywał w pamięci idealnie wyraźny obraz Chucka trafionego tuzinem pocisków, kiedy dym rozproszył się na tyle, że biegnącego Amerykanina dostrzegli zbliżający się do wewnętrznego ogrodzenia wietnamscy snajperzy. Dar zastygł wtedy w miejscu. Wally i John znajdowali się już na pokładzie sea stalliona, on jednak pozostawał na zewnątrz, zaledwie niecałe sto metrów od dwudziestu pięciu wyborowych strzelców armii Wietnamu Północnego, którzy właśnie podziurawili kulkami Chucka. Choć czas wydawał mu się wówczas straszliwie zdeformowany, wiedział, że nie zdąży sięgnąć po karabin ani pobiec, żeby się ukryć. Patrzył na przesuwające się w jego kierunku lufy AK-47. Wydawało mu się, że widzi ich ruch w zwolnionym tempie. Nagle pojawił się nad nimi śmigłowiec szturmowy Huey, także poruszając się osobliwie powoli. Jego działko Gatling obracało się i strzelało milcząco, w każdym razie Darwin niczego nie słyszał; dziesiątki nabojów przelatywały i spadały, błyskając w promieniach wschodzącego słońca. A odbijające się od mosiądzu łusek światło stanowiło naprawdę piękny widok, oczywiście wyłącznie z estetycznego punktu widzenia. Nagle dużą grupę wietnamskich snajperów przesłoniły chmury pyłu. A kiedy pył opadł, wraz z nim runęła na ziemię większość nieprzyjacielskich żołnierzy, jakby powalił ich zamaszysty cios niewidocznego Boga.

Minor przerzucił sobie przez ramię ciało Chucka, porwał z ziemi zbiornik z bezcennym plutonem i pobiegł do helikoptera.

Aż do dziś nie pamiętał lotu powrotnego do czekającego na nich lotniskowca – z wyjątkiem ostatniego spojrzenia na migoczący wśród wirującego dymu reaktor w Dalat. Wszystkie ściany siedmiokondygnacyjnego budynku były mocno podziurawione od kul. W stosunku do grubości ścian otwory były płytkie, lecz bardzo liczne. Worki z piaskiem, które we czterech z takim wysiłkiem wtargali na balkony, kompletnie zniknęły – materiał się rozdarł, piasek rozsypał.

Darwin nie pamiętał też lądowania na lotniskowcu. Niejasno przypominał sobie panujący na pokładzie chaos i chwilę, w której wniesiono go do zatłoczonego szpitala. Wojskowy chirurg, mężczyzna w średnim wieku, spytał go:

– Jak poważnie został pan ranny?

– Nie jestem ranny – odparł Dar. – Drasnęło mnie tylko kilka odbitych pocisków i betonowych odprysków.

Rozcięli mu buty, poprzecinali brudną, pokrwawioną bluzę munduru i spodnie, po czym obmyli i obejrzeli jego poranione ciało.

– Przykro mi, synu – stwierdził chirurg. – Mylisz się, niestety. Masz w swoim ciele przynajmniej trzy kulki z kałasznikowa.

Mimo iż został znieczulony, Minor nie martwił się o siebie. Przecież zaniósł do helikoptera sierżanta Carlosa. Nie mógł więc być poważnie ranny. Pociski AK-47, zanim dotarły do niego, prawdopodobnie straciły większość swojej kinetycznej energii przy uderzeniu w ścianę reaktora albo przejściu przez na wpół pusty worek z piaskiem. Nawet nie pamiętał, że go postrzelono.

Kiedy w końcu zbudził się po operacji i przespanych czterech dniach, powiedziano mu, że ogromny lotniskowiec jest obecnie tak przeładowany uciekinierami, że sprzęt latający, który znajdował się na jego pokładzie – łącznie ze śmigłowcami szturmowymi i sea stallionem, który wyratował ich z Dalat – spychano za burtę, do morza. Trzeba było zrobić miejsce dla kolejnych helikopterów przynoszących ważne osobistości z Sajgonu.

Dar znów zasnął. A po kolejnym przebudzeniu Sajgon upadł i zmienił nazwę na Ho Chi Minh. Ostatni dyplomaci i personel CIA wychodzili na dach amerykańskiej ambasady, skąd zabierały ich helikoptery. Tysiącom wietnamskich sojuszników zabroniono zaś wstępu do budynku, którego bronili ostatni marines. Potem sami marines wsiedli do helikopterów i odlecieli.

W końcu lotniskowiec skierował się do Stanów. Ważni politycy południowowietnamscy spali w kwaterach oficerskich poniżej, podczas gdy setki komandosów i marynarzy dosłownie leżało na pokładzie, tłocząc się pod pozostałymi helikopterami i bombowcami A-6 Intruder, gdzie wszyscy ci wyczerpani wojną żołnierze próbowali się ukryć przed deszczem, który teraz padał niemal bez przerwy.

***

Dar zgodził się opowiedzieć Sydney o Dalat, zasugerował jednak, że najpierw przygotuje dla niej i dla siebie obiad.

– Świetny makaron – zauważyła Syd, kiedy skończyła. Darwin pokiwał głową. Kobieta podniosła w obu rękach kubek z kawą. – Opowiesz mi teraz o Dalat? Znam tylko nagie fakty.

– Niewiele mogę do nich dodać – odrzekł Minor. – Spędziłem tam jedynie czterdzieści osiem godzin w roku 1975. Chociaż poleciałem do Wietnamu kilka lat temu… w 1997. Była to sześciodniowa wycieczka, która zaczęła się w Ho Chi Minh, a zakończyła w Dalat. Amerykanów nie zachęca się do odwiedzania tego kraju, chociaż lot do Wietnamu nie jest oczywiście nielegalny. Można wyprawić się na przykład z Bangkoku liniami wietnamskimi za dwieście siedemdziesiąt dolarów albo za trzysta dwadzieścia wygodniejszym samolotem linii tajskich. W Dalat możesz się zatrzymać w zapluskwionym budynku o szumnej nazwie Hotel Dalat, w tanim podrzędnym hoteliku Minh Tam albo w wietnamskiej wersji luksusowego pensjonatu, który nazywa się Anh Doa. Ja zamieszkałem właśnie w Anh Doa. Miał nawet basen.

– Myślałam, że nie latasz jako pasażer – zauważyła Syd.

– Wyjątek od reguły – wyjaśnił Darwin. – Tak czy owak, wycieczka okazała się bardzo przyjemna. Autokar jechał drogą krajową numer 20 ze stolicy Ho Chi Minh przez Bao Loc, Di Linh i Duc Trong. Głównie wśród ogromnych plantacji herbaty i kawy. Piękne, zielone widoczki… Potem wspięliśmy się na przełęcz Pren, która leży na południowym krańcu płaskowyżu Lang Biang. A za nim jedzie się już prościutko do miasta Dalat. – Sydney słuchała, nie przerywając. – Dalat słynie ze swoich jezior – ciągnął – które noszą takie nazwy jak Xuan Huong, Than Tho, Da Thien, Van Kiep czy Me Linh… śliczne nazwy i cudowne jeziora, chociaż nieco zanieczyszczone przez przemysł. – Kobieta czekała. – Jest tam dżungla – kontynuował – ale ponad miastem i porastają ją przede wszystkim sosny. Nawet lasy i doliny mają magiczne nazwy. Na przykład Ai An, co tłumaczy się jako „las namiętności” albo Tinh Yeu, czyli „dolina miłości”.

66
{"b":"96997","o":1}