Литмир - Электронная Библиотека

Wieczorem piechota dwukrotnie przeprowadziła atak oskrzydlający. Czterej Amerykanie starali się robić wrażenie, że jest ich więcej, biegali więc z balkonu na balkon, od jednych umocnień do drugich i strzelali we wszystkich kierunkach. Musieli uważać, aby się nie poślizgnąć i nie upaść na śliskie betonowe podłoże balkonów. Wietkong dotarł do zewnętrznego ogrodzenia w ostatnich minutach przed zmierzchem. Trzydziestu ludzi znalazło się w pasie pomiędzy pierwszym a drugim ogrodzeniem.

– Czy podłożono tu wcześniej miny? – spytał z nadzieją w głosie Chuck.

– Nie – odparł sierżant Carlos. – To jest jedyne pieprzone niezaminowane miejsce w całym cholernym Południowym Wietnamie.

Trzydziestu żołnierzy piechoty ruszyło do szturmu z krzykiem triumfu. Któryś podniósł flagę północnowietnamską. Wszyscy pędzili ku drugiemu ogrodzeniu. Czterech marines wystrzelało ich jednego po drugim.

Było po północy, kiedy kolejna grupa Wietnamczyków zaczęła się wyczołgiwać z dżungli ku zewnętrznym zasiekom. Podczas szkolenia Dar uczył się, że nowa generacja noktowizyjnych celowników optycznych stanowi w epoce Wietnamu ekwiwalent celowników bombowych typu Nor den z II wojny światowej. Uosabiały zatem najwyższe osiągnięcie techniki. W pierwszych latach konfliktu wietnamskiego mówiło się: „Noc należy do Charliego”. Teraz noc należała do marines.

Dwadzieścia pięć lat po Dalat Dar widzi w „L.L. Bean” albo jakimś innym katalogu ogłoszenie sprzedaży okularów noktowizyjnych za sześćset dolarów i uśmiecha się. W Wietnamie były bezcennym cudem, od którego mogło zależeć czyjeś życie i czyjaś śmierć, a teraz stały się numerem katalogowym NP14328, powszechnie dostępnym produktem, który w ciągu doby dostarcza FedEx. Minor nie mógł oprzeć się pokusie i w którymś momencie rzeczywiście zamówił parę. Odkrył, że stały się lżejsze i skuteczniejsze niż jego stara luneta Starlight, no a ich cena była nieporównywalnie sensowniejsza.

Przez jedno z dużych urządzeń noktowizyjnych Ned obserwował wroga aż prawie do półtora kilometra, a gdy jakiś żołnierz znalazł się w zasięgu ośmiuset metrów, Ned dawał znak Darwinowi i Chuckowi, którzy wyłapywali żółtka przez starlighty i strzelali ze swoich M-14. Sierżant Carlos spoglądał przez drugie urządzenie noktowizyjne, a później natychmiast kosił rzędy nieprzyjacielą z browninga, który strzelał celnie nawet na odległość tysiąca pięciuset metrów.

Owej nocy – co było niezwykłe dla Wietnamu o tamtej porze roku – niebo pozostało całkowicie bezchmurne. Nie było księżyca, ale gwiazdy wyglądały bardzo pięknie.

Drugiego dnia wkrótce po świcie ku reaktorowi ruszyło sześć nowiutkich T-72 i sześć T-55. Za każdym czołgiem kryła się piechota, a z dżungli do Amerykanów strzelali snajperzy armii Wietnamu Północnego.

– Nie wiedziałem, że cholerni północni Wietnamczycy mają aż tyle czołgów w tej pieprzonej armii – skomentował sierżant Carlos, przerywając co chwilę wypowiedź, aby wypluć kawałek przeżutego tytoniu.

W nastawni reaktora Wally i John zmieniali się przy pracy. Gdy jeden przesypiał godzinę, drugi podnośnikiem widłowym przewoził i ładował kolejne partie radioaktywnego materiału. Żaden z czterech marines nie przespał nawet minuty.

Sierżant Carlos przyglądał się czołgom podjeżdżającym do zewnętrznego ogrodzenia, a równocześnie rozmawiał przez radio PRC-45, tak zwany Prick 45. Dzięki temu, w momencie gdy czołgi zbliżyły się drutu kolczastego, nadleciało pięć szybkich bombowców F-4 Phantom i z wysokości sześćdziesięciu metrów spuściło na czołgi bomby burzące. Minor obserwował ze znużeniem i niedowierzaniem, jak wieżyczka pierwszego T-72 oderwała się od czołgu i wzleciała w powietrze ponad dziewięćdziesiąt metrów, czyli wyżej niż leciał phantom; pod wieżyczką wyraźnie widać było wiszące i wierzgające nogi kanoniera.

Kilka czołgów, które przetrwały atak powietrzny, zaczęło się bezsensownie kręcić w kółko. Niektóre w zamieszaniu strzelały do własnej piechoty. Trzydzieści sekund później z amerykańskiego lotniskowca Kitty Hawk nadleciały trzy myśliwce A-4D Skyhawk, które zrzuciły wokół kompleksu reaktora zbiorniki z napalmem. Dym i płomienie utrudniały Darwinowi i pozostałym marines dostrzeżenie uciekających, choć i bez tego Amerykanie wiedzieli, że mało kto przeżył.

***

Pozostałe godziny Darwin pamiętał mniej szczegółowo, chociaż… bardziej trwale.

Coś się stało wtedy z czasem; tylko takie znajdował wytłumaczenie tego dziwnego faktu. Czas się pokręcił, zniekształcił, osobliwie porozciągał – jego zdaniem momentami niemal do nieskończoności czy wieczności – a jednak nadal składał się z momentów, godzin i wypadków, choć nachodziły one na siebie lub z sobą współistniały. Dar odnosił wrażenie, że spadł pod horyzont zdarzeń jednej z czarnych dziur, o których zamierzał po wojnie napisać doktorat.

Rankiem drugiego dnia nastąpiło jeszcze kilka totalnych ataków piechoty. Podczas jednego z nich amerykańskie samoloty spóźniły się o pół godziny i kilkuset żołnierzy armii Wietnamu Północnego – nie partyzantów Wietkongu w czarnych spodniach i bluzach, lecz dobrze odżywionych i umundurowanych, a w dodatku świetnie uzbrojonych żołnierzy, którzy stanowili dumę generała Giapa – dotarło aż do wewnętrznego ogrodzenia. W normalnej sytuacji Darwin i jego towarzysze wezwaliby artylerię z okolicznych baz, tyle że cała amerykańska artyleria opuściła już Wietnam, a wszystkie bazy przejęła Ludowa Armia Wietnamu. Ich „małe Alamo” ratował jedynie fakt, że generał Giap wyraźnie pragnął zdobyć reaktor nietknięty.

Minor zapamiętał, że w trakcie jednego z tych ataków, rankiem drugiego dnia, lufa jego M40 częściowo się stopiła i musiał strzelać z zapasowego karabinu snajperskiego. Ned zginął podczas ostrzału Wietnamczyków tuż przed ostatnim natarciem tamtego ranka, a może tuż po nim. Darwin nie mógł sobie tego dokładnie przypomnieć. Ale zapamiętał kolejność zgonów. Ned otrzymał strzał prosto w oko, gdy spoglądał przez powiększający dwudziestokrotnie celownik optyczny. Było to koło południa. Sierżant Carlos został trafiony w pierś i szyję mniej więcej podczas wieczornej strzelaniny i zmarł, kiedy czerwone słońce zaczęło zachodzić za górę Lang Biang. Chuck zginął od gradu kul zaledwie kilka sekund przed wspięciem się na pokład sea stalliona.

Tej ostatniej nocy, gdy Wally i John wciąż pracowali i ładowali materiały, korzystając z urządzeń do obsługi zdalnej i automatów, Chuck i Dar omawiali plan B. Plan B zakładał przejście na piechotę osiemdziesięciu kilometrów dzielących ich od wybrzeża. Obaj marines wiedzieli, że obecnie nie jest to możliwe. Nie tylko dlatego, że ze wszystkich stron w dżungli otaczały ich przynajmniej dwa bataliony zmechanizowanej piechoty armii Wietnamu Północnego i może ze trzy kompanie Wietkongu. Jakoś zdołaliby ich uniknąć lub zmylić. Tyle że skoro Ned i sierżant Carlos nie żyli, Chuck i Darwin sami nie zdołaliby donieść obu ciał aż do wybrzeża, a równocześnie pomóc obu naukowcom z kilogramami radioaktywnych izotopów, plutonem i co tam jeszcze mieli. Marines nie zostawiają swoich zmarłych sępom.

Wcześniej Minor uważał tę taktykę za szczyt nieprzyzwoitości. Jak można bardziej dbać o zmarłych niż o żywych? Jednocześnie również wiedział, że nie zdradzi tej tradycji i nie zostawi na pastwę wroga Carlosa i Neda.

Wreszcie nastąpił ostatni tego dnia atak Wietnamczyków i ostatni przelot czterech wezwanych bombowców F-4, które zrzuciły bomby napalmowe. Część ładunku zapaliła przybudówki, dżipy i podstawę budynku reaktora. Dar nigdy nie zapomni smrodu palącego się ludzkiego ciała ani własnego wstydu – gdyż z powodu głodu ów zapach wywołał u niego prawdziwy ślinotok. Nie jadł wtedy już od dwudziestu godzin. Palący się ludzie krzyczeli tak przeraźliwie, że chociaż byli oddaleni od Dara co najmniej o czterdzieści pięć metrów, odnosił wrażenie, iż znajdują się zaledwie o parę kroków od balkonu. Wyraźnie pamiętał, że kulił się na podłodze balkonu, przykrywając własnym ciałem snajperski karabin, jakby chronił dziecko przed krzywdą, a tymczasem płomienie wokół budynku wznosiły się na wysokość sześćdziesięciu metrów, czyli nawet ponad dach. Powietrze było tak gorące, że bał się zrobić wdech.

Dwaj marines spędzili drugą noc, przemieszczając się z miejsca na miejsce i spoglądając przez lunety zamontowane na M-14 oraz przez duże urządzenie noktowizyjne na browningu. Wypatrzyli i zastrzelili dziesiątki wietnamskich saperów i zwykłych żołnierzy wypełzających ze wszystkich stron.

– Widziałeś kiedykolwiek Beau Gęste? - zawołał Dar do Chucka podczas przerwy w strzelaninie.

– Co takiego? – odkrzyknął przyjaciel z wyższego balkonu.

– Mniejsza o to – odparł Darwin.

Armia Wietnamu Północnego rozrzucała tymczasem granaty dymne, co było zręcznym posunięciem, gdyż w gęstym dymie niewiele było widać nawet przez mocno powiększające obraz lunety z noktowizorem, tyle że snajperzy wietnamscy również niewiele w tych oparach dostrzegali. Działali zatem także przeciwko sobie. Zwykle gdy wrogi żołnierz znalazł się w zasięgu stu metrów, mimo piekielnej zasłony złożonej z dymu i jasnego blasku otwartych płomieni, albo Chuck, albo Dar zauważał mignięcie zielonkawego munduru i zabijał przeciwnika pojedynczym strzałem. Jeśli znajdowali się akurat po tej samej stronie budynku, współpracowali z sobą skutecznie, wrzeszcząc: „Mój! Mam go!”, niczym domagajacy się piłki zapolowi gracze drużyny atakującej w Małej Lidze.

O drugiej w nocy Wally i John wspięli się po schodach, wyszli na balkon i oświadczyli, że załadowali wszystko na podnośniki. Wystarczy zapakować dżipy i odjechać. Kiedy Darwin wyjaśniał, że plany się zmieniły, Wietnamczycy nie przestawali ich ostrzeliwać. Tysiące kul trafiało w barierki balkonów, worki z piaskiem rozpryskiwały się, a dźwięki uderzających pocisków brzmiały jak spadające na płótno namiotu krople nieustającej ulewy. Rykoszety stanowiły stały element zagrożenia. Obaj marines mocno krwawili z drobnych ran i przecięć, nie sposób bowiem było się uchylić przed każdą odbitą kulą i odpryskami muru. Dar zapamiętał, że Wally zdjął okulary i wycierał je, równocześnie wpatrując się w niego zaczerwienionymi ze znużenia, lecz także szeroko otwartymi w szoku oczyma. Naukowiec ocenił jego rany, po czym spytał:

65
{"b":"96997","o":1}