Obserwator Dara był dwudziestodwuletnim czarnym kapralem z Alabamy. Na imię miał Ned. Ned strzelał więcej od Darwina, ale to Dar zakończył z wyższym wynikiem cały kurs, który składał się z dwustu pięciu godzin oficjalnego szkolenia snajperskiego (teoria), sześćdziesięciu dwóch godzin praktyki, pięćdziesięciu trzech godzin treningu polowego oraz osiemdziesięciu pięciu godzin ćwiczeń taktycznych. Prawdziwym asem w obu oddziałach był sierżant Carlos, starszy od nich, bo trzydziestodwuletni żołnierz, który jako jedyny z ich czwórki brał udział w walce. Obserwatorem Carlosa był inny dziewiętnastolatek imieniem Chuck. Chuck pochodził z kalifornijskiego Pało Alto.
Zaparkowali dżipy w jednej z wielu pustych przybudówek, a podczas gdy dwaj specjaliści atomowi zabierali się do pracy, szybko obejrzeli osobliwie pustą sterownię reaktora. Następnie wspięli się na zewnętrzne balkony, gdzie zamierzali pełnić straż przez następne czterdzieści osiem godzin. Carlos zachwycił się układem reaktora pod kątem ewentualnej strzelaniny. Nad urządzeniami sterowni znajdowały się bowiem dwa pełne, betonowe balkony, jeden na wysokości czwartej kondygnacji, drugi tuż pod samą kopułą na wysokości osiemnastu metrów. Ściany obu balkonów były nieznacznie mozaikowe – w tym sensie, że mniej więcej co dwadzieścia kroków beton podnosił się o metr ponad przeciętną ścianę o wysokości stu dwudziestu centymetrów. Według sierżanta Carlosa powstało w ten sposób coś na kształt blanków. Aby jeszcze lepiej wykorzystać ten efekt, czterech marines szybko wniosło ponad osiemdziesiąt worków z piaskiem z opuszczonych posterunków wartowniczych poniżej, tworząc dzięki nim częściowo przesłonięte i umocnione pozycje strzeleckie.
Żelbetowe ściany siedmiokondygnacyjnej budowli miały trzy i pół metra grubości, a ścianki balkonu – metr dwadzieścia. Chociaż kilka niskich przybudówek stało w pobliżu podstawy budynku reaktora, to balkony znajdowały się wyżej niż ich dachy, a pole ostrzału z balkonów było pełne i niczym nie zakłócone w żadnym kierunku. Na oba poziomy i do głównej sterowni wchodziło się jedynie przez wewnętrzne korytarze i drabiny. Oprócz balkonów budynek reaktora nie został wyposażony w żadne okna.
– Cholera – mruknął sierżant Carlos, gdy zmęczeni skończyli umacniać wybrane stanowiska workami z piaskiem. – Gdyby Davy Crockett, Jim Bowie, pułkownik Travis i reszta tamtych facetów miała bronić z naszymi pukawkami tutejszego reaktora zamiast zasranego, starego Alamo, moi przodkowie nigdy by ich nie powybijali i nie przejęliby fortu.
Wally’emu i Johnowi czterdzieści dwie godziny zajęło wyłączenie reaktora, odnalezienie i załadowanie izotopów oraz odszukanie oznaczonego pojemnika z osiemdziesięcioma gramami plutonu, który mógłby posłużyć do produkcji bomby. Wróg zjawił się przy reaktorze Dalat trzy godziny po marines.
Godzinę po przybyciu Dara porucznik Hale połączył się z nimi przez radio z lotniska. Ośmiu przebywających w budynku komandosów piechoty morskiej – także wyekwipowanych w poważną broń – broniło go przed ostrzałem zbliżającej się grupy wroga. Podejrzewali, że mają do czynienia z batalionem Wietkongu. Pół godziny później człowiek porucznika Hale’a poinformował, że połowa marines łącznie z porucznikiem zginęła, pozostali zaś nadal walczą z wciąż nacierającym wrogiem. Teraz była to ich zdaniem w pełni zmechanizowana kompania armii Wietnamu Północnego. DC-3 niestety odleciał, pozostawiając ich samym sobie. Ludzie Hale’a chcieli się ewakuować, ale ani śmigłowce szturmowe, ani helikoptery nie mogły się zbliżyć do terminalu z powodu potężnego ostrzału przeciwlotniczego z linii okolicznych drzew.
Przez kolejną godzinę Darwin i pozostali trzej marines na balkonach reaktora słuchali odległego terkotu karabinów maszynowych: charakterystycznych serii z M-16 i M60, jeszcze bardziej wyrazistego grzechotu kałasznikowów, czyli AK-47, głośnych, tępych stukotów moździerzy i huku armat czołgowych. Sierżant Carlos powiedział, że po raz pierwszy od przybycia do Wietnamu słyszy kanonady czołgów wroga.
Nagle wszelkie odgłosy strzelaniny urwały się. Cisza była tak straszna, że Minor wręcz poczuł ulgę, kiedy na głównej drodze z Dalat pojawili się pierwsi partyzanci Wietkongu w zarekwirowanych armii wietnamskiej dżipach, a także kilka lekkich pojazdów opancerzonych i rząd ciężarówek.
– Patrzcie na to – zawołał sierżant Carlos.
Browninga M2 kaliber.50, ze specjalnym celownikiem Unertl, umieścili wcześniej na szerokiej ścianie między workami z piaskiem. Kiedy Chuck i Ned obserwowali teren przez powiększające dwudziestokrotnie lunety snajperskie, sierżant Carlos otworzył ogień z browninga do odległej o nieco ponad dwa kilometry kolumny partyzantów. Broń sprawiła się doskonale. Pierwszy pocisk zmienił głowę kierowcy dżipa w rozpryskującą się kulę czerwonej mgły. Pod uderzeniem drugiego pocisku – wyposażonego w materiał wybuchowy – zapalił się zbiornik na benzynę dżipa i auto wybuchło, wzlatując w powietrze na wysokość piętnastu metrów. Trzeci strzał Carlosa przebił lekką stal jadącego za dżipem pojazdu opancerzonego i najprawdopodobniej zabił kierowcę, ponieważ pojazd zboczył w prawo i wpadł z pluskiem do głębokiego rowu nawadniającego. Czwartą kulą sierżant wysadził w powietrze blok cylindrów trzeciego samochodu w rzędzie – dwuipółtonowej ciężarówki, która natychmiast utknęła, blokując drogę reszcie przemieszczającego się za nią konwoju. Partyzanci wyskoczyli z pojazdów i rozbiegli się na wszystkie strony, znikając w dżungli.
Sierżant Carlos kontynuował spokojny ostrzał, podczas gdy pozostali trzej mężczyźni spoglądali przez lunety. Carlos zawsze strzelał tak długo, aż nie został zniszczony lub nie padł na ziemię ostatni z celów. Wszystkie ciężarówki opustoszały, a Wietnamczycy zniknęli. Zapewne wezwali przez radio wsparcie i czekali na armię. Tymczasem sierżant wysadził w powietrze pociskami z materiałem wybuchowym kolejne trzy ciężarówki. Poranne powietrze wypełniły płomienie i dym.
– Zobaczcie, jak bardzo strzały z ponad dwóch kilometrów szkodzą na morale – oświadczył Carlos. Zostawił potężnego browninga, wysłał zespół Dara na niższy balkon, po czym poszedł przygotować własnego M40 do walki na bliższą odległość. Planowali strzelać na siedemset trzydzieści metrów lub mniej.
***
Minor stale słyszał od wszystkich, że historie z czasu wojny zapadają w pamięć i wciąż wracają, toteż wielu byłych żołnierzy opowiada je latami. On sam jednakże nigdy nikomu nawet nie wspomniał o czterdziestu ośmiu godzinach w Dalat. Jego wspomnienie tych dwóch dni leżało mu jedynie na duszy niczym duży, ciężki, nieruchomy kamień.
Zwiadowcy Wietkongu zaczęli do nich strzelać z linii drzew jakieś dwadzieścia minut po zatrzymaniu pierwszego konwoju przez sierżanta. Carlos i Darwin strzelali ze swoich M40 kaliber 7,62 milimetra, mierząc w każdego partyzanta, który wyszedł przed pas dżungli lub zdradził się poprzez błysk lufy karabinu.
Z wyjątkiem huku pocisków z AK-47 uderzających w przybudówki albo tnących żwir pod Amerykanami – tylko nieliczne docierały do ścian budynku reaktora, ledwie je muskając – panował spokój. Dar słyszał niewiele oprócz monotonnych odgłosów M40 i cichych stwierdzeń jego obserwatora Neda: „Trafiony… padł, ale wstał… trafiony, lecz nadal się porusza… zabity… trafiony…”. I tak dalej.
Wczesnym popołudniem około stu żołnierzy Wietkongu opuściło linię drzew i zaatakowało kompleks reaktora. Darwin i sierżant zaczęli od strzelców wyborowych, którzy mieli stanowić wsparcie dla piechoty, strzelając z mniej dokładnych karabinów K-44. Były to nieco zmodernizowane stare, sowieckie karabiny snajperskie M1891/30 Mosin-Nagant kaliber 7,62 milimetra, których w II wojnie światowej używała Armia Czerwona. Gdy dwaj Amerykanie skończyli ze snajperami, rozpoczęli ostrzał saperów, zmierzających w ich stronę z ładunkami do niszczenia zasieków z drutu kolczastego zwanymi bangalore. Uporawszy się z saperami, Minor i Carlos postanowili wyszukać oficerów. Ilekroć jakiś mężczyzna w zielonym mundurze i hełmie korkowym wykrzyczał rozkaz, ponaglił gestem innych żołnierzy lub zamachał pistoletem zamiast zwykłego kałasznikowa, celowali w niego i strzelali. Kiedy przerzedzony szereg Wietnamczyków znalazł się w odległości siedmiuset trzydziestu metrów, czyli nadal ponad sto osiemdziesiąt metrów od zewnętrznego ogrodzenia, Ned i Chuck otworzyli ogień maszynowy ze swoich wyborowych M-14. Szereg pękł, a partyzanci uciekali w stronę dżungli. Niewielu dotarło do pierwszych drzew.
Żołnierze armii Wietnamu Północnego pojawili się kilka minut później. Darwin zerknął przez lunetę obserwatora i zdumiał się. Nigdy wcześniej nie widział rosyjskich czołgów T-55, a jeszcze mniej wiedział o sposobach unieszkodliwiania ich. Dwa pierwsze czołgi posuwały się drogą prawdopodobnie planując wjechać prosto w bramę, roztrzaskać ją i ruszyć dalej, wprost w stronę reaktora. Na razie nie strzelały pociskami czołgowymi kaliber.72. Cała czwórka marines zdała sobie sprawę, że komuniści nie zamierzają ich ostrzelać ani z moździerzy, ani z czołgów. Najwyraźniej ktoś na samej górze postanowił, że reaktor w Dalat należy przejąć, nie uszkadzając przy tym budynku. Darwin rozumiał już wtedy głupotę tej decyzji, ponieważ pociskami z dokładnego moździerza łatwo można było zabić czterech Amerykanów, a na grubych betonowych ścianach w najgorszym razie powstałyby zaledwie rysy i draśnięcia. Pracujący w sterowni Wally i John opowiadali później, że w ogóle nie słyszeli strzelaniny. Na szczęście dla marines, dowództwo armii Wietnamu Północnego wiedziało najwyraźniej jeszcze mniej o reaktorach jądrowych niż ambasador Stanów Zjednoczonych. Kiedy pierwszy czołg znalazł się w zasięgu tysiąca metrów, sierżant Carlos zaczął strzelać pociskami kaliber.50 z materiałem wybuchowym, celując w otwory strzelnicze.
– Żartujesz sobie chyba. – Ned usiłował przekrzyczeć hałas. – Nie zdołasz przecież rozwalić pieprzonego czołgu karabinem snajperskim.
– Ich otwory strzelnicze są co prawda kuloodporne – wyjaśnił Carlos pomiędzy poszczególnymi strzałami – ale nie są nietłukące. A cholernie ciężko prowadzi się taką maszynę, gdy nic nie widać.
Sierżant wystrzelił już osiem pocisków, gdy pierwszy czołg w końcu po prostu stanął. Minutę później żołnierze zaczęli z niego wyskakiwać i biec ku odległej linii drzew. Dar i Carlos strzelali do nich jak do kaczek. Na drugi czołg potrzeba było aż dwunastu pocisków z materiałem wybuchowym, wycelowanych w szczeliny przeziernikowe. Czołg zboczył nagle w prawo i utknął. Załoga pozostała jednak wewnątrz długo po zmroku. Amerykanie czekali cierpliwie. Dopiero po północy Wietnamczycy zdecydowali się wyjść i ruszyć pod osłonę drzew. Dar skorzystał z lunety Starlight i zastrzelił trzech. Trzeci czołg zawrócił wcześniej i ruszył z powrotem do dżungli, w ostatniej chwili posłał jednakże w ich stronę jeden wielki pocisk, pozornie z czystej frustracji, tworząc w zewnętrznym ogrodzeniu okrągły otwór o średnicy metra i podpalając część trawiastego zbocza. Kierowca tego T-55 zrobił błąd; powinien wycofać się, a nie obrócić i odjechać. Sierżant wiedział, co robić. Jednym pociskiem trafił w dodatkowy zbiornik z paliwem na prawym końcu jadącego ku drzewom czołgu. Zbiornik zapalił się i po pancerzu czołgu zaczęły skakać płomienie.