Литмир - Электронная Библиотека

– Więc doszło do zderzenia – odparł Minor.

– Tak. I byliśmy pewni, że odkryją iż kierowca był po prostu pijany.

Dar kiwnął głową.

– Dlaczego tak założyliśmy?

– Był Francuzem – odrzekł Lawrence. Stewart nie podróżował do tych krajów, w których głównym językiem nie był angielski. A Francuzów nie lubił po prostu z zasady.

– Jaki mieliśmy inny powód? – spytał Darwin.

– Och, zdaje mi się, że to Trudy zauważyła ślady skrętu w lewo po wjeździe do tunelu. Po tym skręcie wjechali prosto w betonowy filar, prawie na pewno musiało zatem chodzić o manewr wymijania, który każdy kompetentny kierowca… albo przynajmniej trzeźwy… potrafiłby bez trudu wykonać przy stu kilometrach na godzinę, nie tracąc kontroli nad mercedesem. Ostatecznie to naprawdę bezpieczny samochód.

– Więc wszyscy troje mieliśmy rację w kwestii szczegółów wypadku, łącznie z hipotetycznym dodatkowym samochodem – podsumował Dar. – Ale czy pamiętasz naszą reakcję?

– Och, pamiętam, że przez jakiś czas przeszukiwaliśmy Internet i dzienniki specjalistyczne – odparł Lawrence – i powoli zbieraliśmy fakty. Czytaliśmy także komentarze innych inspektorów ubezpieczeniowych. Większość danych mieliśmy więc dużo wcześniej, niż pojawiły się w sieci czy w wiadomościach.

– Pamiętasz, czy… płakaliśmy? – zamyślił się Darwin.

Stewart odwrócił wzrok od ruchu ulicznego i przyglądał się Darowi przez jakiś czas, który temu wydał się strasznie długi. Potem wrócił wzrokiem na drogę.

– Żartujesz sobie ze mnie?!

– Nie, próbuję sobie przypomnieć naszą ówczesną reakcję emocjonalną.

– Cały świat się wówczas strasznie smucił i wściekał – odrzekł w końcu Lawrence z wyraźną niechęcią. – Pamiętasz z telewizji długie rzędy szlochających osób… dorosłych osób… przed brytyjskim konsulatem w Los Angeles? Odprawiano msze w kościołach, dziennikarze robili wywiady z ludźmi płaczącymi na ulicach. Nie widziałem czegoś takiego od zastrzelenia Kennedyego. Ludzie zachowywali się, jakby umarł im ktoś bardzo bliski: ulubiona ciocia, żona, matka, siostra albo przyjaciółka. To było zupełne szaleństwo. Kompletne wariactwo!

– Wiem – stwierdził Minor. – Tyle że ja pytam, jak my troje reagowaliśmy.

Stewart znowu wzruszył ramionami.

– Sądzę, że mnie i Trudy były naprawdę przykro, że księżna nie żyje. Jest smutno, gdy umiera młoda osoba. Ale Chryste, Dar, to nie było nic osobistego. Chodzi mi o to, że nie znaliśmy tej kobiety. Poza tym, nieco nas rozdrażniła ich beztroska… jej i tego faceta, Dodiego. Dlaczego pozwolili usiąść za kierownicą pijanemu? Po co się wygłupiali, usiłując uciec kilku pieprzonym fotografom? A w dodatku zdawało im się, że nie dotyczą ich prawa fizyki, skoro nie zapięli pasów.

– Zgadza się – przyznał Dar. Przez chwilę milczał. – Pamiętasz, kiedy zaczęły się pojawiać teorie spiskowe dotyczące jej śmierci?

Lawrence wybuchnął śmiechem.

– Tak. Mniej więcej w dziesięć minut po pierwszych wiadomościach, w których podano informację o śmierci. Pamiętam, że gdy wyprowadziłeś już te równania kinetyczne, wpisaliśmy dane w wyszukiwarkę, ponieważ chcieliśmy sprawdzić w Internecie jeszcze więcej faktów i już wtedy ludzie wysuwali rozmaite hipotezy: że księżnę zabiło albo CIA, albo brytyjskie służby specjalne, albo Izraelczycy. Kretyni.

– Tak – powiedział Darwin. – A my zareagowaliśmy… jak?

Stewart znów popatrzył na niego z marsową miną.

– Sprawa interesowała nas raczej w sensie zawodowym – rzucił ostrożnie. – Czy o to ci chodzi? Pod kątem naszych zainteresowań i pracy wypadek był interesujący, a przedstawiciele mediów mieszali detale, jak zwykle zresztą. Zabawnie było odgadywać, co naprawdę się zdarzyło. W wielu kwestiach właśnie my mieliśmy rację. Był drugi samochód, a kierowca trochę wypił. Zgadzała się również prędkość mercedesa w momencie uderzenia. Nie zajmowaliśmy się lamentami żałobników, ponieważ wiedzieliśmy, że sprawę rozdmuchano, gdyż dotyczyła sławnej osobistości, którą ludzie otaczali niemal kultem. Jeśli będę chciał zapłakać po zmarłym, odwiedzę cmentarz w Illinois, gdzie leżą moi rodzice. Widzisz w związku z tym wypadkiem jakiś problem, Dar? Zareagowaliśmy niewłaściwie? To właśnie chcesz mi powiedzieć?

Minor potrząsnął głową.

– Nie – odparł, a chwilę później powtórzył: – Nie, na pewno nie zareagowaliśmy niewłaściwie.

***

W swoim mieszkaniu tego wieczoru Darwin nie mógł się skoncentrować. Żaden z wypadków, które wraz z Lawrence’em badali tego dnia, nie wymagał szczególnych działań związanych z rekonstrukcją. Przypadki postrzału nie zdarzały się w jego pracy zbyt często, nie należały też do incydentów wyjątkowo niezwykłych. Trzy tygodnie wcześniej Dar i Stewart badali zasadność żądania odszkodowawczego, jakie wysunęła rodzina nastolatka, który wepchnął sobie za pas naładowany rewolwer i zdmuchnął przypadkiem większą część własnych genitaliów. Rodzina pozwała szkołę, mimo iż dziewięcioklasista akurat tego dnia wagarował. Matka i jej przyjaciel zażądali dwóch milionów odszkodowania od szkoły, która ich zdaniem ponosiła odpowiedzialność za wypadek, powinna bowiem dopilnować, aby szesnastolatek znalazł się w tamtym czasie na lekcji.

Minor miał też ze dwadzieścia innych projektów, nad którymi mógłby popracować, a chodził po mieszkaniu od ściany do ściany, brał z półki jedną czy drugą książkę, po czym ją odkładał, sprawdzał pocztę elektroniczną i uaktualniał rozgrywki szachowe. Z dwudziestu trzech gier, które toczył, tylko dwie wymagały od niego rzeczywistego skupienia – prawdziwe wyzwanie stanowili dla niego bowiem tylko dwaj przeciwnicy: student matematyki z Chapel Hill w Karolinie Południowej i matematyk, a równocześnie planista finansowy z Moskwy (planista finansowy w Moskwie!). Tenże właśnie moskiewski przyjaciel, Dmitrij, pokonał go już dwukrotnie, a raz rozgrywka zakończyła się patem. Darwin popatrzył teraz na e-mail od Rosjanina, podszedł do stołu, na którym leżała szachownica z rozgrywką, przesunął białego konia Dmitrija i zmarszczył brwi, oceniając efekt. Przez głowę przemknęła mu jakaś myśl.

Telefon od Sydney naprawdę go zaskoczył.

– Witaj, miałam nadzieję, że złapię cię w domu. Masz coś przeciwko towarzystwu?

Wahał się zaledwie ułamek sekundy.

– Nie… To znaczy, pewnie, że nie mam. Gdzie jesteś?

– W korytarzu przed twoim mieszkaniem – odparła Syd. – Policjanci, którzy cię chronią, nawet nas nie zauważyli, gdy wchodziliśmy tylnym wejściem… w dodatku z podejrzaną paczką w rękach.

– Was, gdy wchodziliście – powiedział Darwin.

– Przyprowadziłam przyjaciela – wyjaśniła Sydney. – Mam zapukać?

– Nie, po prostu otwórz drzwi – odparł Dar.

Kobieta rzeczywiście trzymała w rękach podejrzaną paczkę. Minor domyślił się, że Syd przyniosła mu karabin lub strzelbę owiniętą w płótno. Przyjaciel okazał się uderzająco przystojnym Latynosem, kilka lat młodszym od nich obojga. Był jedynie średniego wzrostu, lecz jego muskulatura przywodziła na myśl bejsbolowego pałkarza. Faliste czarne włosy nosił gładko zaczesane w tył, wyglądał szczupło i dobrze w szarej koszulce polo oraz spodniach i wiatrówce khaki. Chociaż na nogach miał buty kowbojskie, wyglądał tak naturalnie, jakby się w nich urodził; w przeciwieństwie do Dallasa Trace’a, który w swoich prezentował się sztucznie. Mężczyzna przedstawił się jako Tom Santana i uścisnął Darwinowi dłoń także w sposób zupełnie inny niż prawnik: podczas gdy Trace usiłował zrobić wrażenie siłą uścisku, Santana był po prostu silny, a jednocześnie zachował umiar dżentelmena.

– Słyszałem o panu, doktorze Minor – oświadczył Tom. – Bardzo podziwiamy pańskie rekonstrukcje wypadków i innych zdarzeń losowych. Dziwi mnie, że nie spotkaliśmy się wcześniej.

– Proszę mi mówić Dar – odparł Minor – i mnie nie przeceniać. Nazwisko Tom Santana jest mi wszakże znane… Zaczynałeś w wydziale CHP, który zajmował się sfingowanymi kolizjami drogowymi, w 1992 roku przeszedłeś do Wydziału do Spraw Oszustw i pracowałeś jako tajniak. Właśnie ty rozpracowałeś i zlikwidowałeś kambodżańsko-wietnamski gang naganiaczy ubezpieczeniowych w 1995 i dzięki tobie trafili do więzienia prawnicy zamieszani w tę sprawę.

Mężczyzna uśmiechnął się. Miał uśmiech amanta filmowego i nie wydawał się ani przesadnie pewny siebie, ani przesadnie nieśmiały.

– A przedtem Węgrów, którzy jako pierwsi w Kalifornii zajmowali się tym samym procederem – powiedział ze śmiechem. – Póki Węgrzy, Wietnamczycy i Kambodżanie obracali się we własnym kręgu etnicznym, nie mogliśmy się do nich dobrać. Ale kiedy zaczęli korzystać z udziału Meksykanów, kiedy zaczęli ich rekrutować jako los toros y las vacas… [(hiszp.) – byki i krowy] jako kozły ofiarne, wtedy mogłem zacząć pracować jako tajniak.

– Ale już nie pracujesz – podsumował Darwin.

Tom pokiwał głową.

– Jestem zbyt dobrze znany. Ostatnie parę lat kierowałem specjalistycznym zespołem wywiadowczym, który badał przypadki oszustw ubezpieczeniowych, a od ubiegłego roku współpracuję z Syd.

Dar wiedział, że ten specjalistyczny zespół wywiadowczy wchodził w skład Wydziału do Spraw Oszustw Ubezpieczeniowych. Tyle że… Sposób, w jaki ten mężczyzna i Syd reagowali na siebie, jak swobodnie się z sobą czuli, jak spokojnie siedzieli na jego skórzanej kanapie, niezbyt blisko, ale i nie za daleko od siebie… Cóż, nie miał pojęcia, co ich dokładnie łączy, ale, do diabła, denerwował się na siebie za to, że na ich widok odczuwa niemal ból i żal. Ile minęło dni, odkąd poznał główną oficer śledczą Olson? Pięć? Sądził, że nie miała przedtem swojego życia? A poza tym… przed czym?!

– Drinka? – spytał, ruszając ku zabytkowej umywalce, której używał jako barku.

Oboje potrząsnęli głowami.

– Wciąż jesteśmy na służbie – wyjaśnił Tom.

Darwin kiwnął głową i nalał sobie nieco dobrej szkockiej, po czym usiadł naprzeciwko nich na krześle od Eamesów. Ostatnie wieczorne promienie słoneczne docierały przez wysokie okna, rozjaśniając pokój czworobokami złotego blasku. Dar wypił łyk whisky, spojrzał na zawiniętą w płótno paczkę i spytał:

48
{"b":"96997","o":1}