Литмир - Электронная Библиотека

– Jezu Chryste – mruknął Lawrence, stając obok zakrwawionego łóżka i patrząc na nasączone krwią poduszki, obryzgany podgłówek i ścianę. – Trzydziestkę ósemkę nieszczęśnik nadal trzyma w ręce. Czy lekarz sądowy sugerował morderstwo zamiast samobójstwa?

Porucznik Rich, który próbował trzymać się za nos, a równocześnie wyglądać dostojnie, skinął tylko głową.

– Mamy zeznanie psychiatry, z którego wynika, że pan Hatton rzeczywiście cierpiał na depresję, paranoję i schizofrenię. Lekarka powiedziała nam, że jej klient, to jest nieżyjący już pan Hatton, sypiał, trzymając broń marki Smith and Wesson kaliber.38 na nocnej szafce obok łóżka. Bał się, że Organizacja Narodów Zjednoczonych planuje inwazję na USA… Wiecie, widywał czarne helikoptery, strzałki na znakach drogowych, dzięki którym jakieś afrykańskie oddziały mają znaleźć drogę do posiadających broń Amerykanów… Zwykłe pierdoły chorego umysłu. W każdym razie psychiatra… tak przy okazji, całkiem ładna babeczka… powiedziała, że celem krótkoterminowej terapii miało być skłonienie pana Hattona do schowania broni w bezpieczne miejsce.

– Domyślam się, że celu nie osiągnęła – odparował Lawrence przez chusteczkę.

– Lekarka twierdzi, że Hatton cierpiał na potężną paranoję, lecz bynajmniej nie miał skłonności samobójczych – wyjaśnił porucznik. – Kobieta jest skłonna zeznać coś takiego pod przysięgą. Ale biedny kretyn brał pięć różnych rodzajów leków, łącznie z doksepiną i flurazepamem o silnym działaniu nasennym. Nieźle go wszystkie razem ogłupiały. Według psychiatry, Hatton zawsze starał się położyć spać przed dwudziestą drugą trzydzieści.

– No i co się zdarzyło? – spytał Stewart, podczas gdy Darwin robił zdjęcia lustrzanką na film trzydziestopięciomilimetrowy.

– Siostra Hattona zadzwoniła do niego trzy minuty przed północą – wyjaśnił porucznik Rich. – Twierdzi, że zwykle nie telefonowała do brata o tak późnej porze, ale miała straszny sen… Przeczuwała jego śmierć.

– Tak? – zadumał się Lawrence.

– Hatton nie odebrał telefonu. Siostra wiedziała, że brał pigułki na sen, więc poczekała do dziewiątej rano i znów zadzwoniła. W końcu powiadomiła policję.

– Nie rozumiem – mruknął Stewart.

Dar kucnął przy ciele. Przez chwilę studiował kąt ułożenia ramienia i skręt nadgarstka, który znieruchomiał w stężeniu pośmiertnym, przyjrzał się też ranie w skroni mężczyzny, a później obszedł łóżko i powąchał poduszkę po drugiej stronie.

– A ja tak – oświadczył.

Lawrence popatrzył na niego, na ciało, na porucznika Richa, a potem znów na ciało.

– Och nie, żartujecie sobie obaj – jęknął w końcu.

– To ekspertyza lekarza sądowego – przypomniał porucznik.

Stewart pokiwał głową.

– Chodzi wam o to, że facet był tak naćpany lekami, że gdy jego siostra zadzwoniła, ażeby mu powiedzieć, iż śniła jej się jego śmierć, Hatton chciał odebrać telefon, lecz przez pomyłkę zamiast słuchawki podniósł z nocnej szafki rewolwer kaliber.38 i strzelił sobie w łeb? Nikt nie zdoła czegoś takiego udowodnić.

– Był świadek – mruknął Rich.

Lawrence zerknął na puste miejsce obok ofiary. Pościel na nim była skotłowana.

– No tak, pojmuję… przynajmniej częściowo.

– Georgio z Beverly Hills – powiedział Dar. Stewart odwrócił się powoli i popatrzył na przyjaciela.

– Twierdzisz, że widząc odbicie po drugiej stronie łóżka i obwąchawszy poduszkę… mimo całego tego smrodu… odkryłeś imię faceta z Beverly Hills, z którym sypiał pan Hatton?

Porucznik roześmiał się wesoło, po czym znów przykrył sobie usta i nos. Darwin potrząsnął głową.

– To damskie perfumy. Georgio z Beverly Hills, tak się nazywają. – Odwrócił się do Richa. – Posunę się dalej w swoich przypuszczeniach. Osoba, która leżała w łóżku z panem Hattonem w chwili wypadku, nie ujawniła się ubiegłej nocy, ponieważ albo jest mężatką albo sytuacja była dla niej kłopotliwa w innym sensie, tym niemniej do tej pory kobieta zdążyła już złożyć zeznanie. Kimkolwiek była, znaleźliście ją dziś rano… i prawdopodobnie nie poprzez obwąchanie wszystkich kobiet w południowej Kalifornii w poszukiwaniu tych skraplających się Georgio.

Porucznik kiwnął głową.

– Dwie minuty po przyjeździe auta patrolowego kobieta się załamała, zaczęła szlochać i wszystko nam opowiedziała.

– O kim wy mówicie? – spytał zaskoczony Lawrence.

– O pani psychiatrze – wyjaśnił Minor. Lawrence spojrzał na ciało.

– Hatton posuwał swoją terapeutkę?

– Nie w chwili wypadku – odparł wesoło Rich. – Kochali się, potem Hatton wziął flurazepam i doksepinę, po czym oboje zasnęli. Psychiatra… pozwolicie, że pominę milczeniem jej nazwisko, chociaż podejrzewam, że usłyszycie je w wieczornych wiadomościach o dwudziestej trzeciej, a później jeszcze wielokrotnie… Tak czy owak, kobieta usłyszała dzwonek telefonu o północy, a następnie odgłos szperania, w końcu pytanie Hattona: „Halo?”. No a potem strzał.

– I oczywiście uznała, że dyskrecja to najwspanialsza cecha psychiatrów – dodał Dar.

– Coś w tym rodzaju – przyznał porucznik. – Zerwała stąd swój tyłek, jeszcze zanim krew się rozprysła. Niestety dla nieszczęsnej babki wścibski dozorca widział, jak odjeżdżała swoim porszakiem jakieś pięć minut po północy.

– Czy siostra Hattona już o wszystkim wie? – spytał Stewart.

– Nie, jeszcze nie – odrzekł Rich.

Minor wymienił spojrzenia z Lawrence’em.

– Dzięki temu proces zyska na atrakcyjności.

Stewart i Darwin wycofali się za porucznikiem do korytarza. Wszyscy wyszli naprawdę szybko i stanęli na moment na balkonie, wdychając pozbawione smrodu powietrze. Lekki wiatr zwiewał z ubrań zapach śmierci.

– Ten wypadek przypomina mi starą historię Helen Keller, która straszliwie sobie poparzyła ucho – zauważył porucznik Rich.

– Jak to zrobiła? – spytał Lawrence, robiąc w notesie z pamięci szybki szkic widzianej przed chwilą scenki i opisując całe zdarzenie.

– Pomyliła telefon z żelazkiem – odparł porucznik i zaczął się śmiać niemal histerycznie.

Stewart i Minor odjechali. Przez długi czas milczeli. Dopiero gdy już byli daleko od San Jose, Lawrence szepnął:

– Chronić i służyć. Ha!

***

Pod koniec jazdy powrotnej do San Diego Dar spytał nagle:

– Larry, pamiętasz, jak kilka lat temu zginęła księżna Diana?

– Lawrence – mruknął Lawrence. – Pewnie, że pamiętam.

– Co o tym mówiliśmy… tak mniej więcej?

Stewart westchnął.

– Hm… niech pomyślę. Pierwsze raporty twierdziły, że mercedes, którym jechała księżna Di i jej facet, pędził z prędkością stu dziewięćdziesięciu trzech kilometrów na godzinę. Od samego początku nam to nie pasowało. Nagraliśmy kilka razy wiadomości, pamiętasz? Potem oglądaliśmy na wideo sprawozdania z miejsca wypadku, zatrzymywaliśmy obraz i porównywaliśmy.

– Nie pasowały nam również szczegóły samego uderzenia – zauważył Dar.

– Zgadza się. Mercedes dość mocno trzasnął w betonową kolumnę tunelu, toteż na podstawie obserwacji jego zniszczeń wiedzieliśmy, że nie mógł jechać z tak wielką prędkością. Poza tym w wiadomościach podawano, że auto dachowało, czego wcale nie potwierdziły zdjęcia.

– Wraz z Trudy ustaliliście, że dach zdjęli strażacy, gdy wydobywali ze środka ofiary – stwierdził Dar.

– Zgadza się. Ty doszedłeś zresztą do identycznych wniosków. Potem obejrzeliśmy zdjęcia dachu i wiedzieliśmy, że wklęśnięcia widoczne w nim od wewnątrz nie mogłyby pochodzić z dachowania. Zdaje się, że przy pierwszym uderzeniu pasażerowie na tylnym siedzeniu podskoczyli i uderzyli głowami w dach.

– A na ile oceniliśmy prawdziwą prędkość podczas najazdu na kolumnę tunelu? Pamiętam, że wzięliśmy pod uwagę rany pasażerów i sprawozdania z miejsca wypadku.

– Niech no pomyślę. Ja chyba powiedziałem, że było to nieco ponad sto kilometrów na godzinę, Trudy uważała, że sto dziesięć, a ty wskazałeś, zdaje mi się, najmniej. Dziewięćdziesiąt osiem?

– A kiedy pojawiły się raporty, okazało się, że racja była po twojej stronie – zadumał się Minor.

– Żaden z reporterów – kontynuował Lawrence – wyraźnie nie miał ochoty o tym wspomnieć, wszyscy wszakże wiedzieliśmy, że księżna Diana przeżyłaby wypadek, gdyby zapięła pasy. No i zapewne wszyscy byliby do dziś żywi, gdyby wypadek zdarzył się w Stanach Zjednoczonych…

– Ponieważ? – spytał Dar.

– Ponieważ zgodnie z przepisami federalnymi i stanowymi wszystkie filary w tunelach osłaniają dodatkowe barierki – odparł Lawrence. – Na pewno pamiętasz, sam o tym wspomniałeś w noc zdarzenia. Nawet wyprowadziłeś na naszym komputerze równania kinetyczne przedstawiające zmniejszenie prędkości podczas uderzenia i pokazałeś w nich, że gdyby mercedes najechał na barierkę, a nie na betonową kolumnę, może zdołałby wykręcić bardziej na środek tunelu, odbić się kilka razy od ściany lub przeciwległej barierki, wytracając powoli szybkość. Gdyby wszyscy pasażerowie poza ochroniarzem mieli zapięte pasy…

– Ale nie mieli – wtrącił cicho Dar.

– No nie. Trudy nazywa to syndromem limuzynowo-taksówkowym – ciągnął Lawrence. – Ludzie, którzy nigdy nie ruszyliby bez zapiętych pasów własnym samochodem, w taksówce lub wynajętej limuzynie nawet na nie nie patrzą. Gdy za kierownicą siedzi wynajęty kierowca, uważasz, że nic ci się nie może stać.

– Trudy nawet zapamiętała film dokumentalny, na którym księżna Diana zapinała pas, kiedy prowadziła własne auto – zauważył Darwin. – O czym jeszcze dyskutowaliśmy?

Stewart podrapał się po podbródku.

– Zakładam, że powiesz mi kiedyś, po co właściwie zadajesz te wszystkie pytania. Hm… niech no pomyślę. Wszyscy się zgodziliśmy, że paparazzi nie mieli nic wspólnego z wypadkiem. Przecież mercedes z łatwością mógłby umknąć fotoreporterom na motocyklach albo ich staranować; kierowca i pasażerowie nawet by tego nie poczuli. Tyle że wszyscy podejrzewaliśmy obecność na miejscu drugiego pojazdu. Podobno kierowca limuzyny stracił panowanie w tunelu, usiłując uniknąć kolizji z innym samochodem.

47
{"b":"96997","o":1}