– To chyba najprzytulniejszy pokój, jaki w życiu widziałam – oświadczyła.
Wóz miał zaledwie pięć i pół metra długości oraz dwa metry szerokości, ale przestrzeń wykorzystano z dużą pomysłowością. Po prawej stronie mieściła się mała toaleta, na ścianie północnej, pod oknem – niewielki zlew, na południowej „część jadalna” w postaci barowego stolika połączonego z ławką, całą zachodnią zaś zajmowało przymocowane do ściany łóżko pod półkulą starych szybek okiennych. Niski kopulasty sufit połyskiwał, ponieważ wyłożono go pomalowanymi na kolor miodu drewnianymi listewkami. Do ścian przybito różne kołki i haki; na dwóch z nich Dar powiesił przyniesione latarnie. Wysokie łóżko wyglądało na bardzo wygodne, szczególnie dzięki leżącej na nim domowej narzucie utworzonej z pozszywanych kwadratów i ułożonych na obu końcach ogromnych poduszek. Szuflady wsuwały się w boazerię pod materacem.
– Nie ma tu niestety prądu – wyjaśnił Darwin – jest jednak woda, gdyż działa instalacja wodno-kanalizacyjna. Pociągnęliśmy linię od tego samego zbiornika, z którego korzysta domek. Obawiam się, że nie będziesz miała prysznica ani wanny… wiesz, nie było miejsca… ale nie krępuj się używać dużego prysznica w domku.
– Czy twój pan McNamara przebudował także ten wóz? – spytała Syd, siadając na drewnianej ławce i popatrując przez maleńkie okna na ostatnie minuty zachodu słońca. Dzięki niewielkiej przestrzeni w wozie można się było czuć jak pod pokładem bardzo małej, lecz przytulnej łodzi.
Dar potrząsnął głową – My… to znaczy moja żona i ja zbudowaliśmy go latem przed katastrofą. W magazynie „Architectural Digest” przeczytaliśmy artykuł o pewnej ekipie z Montany. We trzech – projektant wnętrz, stary ranczer i budowlaniec – skupowali stare baskijskie wozy służące niegdyś do przewozu owiec i przerabiali je w takie… hm… przyczepy. Zamówiliśmy więc u nich taki wóz, który przerobili według naszego projektu, a później rozmontowali, wysłali do Kolorado i tam znów zmontowali. Identycznie postąpiłem z wozem, kiedy przeprowadzałem się tutaj.
Sydney popatrzyła na niego z uwagą.
– Używaliście go kiedykolwiek… we troje?
Darwin znów zaprzeczył.
– Kupiliśmy posiadłość w Górach Skalistych niedaleko Denver, tyle że było to tej zimy, kiedy urodził się David, a potem… no cóż, jednym słowem, nigdy nie zdążyliśmy w tym wozie pomieszkać.
– Ty jednak w nim zamieszkałeś – zauważyła Sydney. – Tutaj. Zupełnie sam.
Minor skinął głową.
– Tyle że miałem coraz więcej pracy w weekendy – dodał. – A ponieważ pracowałem głównie na komputerze, wolałem zbudować domek, niż doprowadzać do wozu elektryczność.
– Dobry wybór – oceniła Syd.
– Czysta pościel i poszewki na poduszki są w szufladach pod łóżkiem. – Dar zmienił temat. – Tam też leżą czyste ręczniki. I nie ma tu myszy. Byłem tutaj w ostatni weekend i wszystko dokładnie posprzątałem.
– Nie przejęłabym się myszami – odparła kobieta.
Darwin otworzył szufladę, wyjął pudełko długich kuchennych zapałek i zapalił latarnie. Stare drewno natychmiast rozjarzyło się słodkim, miodowym ciepłem – wszędzie, a w szczególności na kopulastym suficie.
– Dwupalnikowy piecyk jest na propan-butan – powiedział Minor. – Taki, jakie mieliśmy na obozach. Nie ma lodówki, toteż łatwo psujące się produkty trzymam w domku. Latarnie są bezpieczne, więc możesz je zostawić włączone, nawet kiedy wyjdziesz, wtedy jednak weź latarkę. – Otworzył kolejną szufladę, wyjął z niej latarkę i położył ją na łóżku. Ruszył do drzwi. – Kiedy się już rozgościsz, zapraszam do domku na gorącą herbatę. O ile tylko masz ochotę.
– Nadal zostało nam mnóstwo akt do przejrzenia – odparła Syd. Dar skrzywił się. – No dobrze, idź już, idź – dodała. – Zgodnie z twoją radą rozgoszczę się w tej cudownej małej chatce, posiedzę tu sobie przez chwilę, a potem przyjdę.
Darwin wziął kilka zapałek.
– Zapalę latarnie na dworze, więc będzie jasno.
W odpowiedzi kobieta uśmiechnęła się bez słowa.
***
Zjawiła się w domku dopiero godzinę później, przebrana z eleganckiego kostiumu w dżinsy, flanelową koszulę i sportowe buty. W kaburze przy pasku miała pistolet, kaliber dziewięć milimetrów.
Na dworze zapadły już kompletne ciemności, a w powietrze zaczął wpełzać typowy dla górskich regionów wieczorny chłód. Minor rozpalił ogień w ogromnym kominku i włączył stary magnetofon szpulowy, na którym odtwarzał taśmy z muzyką klasyczną. Nie pomyślał wcześniej o selekcji, po prostu włączył taśmę, która już leżała na szpulach – tak jak robił zwykle po przyjeździe do domku. Miał na tej taśmie zestaw pięknych kawałków: Adagietto, część czwartą Piątej Symfonii Mahlera, drugą część Drugiego Koncertu Fortepianowego Brahmsa, drugą część Siódmej Symfonii Beethovena, trzecią i czwartą część Symfonii Włoskiej Mendelssohna, Andante z Koncertu na skrzypce i orkiestrę, opus 64 Mendelssohna w wykonaniu Kyoko Takezawy, dwa utwory Kyrie Eleison - jeden z Missa solemnis Beethovena, drugi z Requiem Mozarta, kilka utworów fortepianowych w wykonaniu Mitsuko Uchidy i Vladimira Horowitza (łącznie z Darwina ulubionym, etiudą cis-moll opus 2, numer 1 Skriabina z nadzwyczajnego albumu Horowitz w Moskwie), arie operowe nagrane przez Ying Huang z Londyńską Orkiestrą Symfoniczną oraz lżejsze kawałki, które ta sopranistka nagrała z oboistą Heinzem Holligerem i orkiestrą.
W ostatniej sekundzie Dar wystraszył się jednak, że oficer śledcza uzna, że usiłował narzucić romantyczny nastrój, z jej miny natychmiast wszakże wywnioskował, że naprawdę lubiła muzykę poważną.
– Mozart – powiedziała, słuchając wspaniałego wykonania Requiem. Kiwnęła głową, po czym podeszła do Darwina i przyłączyła się do niego przy ogniu, zajmując drugi fotel naprzeciwko.
– Masz ochotę na gorącą herbatę? – spytał. – Może być zielona, miętowa, śniadaniowy earl grey, czarny lipton…
Syd przeniosła wzrok ku zabytkowemu barkowi przy kuchennym kontuarze.
– Czy nie stoi tam butelka macallana? – odpowiedziała pytaniem.
– Rzeczywiście – przyznał Dar. – Prawdziwa słodowa szkocka.
– Jest prawie pełna – zauważyła Sydney.
– Nie lubię pić sam.
– Ja uwielbiam whisky – zwierzyła się.
Darwin podszedł do kontuaru, wyjął z kredensu dwie kryształowe szklanki do whisky i nalał do każdej nieco szkockiej.
– Z lodem? – zapytał.
– Do dobrej słodowej? – zdziwiła się Sydney. – Jeśli się zbliżysz do kostki lodu, to się obrażę.
Minor skinął głową i wrócił przed kominek. Bursztynowy płyn w szklaneczkach pięknie połyskiwał. Przez kilka minut oboje siedzieli w milczeniu i delektowali się doskonałą whisky.
Zaskoczony Dar uprzytomnił sobie nagle, że towarzystwo tej kobiety sprawia mu ogromną przyjemność i że pojawiło się między nimi lekkie, tym niemniej rosnące fizyczne napięcie – a może tylko świadomość napięcia. Myśl ta naprawdę go zaszokowała, gdyż we własnej opinii zawsze różnił się w poglądach na te sprawy od większości mężczyzn. Mógłby się oczywiście podniecić na widok nagiej kobiety, nieobce było mu także pożądanie towarzyszące erotycznym snom. Pomijając zwykłe fizyczne pobudzenie, do prawdziwego, głębokiego podniecenia potrzebował jednak czegoś więcej niż tylko nagości partnerki. Jeszcze zanim spotkał swoją żonę, nigdy nie pojmował, jak można pragnąć osoby, której się nie zna, nie rozumie, nie…
A później pokochał Barbarę. Zapragnął Barbary. Kochał jej twarz, głos, rude włosy, niewielkie piersi, różowe sutki, rudawe włosy łonowe i jasną karnację – wszystkie te elementy razem składały się na jego miłość, wszystkie one stały się źródłem jego uczucia, troski i pożądania. Podczas dekady, która upłynęła od śmierci żony, odnosił wrażenie, że coraz bardziej się odsuwa od znalezienia kogoś podobnego i coraz bardziej oddala się od niego możliwość poczucia pożądania drugiej osoby. Teraz wszakże sączył whisky i nie mógł wprost oderwać wzroku od łagodnie oświetlonej blaskiem ognia Syd Olson, która siedziała naprzeciwko niego wygodnie rozparta w klubowym fotelu, z pledem za głową. Zauważył kształt jej piersi pod koszulą, oczy błyszczące ponad połyskującym kryształem szklaneczki ze szkocką i…
– …to wszystko przypomina? – pytała kobieta.
Dar potrząsnął głową – dosłownie – aby pojąć sens jej słów.
– Przepraszam – bąknął w końcu. – Co mówiłaś?
Sydney rozejrzała się po rozjarzonym pokoju. Małe halogenowe lampki oświetlały półki z książkami i dzieła sztuki. Światło ognia odbijało się w licznych oknach. Jedna z biurowych lamp obrzucała kręgiem światła stół do pracy na drugim końcu długiego pokoju.
– Spytałam, czy wiesz, co mi to wszystko przypomina?
– Nie – odparł cicho Minor. Jego ciałem wciąż targały fale seksualnego i emocjonalnego pobudzenia, poza tym ogarnęło go nieodparte uczucie, że Syd powie za chwilę coś, co ich do siebie zbliży, a następnie odmieni na zawsze ich życie. Czy tego chciał, czy nie. – Co ci to wszystko przypomina?
– Och, jeden z tych głupich filmów akcji, w którym gliniarzowi zlecono opiekę nad jakimś świadkiem, więc policjant wywozi nieszczęśnika gdzieś daleko w las, z dala od wszelkiego wsparcia. Wiesz, instalują się w domu pełnym wielkich okien, jakby sami chcieli ułatwić robotę snajperowi – tłumaczyła Sydney. – A potem nagle gliniarza kompletnie zaskakuje odkrycie, że ktoś do nich strzela. Widziałeś Kevina Costnera i Whitney Houston w Bodyguardzie?
– Nie – odrzekł Dar.
Kobieta potrząsnęła głową.
– Durne filmidło. Scenariusz został pierwotnie napisany dla Steve’a McQueena i Diany Ross… taka obsada chyba bardziej by mi odpowiadała. Steve McQueen na ekranie przynajmniej udawał, że myśli. – Darwin przełknął ślinę i nic nie powiedział. Jego towarzyszka również milczała przez chwilę. Wyglądała na zatopioną w myślach. W końcu wzruszyła ramionami. – Trzymasz jakąś broń w domku?
– Masz na myśli pistolet?
– Na przykład.