Литмир - Электронная Библиотека

– Co ci narzekający odkryli zapewne, kiedy udali się do lasu w okularach noktowizyjnych – dodała Syd.

– Zapewne. Organizator pomyślał jednak, że bezpieczniej będzie oddzielić widownię od lasu i skał. Z tego też względu wezwał Larry’ego i Trudy.

– Pracują dla organizatora?

– Nie.

– Dla firmy ubezpieczeniowej, odpowiedzialnej za bezpieczeństwo koncertu?

– Nie.

– Dla Metalliki?

– Nie.

– Poddaję się – sapnęła Sydney. – Powiedz mi po prostu, czyj tyłek jedziemy chronić?

– Firmy, która wyprodukowała ogrodzenie – odparł Dar.

Większość uczestników koncertu wychodziła, Dar jechał więc pod prąd, gdy skierował land cruisera w piaszczystą drogę ku strefie koncertowej. Członkowie zespołu Metallica od dawna zajmowali się tym, czym się zajmują muzycy rockowi, gdy nie stoją na scenie, kilkudziesięciu oszołomionych, odurzonych alkoholem lub narkotykami fanów nadal jednak kręciło się przed pełniącym funkcję estrady podestem. Minor dostrzegł światła awaryjne przy tylnej ścianie wąwozu i skierował się w tamtą stronę. Funkcjonariusz kalifornijskiej policji drogowej zatrzymał ich w bramie niższego ogrodzenia, które oddzielało trawiasty obszar miejsc siedzących od „erotycznego” lasu, obejrzał ich dokumenty w świetle mocnej latarki, po czym przepuścił dalej.

Pojazdy służb ratowniczych – liczne radiowozy CHP z włączonymi migaczami, dwa ambulanse, auto szeryfa, dwa samochody holownicze pomocy drogowej i w pełni wyposażony wóz strażacki – zebrały się przy wąskim końcu wąwozu, który miał kształt litery „V”. Na dziesięć i dwanaście metrów wyrastały tutaj daglezje zielone, przesłaniając gwiazdy i szczyty ścian skalnych. W stożkowych światłach rzucanych przez reflektory toyoty i w światłach awaryjnych Dar dostrzegł rozbite pozostałości leżącego dachem do dołu pikapa, na pierwszy rzut oka jakiegoś starszego modelu forda 250. Zaparkował land cruisera, wziął z tylnego siedzenia mocną latarkę i wraz z Sydney poszli w stronę świateł, jeszcze dwukrotnie się legitymując, zanim minęli grupki nadgorliwych policjantów i pasy otaczającej miejsce wypadku żółtej taśmy.

Podszedł do nich Lawrence.

– Cholera – zagaił Minor. – Jak to możliwe, że zjawiłeś się tutaj przede mną?

Stewart uśmiechnął się głupawo pod wąsem.

– Bez swojej acury nie jesteś już taki szybki, co?

– Syd, pamiętasz Larry’ego Stewarta z porannego zebrania? – spytał Darwin.

– Lawrence’a – poprawił go Lawrence. – Dobry wieczór, pani Olson.

– Witaj, Lawrence – odparła kobieta. – Co tutaj mamy?

Mężczyzna mrugał przez chwilę powiekami zarówno z zadowolenia, jak i zaskoczenia, w końcu odpowiedział:

– To, co widać. Jeden pieruńsko roztrzaskany ford F-250. Kierowca nie żyje. Wyrzuciło go przez przednią szybę. Przeleciał na oko dobrze ponad dziesięć metrów. Zmierzyłem odległość krokami, więc pewnie nie jest dokładna. – Zamachał latarką, wskazując na tłum ludzi stojących i kucających wokół leżącego pod drzewem trupa mężczyzny.

– Wjechał w ciemnościach w lico urwiska? – spytała Syd.

Lawrence potrząsnął głową. W tym momencie dołączył do ich funkcjonariusz CHP.

– Sierżancie Cameron – stwierdził zdumiony Dar. – Nieźle się dziś w nocy oddaliłeś od domu.

– Ho, ho, ho, czyż to nie nasz zabójca mercedesów – odciął się Minorowi Cameron. Dotknął palcami otoka czapki i lekko skłonił głowę w kierunku Syd. – Witam, pani Olson. Nie widziałem pani chyba od zebrania specjalnej ekipy dochodzeniowej w ubiegłym miesiącu? – Zaczepił kciuki w pasie, aż zaskrzypiała skóra. – No cóż, dorabiałem sobie tutaj jako ochroniarz i akurat gdy skończył się koncert, ktoś znalazł ten bałagan.

– A ktoś słyszał, jak doszło do wypadku? – spytał Dar.

Sierżant potrząsnął głową.

– Tyle że to nic nie znaczy. Podczas koncertu Metalliki, przy takich wzmacniaczach i kolumnach na ful, można by tu zrzucić bombę atomową wielkości tej w Hiroszimie i nikt by niczego nie usłyszał.

– Alkohol? – spytał Lawrence.

– Widziałem w rozbitym pikapie plus minus dziesięć pustych puszek po piwie. Na siedzeniu pasażera i pod fotelem – odparł Cameron. – Osiem czy dziewięć innych jest wokół ciała… może wyleciały wraz z kierowcą.

– Mógł wjechać w ścianę skalną? – spytała Sydney. Obaj – Lawrence i sierżant Cameron – równocześnie potrząsnęli głowami.

– Wiedzieliście stan pikapa? – spytał Stewart. – Roztrzaskał się. Spadł stamtąd.

– Przejechał nad urwiskiem?! – zdziwiła się Syd. – Z góry?

– Przekoziołkował tyłem, skoro skończył w takiej pozycji – wyjaśnił Dar. – Dlatego kierowcę wyrzuciło w kierunku zachodnim… to znaczy w stronę sceny. Pikap wylądował tylną częścią nadwozia… sami zobaczcie, jak mu się pogięła karoseria. Zanim zmiażdżyła się kabina, kierowcę wyrzuciło niczym korek z butelki szampana. Sydney Olson podeszła bliżej zgniecionego forda i obserwowała, jak ekipa ratownicza kończy mocować do podwozia linki dwóch pojazdów holowniczych.

– Proszę się nie zbliżać – zawołał do niej jeden z funkcjonariuszy CHP. – Będziemy go teraz podnosić.

– Zrobiłeś zdjęcia? – spytał Dar Lawrence’a.

Stewart kiwnął głową i poklepał swojego nikona.

– Teraz będzie interesująca część – powiedział bardzo cicho.

– Co będzie…? – zaczęła Syd, po czym dorzuciła: – Och mój Boże! – Pod wrakiem pikapa leżało ciało drugiego mężczyzny. Głowę, prawą rękę i prawe ramię ofiara miała tak zmiażdżone, że wydawały się prawie płaskie. Lewa ręka nosiła ślady licznych złamań, do których prawdopodobnie doszło przed zmiażdżeniem. Mężczyzna nosił podkoszulek, lecz od pasa w dół był nagi, a dokładnie mówiąc, miał spodnie opuszczone do kostek nad roboczymi butami. Tuzin reflektorów i latarek nakierowano na zwłoki, a Sydney Olson znów powtórzyła: – Och mój Boże.

Nogi mężczyzny i obnażony tors były podrapane w setkach miejsc. Z uda wystawał scyzoryk. Rana najwyraźniej mocno wcześniej krwawiła. Z pasa mężczyzny zwisał niezdarnie zawiązany sznur do bielizny, a wokół ciała i na nim leżało go jeszcze ze trzydzieści metrów. Z odbytnicy trupa wystawał zaś gruby konar ostrokrzewu.

– Tak – mruknął Dar. – Interesujące.

Wykonano fotografie i zrobiono pomiary. Policjanci i sanitariusze chodzili po terenie i dyskutowali, dyskutowali i chodzili. Lekarz sądowy i lokalny koroner stwierdzili zgon i niektórzy obserwatorzy głośno wyrazili ulgę. Ludzie spierali się głośno i zastanawiali nad szczegółami dziwnego wypadku.

– Nikt nie ma żadnego cholernego tropu – wyszeptał sierżant Cameron.

– To szaleństwo – oceniła Syd. – Zakrawa na zemstę kultu satanistów.

– Nie, nie sądzę – powiedział Minor i poszedł porozmawiać ze strażakami.

Pięć minut później przynieśli długą strażacką drabinę i rozciągnęli ją aż do szczytu urwiska, niewidocznego dla stojących na dole widzów z powodu gęstych gałęzi. Darwin, Lawrence i dwóch funkcjonariuszy CHP wspięło się po drabinie z silnymi latarkami. Po kolejnych pięciu minutach zeszli z drabiny – wszyscy, z wyjątkiem Dara, który pozostał prawie osiem metrów nad nimi i dał znak dowodzącemu strażakowi. Drabina obróciła się ku grubym konarom drzewa i Minor uchylił się przed nimi, a następnie poświecił latarką tam i z powrotem.

– Tutaj – zawołał w końcu.

Sydney zmrużyła oczy, patrząc w górę, mimo to nie mogła dojrzeć, czego Darwin dotyka i co fotografuje. Stewart spoglądał przez małą lornetkę, którą wyjął z kieszeni na piersi koszuli khaki.

– Co to jest? – spytała Syd.

– Slipki tego faceta. Wiszą na gałęzi – odparł Lawrence. Przepraszam – dodał, po czym wręczył kobiecie lornetkę. – Chcesz popatrzeć?

– Nie, dzięki.

Kwadrans później dyskusje się skończyły, ciała włożono do worków na zwłoki i zaniesiono na noszach do oddzielnych ambulansów. Wszyscy wydawali się usatysfakcjonowani. Stewart wrócił do land cruisera z Darem i Sydney. Jego isuzu stał zaparkowany tuż za autem Minora.

– W porządku – oświadczyła Sydney Olson z lekką irytacją w głosie. – Nie rozumiem tego. Nie słyszałam, o czym rozmawiałeś z funkcjonariuszami. Co się tu, do diabła, zdarzyło?

Obaj mężczyźni zatrzymali się i zaczęli mówić jednocześnie.

– Mów – powiedział w końcu Darwin. – A w każdym razie zacznij.

Stewart kiwnął głową. Rozłożył ręce, wielkimi dłońmi do góry.

– Okej – powiedział. – Przede wszystkim trzeba wspomnieć, że ci dwaj faceci wypili osiemnaście albo dwadzieścia puszek piwa, po czym postanowili… mówiąc subtelnie… zakłócić koncert. Nie wiedzieli niestety o istnieniu starej drogi pożarowej, zdecydowali zatem, że wjadą po zmroku drogą na tyłach. Tyle że drogę tę ogrodził ostatnio nasz klient, toteż obecnie stoi tam ponadtrzymetrowy płot.

Syd spojrzała z powrotem na skryte w ciemnościach urwisko skalne. Pracownicy służb drogowych podnosili właśnie roztrzaskanego pikapa na platformę.

– I przypadkowo przejechali przez ogrodzenie? – spytała osobliwie cienkim głosem.

– Nie. – Lawrence potrząsnął głową. – Wycofali pikapa do płotu i kierowca, chociaż chudszy, podsadził kumpla. Tyle że na górze było naprawdę ciemno i kiedy tamten znalazł się po drugiej stronie, odkrył tam wielometrowy spad. No i spadł na te gałęzie…

– I to go zabiło? – spytała Sydney.

Stewart znów zaprzeczył.

– Nie, spadając, uderzył w dużą gałąź na wysokości około dwunastu metrów. Wtedy zapewne złamał sobie rękę. Zawiesił się na tej gałęzi za bokserki i część paska.

– Ciągle nie zdawał sobie sprawy, jak wysoko się znajduje – dodał Dar. – Patrząc w dół, w ciemność, widział szczyty niższych drzew i prawdopodobnie krzewy, na które później spadł.

– Więc wyrwał się z bokserek – dorzucił Lawrence.

– I zleciał kolejne sześć metrów – stwierdziła Syd.

– Właśnie – przyznał Stewart.

– Ale nie zginął – ciągnęła kobieta, przemawiając już pewniejszym tonem, który sugerował, że Sydney wie, co mówi.

– Rzeczywiście – zgodził się Lawrence. – Tylko strasznie się podrapał, ponieważ spadł na gałęzie. W dodatku wtedy też własny nóż wbił mu się na kilka centymetrów w udo, a konar ostrokrzewu w dupę. Wybaczcie słownictwo.

21
{"b":"96997","o":1}