Diana pomyślała, że nie można w prosty sposób przenosić sztuki na życie. Jakieś analogie na pewno istnieją, ale to nie wystarczy. Z tą myślą znowu wsłuchała się w śpiew, tym razem Candiope: „Musimy poddać się woli bogów i rozstać się na zawsze. Bez ciebie jednak czeka mnie wieczny smutek i zgryzota."
Orion odpowiadał: „Och, okrutne rozstanie, tracę to, co cenię. Już lepiej rozstać się z tym życiem."
I znowu słowa zbyt mocno dotknęły rzeczywistości. Mit z całą pewnością żywił się prawdą. Dookoła przecież było tylu nieszczęśliwie zakochanych. Czy ona też dołączy do ich grona?
Pod koniec arii Oriona Diana nie była już w stanie wstrzymać łez. W sali rozległy się brawa. Sam król podszedł do niej i podał jej chusteczkę.
– Nie przejmuj się tak, pani. To tylko historia, co?
– Muzyka była naprawdę wzruszająca, najjaśniejszy panie – powiedziała wycierając oczy.
– Tak, pan Bach to prawdziwy mistrz – zgodził się król. -Ale myślę, że łzy biorą się z czegoś innego, co? Popatrz, pani, kobiety zamężne nie płaczą. Czas zdecydować się na małżeństwo, co?
Diana starała się ukryć panikę i skłoniła się lekko królom
– Tak trudno mi kogoś wybrać, sire – rzekła. – Tylu we koło wspaniałych i odważnych mężczyzn.
– To prawda, to prawda – zgodził się łaskawie król, pocierając policzek. – Musisz jednak podjąć decyzję, co? Dla własnego dobra. Żeby nie popaść w melancholię.
– Za parę tygodni, sire – poprosiła. Jednak król pokręcił stanowczo głową.
– O, nie, pani! Dla własnego dobra, co – powtórzył. – Założę się, że kiedy pierwszy raz się tu pojawiłaś, nie byłaś tak blada.
Do diabła z bielidłem i pudrem! Przecież chodziło o to, £eby odstraszyć kandydatów! Zrozumiała, że oni wcale nie zwracają uwagi na jej wygląd. Przyciągał ich tytuł i majątek.
– Przynajmniej tydzień, najjaśniejszy panie!
– Dobrze, wobec tego po balu maskowym, co? – zgodził się łaskawie Jerzy.
Diana chciała krzyczeć, że przecież do poniedziałku zostało zaledwie dwa dni. Nie mogła jednak spierać się z królem. Pochyliła więc tylko głowę.
– Tak jest, sire – bąknęła.
– Jeśli sama się nie zdecydujesz, pani, wybierzemy za dębie – dodał jeszcze monarcha na pożegnanie.
Diana starała się nie wpadać w panikę. Zostało jej mało czasu. Musi działać. Sama nie wiedziała, co robić. Udać chorobę? Nie, król zbyt często o tym wspominał, a przy tym patrzył na nią znacząco. Z całą pewnością uzna ją za niezrównoważoną, jeśli będzie w ten sposób chciała uniknąć małżeństwa.
Gdyby mogła spędzić choć trochę czasu z Beyem! Może zdołałaby go przekonać do prawdziwego małżeństwa. Bała się, że jeśli zostanie do niego zmuszony, nigdy nie będą razem szczęśliwi.
W końcu, kiedy znalazła się w swoim pokoju, zmyła far-be, i puder z twarzy. Stanęła wyprostowana przed lustrem. Jej cera była równie zdrowa jak przedtem. Musi pamiętać, ze jej ród wywodzi się od Ironhanda. Ma jeszcze dwa dni. Na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie.
Lord Randolph znowu przegrywał w karty „U Lucyfe-ra"kiedy do stolika dosiadł się jakiś Francuz. Powiedział, ze nazywa się Dionne i pochodzi z prowincji. Nosił też niemodną brodę i wąsy, więc Somerton uznał, że to prawda.
Oto doskonały kandydat do oskubania, pomyślał.
Zagrali raz i drugi, ale to lord wciąż przegrywał. Francuz dziwił się swojemu szczęściu, a dług Somertona wciąż rósł. Ojciec znowu wpadnie we wściekłość, kiedy zobaczy rachunek.
Nie, tym razem będzie inaczej. Przecież powie mu o lady Arradale i jej majątku. Głupia gęś z tym swoim północnym akcentem. Nic nie szkodzi, i tak będzie ją trzymał w domu i postara się, żeby miała zajęcie przy dzieciach. Jaka szkoda, że oprócz majątku nie będzie jej mógł pozbawić tytułu.
Tyle pieniędzy, pomyślał. Lecz kiedy wyłożyli karty, znowu okazało się, że Francuz wyprzedził go o parę oczek.
Rozmawiali po francusku, ponieważ Dionne nie znał angielskiego, co było typowe nie tylko dla prowincji.
– Monsieur? – Podsunął mu tabakierkę z kości słoniowej.
Somerton zażył tabaki, a potem kichnął. Była doskonalej jakości. Może jednak Dionne skłonny byłby udzielić mu niewielkiej pożyczki.
– Nie musisz się, panie, przejmować takimi małymi przegranymi – ciągnął Francuz. – Słyszałem, że masz poślubić bogatą dziedziczkę.
A więc w Londynie już o tym mówiono? Być może sam król rozpuścił te wieści.
– Tak, to ustalone – rzekł lord Randolph.
– Przyjmij gratulacje, panie. Chociaż słyszałem też, że lady Arradale może wybrać lorda Rothgara.
Somerton zacisnął pięści. Niedoczekanie! Markiz i tak należał do najbogatszych ludzi w Anglii.
– Przecież wszyscy wiedzą, że lord Rothgar nie chce się żenić.
Dionne rozłożył ręce i poruszył śmiesznie wąsami, tak jakby łaskotały go w twarz.
– Ludzie się zmieniają – zauważył.
– Bzdura – warknął Somerton wracając do gry. – Markiz będzie się musiał obejść smakiem. Lady Arradale obiecała już mi swoją rękę. We wtorek ogłosimy nasze zaręczyny.
Francuz podniósł w górę kielich wina.
– Wobec tego wszystkiego najlepszego, panie!
Ten gest nie pozostał nie zauważony. Wszyscy zaczęli mu gratulować. Miał tutaj wielu znajomych. Jednak lord Ran-dolph nie cieszył się zbytnio. Wciąż chodziło mu po głowie, że lord Rothgar też może interesować się hrabiną. Widział, co prawda, że ona nie zwracała na niego uwagi, ale markiz był jedną z najpotężniejszych osobistości w kraju. Jeśli zechce, będzie mógł wymóc na królu, by oddał mu jej rękę.
Godzinę później de Couriac wsunął się kuchennymi drzwiami do ambasady. W swoim pokoju odkleił sztuczną brodę i wąsy. Musi pamiętać, żeby je trochę przystrzyc, bo za bardzo łaskoczą.
W głowie miał wspaniały plan. Do licha z D'Eonem. Jeśli mu się uda, zdobędzie uznanie króla i będzie całkowicie bezpieczny. Przybył do Londynu z rozkazami od ministra spraw zagranicznych. Miał doprowadzić do śmierci lorda Rothgara i jednocześnie skompromitować D'Eona. Teraz uda mu się zrobić jedno i drugie, a także pomścić biedną Susette.
Tak, śmierć Rothgarowi i cierpienie hrabinie! Jednak wiedział, że nie może działać sam. Kto w ambasadzie poszedłby na współpracę? De Couriac spojrzał w lustro i uśmiechnął się do swego gładkiego oblicza.