– Więc być może, nie powinieneś, panie, mieć dzieci -zauważyła tylko.
– Sam tak uważam, najjaśniejsza pani. Chociaż królowa nie wyciągnęła żadnych konsekwencji
wobec Rothgara, to jednak postanowiła traktować go surowo.
– Co więc cię tu przywiodło, skoro nie lubisz dzieci? Markiz nie sprostował, chociaż było to dla niego krzywdzące.
– Pomyślałem, że lady Arradale może będzie chciała uzupełnić swoją garderobę przed balem, najjaśniejsza pani – odparł. – O ile wiem, nie spodziewała się balu maskowego. Mój sekretarz przyjmie od niej zamówienie i dostarczy wszystko, czego zażąda.
– Lady Arradale? – królowa zwróciła się do niej chłodno. – Co powiesz, pani, na taką propozycję?
Diana najchętniej poszłaby do kupców z Beyem. potrzebowała żadnych pośredników. Oboje najlepiej sobie poradzili.
– Rzeczywiście brakuje mi stroju na bal, najjaśniejsza pani
Charlotte zmarszczyła brwi. 288
– Tylko po co załatwiać to przez służącego – rzekła, jakby zgadując myśli hrabiny.
W tym momencie pojawił się lord Randolph, powiewając białym kocykiem, który w końcu dostał od jednej ze flużących. Był bardzo poirytowany, kiedy okazało się, że tmly Durham już opuściła towarzystwo.
– Odnieś, panie, kocyk – poleciła mu królowa. – Albo nie zostaw go tutaj. Pójdziesz, panie, z lady Arradale i panią Haggerdorn do sklepów bławatnych. Możecie też skorzystać z usług królewskich krawców. Są przyzwyczajeni do krótkich terminów.
Rothgar stał nieporuszony. Dianie chciało się płakać. Głdyby za nim nie pobiegła, spędziliby razem jedną lub dwie godziny. A tak będzie musiała wysłuchiwać komplementów albo przechwałek Somertona.
Na pociechę przypomniała sobie ich pocałunek. Uzna-la ze było warto i że czuje się teraz silniejsza.
Natomiast nie miała najmniejszej ochoty na zakupy, chociaż londyńscy kupcy ustępowali podobno jedynie paryskim. Usłuchała jednak królowej i już po kilkunastu minutach była gotowa do wyjścia.
Pojechali otwartym koczem lorda Randolpha. Oczywi-SCIE na Bond Street, która była o tej porze potwornie za-
tloczona. Diana początkowo miała zamiar załatwić wszyst-tko szybko, ale potem stwierdziła, że jest to dobra okazja, by ostudzić nieco jego małżeńskie zapały.
– To tylko parę drobiazgów – poinformowała go, wcho-dzac do pierwszego składu.
Spędziła tu chyba ze trzy kwadranse, cierpliwie wybie-rajac każdą rzecz. Kiedy stamtąd wyszli, lokaj aż uginał się pod ciężarem pudeł.
– O następny kupiec! – ucieszyła się, widząc kolejny skład. Jakże myliła się, co do reakcji Somertona. Już wcześniej lord niemal się oblizał na widok zawartości jej portmonetki, a teraz jego oczy aż zabłysły z niedowierzania. Następny? – zdziwił się.
Do diabła, ten podstęp najwyraźniej jej się nie udał. Zwłaszcza, że miała już dosyć ciągłego tłoku i przekrzykiwania się. Wolała wrócić do swojego pokoju i spędzić trochę czasu w samotności, rozpamiętując pocałunek. To prawda, że to raczej i ona pocałowała Beya, ale cóż to było za uczucie…
– Nic ci nie jest, pani? – usłyszała głos Somertona. Może wykorzystać ten moment i jednak zakończyć zakupy.
– Trochę źle się czuję. Ten tłok i gwar. Nie mamy tego w Yorkshire – rzekła zbolałym głosem. – Może przejdziemy od razu do krawca.
Ta wizyta okazała się nadspodziewanie miła, gdyż w salonie prawie nie było ludzi. Na wzmiankę o tym, że przysłała ich królowa, mistrz natychmiast odesłał czeladnika, który zajął się nimi po wejściu, i przeprowadził Dianę i Ran-dolpha do oddzielnego pokoju z miękkimi krzesłami. Tutaj poczęstował ich porto oraz ciasteczkami i rozpoczął prezentację strojów. Pokazał też lalki, którymi dysponował.
Diana zauważyła, że lord Randolph wcale się nie nudził. Pił wino i patrzył tępo w- ścianę, nawet nie rozglądając się dookoła. Dopiero teraz zrozumiała, jak ciężkim wyzwaniem było dla niego wymyślanie komplementów.
Modele, którymi dysponował krawiec, wcale jej nie odpowiadały. Dopiero na jednym z rysunków odnalazła to, o co jej chodziło.
– Grecki kostium, pani? – zdziwił się mistrz Mannerly. To prawda, że stają się modne, ale…
– To może być bogini Diana, prawda? – przerwała mu. Mannerly zastanawiał się przez chwilę.
– Masz rację, pani. Sprytny pomysł! Lord Randolph nawet nie drgnął na swoim miejscu.
Z całą pewnością nigdy nie słyszał o bogini Dianie, chociaż dziś rano parę razy nazwał ją boginią.
– Czy strój ma być z jedwabiu, czy wolisz, pani, raczej len z Man, żeby wyglądał autentyczniej? – spytał jeszcze mistrz igły.
– Wolę len – odparła.
Po ustaleniu dalszych szczegółów, Mannerly zapewnił, ze strój będzie gotowy na poniedziałek i że sam przyjdzie do pałacu na przymiarkę. Znaczyło to tyle, że nie będzie oczywiście tani. Jednak Diana była zadowolona z wyboru. Czy coś jeszcze, pani?
Skinęła głową. Wszystkie możliwe dodatki – powiedziała. – Maska i pomalowany na srebrny kolor łuk i strzały.
Mistrz Mannerly zanotował to w swoim kajecie i jeszcze raz zapewnił ją, że strój będzie gotowy na czas. Diana juz w nieco lepszym nastroju opuściła pracownię krawiecka Cieszył ją strój bogini. Przypuszczała, że Bey zrozumie zawartą w nim aluzję.
– Jesteś, pani, czarująca, kiedy się cieszysz – usłyszała tuż obok głos Somertona.
Zupełnie zapomniała o jego istnieniu i traktowała go mniej więcej tak, jak lokaja, który stale jej towarzyszył. Pomyślała, że powinna przynajmniej trochę obrzydzić mu malżeństwo.
– To dlatego, że uwielbiam zakupy – stwierdziła. – Moja matka często narzeka na wysokość rachunków.
Jako twój mąż nigdy nie będę tego robił. Lord Randolph zrównał się z nią i dla podkreślenia wagi swoich słów położył dłoń na piersi. Diana już chciała wark-ac, że nie miałby do tego najmniejszego prawa, ponieważ pieniądze nie należą do niego, ale po namyśle rzekła tylko:
– Mogę ci, panie, obiecać to samo. Zdziwienie Randolpha szybko przeszło w gniew:
– Jak mogłabyś to robić?! – niemal wykrzyknął. Diana przystanęła na chwilę i spojrzała na niego
Uśmiechem.
– Czy chcesz powiedzieć, panie, że ignorowałbyś moje zyenia? – spytała kokieteryjnie.
Lord Randolph zagryzł wargi. Widać było, że intensywnie myślał nad odpowiedzią.
– Oczywiście spełniałbym wszystkie twoje życzenia, pani. Ee, czy to znaczy, że się zgadzasz?
– Na co?
– Na nasz ślub – odparł. – Ich Królewskie Moście popierają ten projekt.
– Nie.
Diana uniosła lekko suknię i ruszyła w dalszą drogę. Somerton szedł za nią. W końcu dotarli do kocza i lord Ran-dolph rzucił się do przodu, chcąc jej otworzyć drzwiczki.
– Ale przecież powiedziałaś, pani…
– To były teoretyczne rozważania – przerwała mu i wsiadła do kocza. – Jedziemy!
Woźnica strzelił batem i czwórka koni ruszyła przed siebie. Somerton w ostatniej chwili wskoczył do środka i zajął swoje miejsce naprzeciwko.
– Bawisz się ze mną, pani – mruknął niechętnie. – Po powrocie do pałacu poinformuję króla o naszym ślubie.
– A ja zaprzeczę.
Lord Randolph z westchnieniem spojrzał na Hagger-dorn, która przez cały czas czekała na nich w koczu.
– Przyznasz, pani, że lady Arradale zgodziła się mnie poślubić?
– Nie odniosłam takiego wrażenia – odparła Niemka.
– A poza tym, kobiety są niestałe – Diana przywołała jeden ze stereotypów. – Mam chyba prawo zmienić zdanie.
– Więc przyznajesz, że myślałaś o ślubie! – triumfował Somerton.
Nie, nie był głupi, jak jej się początkowo wydawało. W niektórych sytuacjach potrafił wykazać zadziwiający spryt. Teraz, żeby uniknąć zastawionej przez niego pułapki, sama musiała udać idiotkę.
– Och, panie, a czemu miałabym nie myśleć? Muszę przyznać, że mi się podobasz, ale… Ale są też inni konkurenci. Potrzebuję czasu. Każdy mężczyzna ma jakieś zalety i muszę je wszystkie poznać.
Lord Randolph wziął ją za rękę.
– I tak mam ich najwięcej – stwierdził z błyskiem w oku. -Powiedz, pani, „tak", a pozbędziesz się wszelkich trosk.
I sporej części swoich pieniędzy, pomyślała Diana.
– Mój zmarły ojciec zawsze powtarzał, że nie mogę w pośpiechu podejmować ważnych decyzji – rzekła z westchnieniem. – Nakazał, bym czekała co najmniej tydzień…
Somerton ścisnął dłoń hrabiny, a następnie puścił ją i rozsiadł się wygodnie na swoim miejscu.
– Dobrze, wobec tego tydzień – zgodził się. – Ale daj mi, pani, znać, gdybyś zdecydowała się wcześniej. Będę czekał.
Tak, pomyliła się co do niego. Mimo braku wykształcenia, Somerton nie należał do ludzi głupich. W sprawach finansowych był zapewne okrutny i bezwzględny. Jak dobrze, że pojechała z nim na te zakupy. Inaczej mogłoby minąć sporo czasu, zanim by go w pełni doceniła.
Diana powróciła do pałacu, który w tej chwili wydał jej się schronieniem. Wiedziała, że lord Randolph nie może zmusić jej do małżeństwa, ale też zdawała sobie sprawę z tego, że odparcie jego ataków nie będzie łatwe. Zwłaszcza, że w dalszym ciągu będzie musiała się zachowywać jak „prawdziwa dama".
Na szczęście tego dnia nie musiała już przyjmować żadnych zalotników. Królowa zażądała bowiem dokładnej relacji z wizyty u kupców i krawca. Chciała też obejrzeć przywiezione rzeczy.
Po południu natomiast wystawiono na cześć lady Arra-dale fragmenty pierwszej opery Johanna Christiana Bacha, zatytułowanej „Orione", w której występowała bogini Diana. Hrabina starała się spożytkować ten czas na przemyślenie swojej sytuacji, ale muzyka szybko ją uwiodła. Dzięki niej zapomniała o swoich kłopotach, a ponieważ znała łacinę, z której wywodził się współczesny włoski, mogła bez problemów śledzić fabułę.
Orion pragnął poślubić dziewczynę imieniem Candio-pe, ale zazdrosna bogini sama chciała go uwieść. Cała historia oparta była na znanym micie, w którym Diana na końcu zabijała Oriona.
Czy jej związek z Beyem mógłby się skończyć w ten sposób?
Słuchając fragmentów opery bardziej utożsamiała się._ z Candiope niż z Dianą. Tą ostatnią mogli być król i kro-Iowa, nakłaniający ją do małżeństwa z kim innym. Ale monarcha pragnął przecież, by poślubiła Rothgara.