Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zmarszczyła czoło, a w jej oczach pojawił się smutek. Będzie musiała powiedzieć Beyowi o tym, co zaszło. Na pewno będzie bardzo rozczarowany. Może nawet wycofa się ze swojej obietnicy… Nie, wiedziała, że jest człowiekiem honoru i nigdy tego nie zrobi. To jej będzie przykro korzystać z jego pomocy.

Nie chciała, aby ich ślub był grą konwencji. Pragnęła, by dla nich obojga oznaczał miłość i wierność. Aż do ostatniego tchu.

Podróż do rodzinnej siedziby zajęła mu trzy godziny. Był to doskonały wynik, ale musiał po drodze zmienić konia. Dzięki szybkiej jeździe mógł zapomnieć o kłopotach, a także o czekającym go spotkaniu z Ellą Miller.

Biedna kobieta.

Może ucieszy ją przynajmniej to, że będzie teraz miała stałą pensję pó mężu i dom do końca życia, pomyślał zsiadając z konia na dziedzińcu posiadłości w Abbey. Rozejrzał się dokoła. Za sobą miał pałac, a przed sobą żyzne ziemie Mallorenów. Czy nie lepiej by było zostać tutaj, zamiast próbować wpływać na losy kraju? Przecież i tak, koniec końców, potoczą się one swoim torem. Taki mały trybik jak on może tylko chwilowo coś zatrzymać lub zmienić.

Jak zwykle podczas niezapowiedzianych wizyt, obstąpili go różnego rodzaju zarządcy, chcący przedstawić stan majątku. Wysłuchał wszystkich, a ponieważ wiedzieli już o śmierci Millera, mógł ich po jakimś czasie pożegnać i skierować do czworaków. Pani Miller była dzielną kobietą. Przyjęła w milczeniu jego kondolencje i tylko jej puste oczy świadczy o tym, że cierpi. Rothgar poinformował ją o wszystkim, co postanowił, a następnie udał się do pałacu.

Rezydencja Mallorenów potrzebowała gospodarza lub… gospodyni. Do niedawna to Elf pełniła tę funkcję, ale wraz z małżeństwem musiała z niej zrezygnować. Markiz zdecydował w końcu, że napisze do paru kuzynek – starych panien, z propozycją objęcia tej funkcji. Wybierał tylko te, które mogły uznać to za zaszczyt.

Jednak, tak naprawdę, potrzebował żony. Tylko ona byłaby w stanie właściwie zadbać o jego interesy.

Wbrew swej woli pomyślał o lady Arradale i postanowieniu króla, by wydać ją jak najszybciej za mąż. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że nie zawleką jej do ołtarza w czasie jego nieobecności, pragnął jednak trzymać rękę na pulsie. Postanowił zaraz wracać. Przedtem chciał przynajmniej zajrzeć do pałacu i trochę odpocząć.

Rozkazał przygotować świeże konie i poprosił o śniadanie do swego gabinetu. Zamierzał przejść do tej części pałacu, ale już na schodach zmienił zdanie i ruszył wyżej, do swoich dziecięcych apartamentów. Nie chodził tam od dziesięciu lat, od kiedy to Cyn i Elf przenieśli się do „dorosłej" części siedziby Mallorenów.

Zatrzymał się w korytarzu, który wydał mu się zapuszczony i nieprzyjemny. Nowe pokolenia dzieci nie będą już się tu wychowywać, pomyślał. Bryght zatrzyma syna w Candle Ford, a kto wie, co stanie się z dziećmi Cyna?

Wszedł do pokoju niemowlęcego, który upodobnił się z czasem do zakurzonej rośliny. Pełno tu było zieleni i różu, ale wszystko to przytłumione i wyszarzałe. Nawet kołyski wydawały się przeznaczone dla starców.

Rothgar pchnął jedną z nich. Następnie podszedł do drugiej i ją również wprawił w ruch. Pamiętał jeszcze, że wszystko w tym pokoju wydawało mu się większe. I tylko ta nowa istotka, z małymi paluszkami i wielkimi świecącymi oczami, wydawała mu się mniejsza i delikatniejsza od niego samego.

Czekał na chwilę, kiedy powie na niego „brat".

Ludzie później mówili, że nie może niczego pamiętać, ale on przechowywał w głowie obrazy tego, co się stało. Widział matkę w szkarłatnej sukni, pochyloną nad kołyską. Nikt nie wiedział, dlaczego przyszła wówczas do pokoju maluchów, zamiast, jak zwykle, poprosić, by przyniesiono jej dziecko. Pamiętał, że kazała wyjść służbie, ale jemu pozwoliła zostać. Później często zastanawiał się, dlaczego to zrobiła. Dałby wiele, żeby wiedzieć, jakie ma zamiary przynajmniej parę minut wcześniej.

Starałby się krzyczeć. Protestować.

Matka po prostu podniosła małą Edith. Dziewczynka, być może wyczuwając jej nastrój, zaczęła płakać. Matka nie zważała na jej płacz. Nie zważała na nic. Po prostu usiadła z małą w fotelu i najspokojniej – Rothgar nigdy nie mógłby tego zapomnieć – zadusiła dziecko. W pokoju nastąpiła cisza.

Chciał krzyczeć, ale nie mógł. Przez chwilę patrzył na matkę, a potem rzucił się na nią, chcąc wydrzeć Edith z jej rąk. Ona jednak odepchnęła go z siłą wariatki, tak że poleciał przez cały pokój. Jęknął głucho, choć nie poczuł bólu. Przeszedł na czworakach do drzwi, otworzył je i wybiegł na korytarz.

Chciał krzyczeć, ale przerażenie ścisnęło mu gardło. Biegł do ojca, w nadziei, że on zajmie się całą sprawą. Jeszcze wtedy nie rozumiał, że mała Edith umiera. Być może, gdyby udało mu się wytłumaczyć znajdującym się w pobliżu służącym, co się stało, odratowaliby małą. Albo gdyby ojciec był gdzieś blisko…

Markiz wzdrygnął się i zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Dotknął czoła i ze zdziwieniem stwierdził, że się spocił. Obie kołyski wciąż jeszcze się poruszały, chociaż pierwsza już tylko nieznacznie.

Za chwilę stanie.

Jej ruch zakończy się na zawsze.

Nie będzie już kolejnego pokolenia Mallorenów wychowującego się w tym domu.

Wyszedł z pokoju i skierował się na schody. Chciał już jechać do Londynu. Dopiero w holu przypomniał sobie o śniadaniu i wrócił na pierwsze piętro. Musi coś zjeść, jeśli chce szybko dojechać z powrotem.

Tylko po co? Żeby chronić Dianę? Przecież i tak nigdy nie zostanie jego żoną. Prawdziwą żoną, poprawił się w myślach. Kołyska na górze już na zawsze pozostanie pusta.

– Macierzyństwo jest prawdziwym cudem, lady Arra-dale – mówiła królowa. – Mam nadzieję, ze już wkrótce się o tym, pani, przekonasz.

Znajdowały się w ogrodach królewskich. Roczny ksiązę był w centrum uwagi wszystkich dam dworu. Diana robiła dla niego właśnie wieniec ze stokrotek i, prawdę mówiąc, zupełnie nieźle się bawiła.

– Chciałabym mieć dzieci, najjaśniejsza pani – zapewniła Diana, która w dodatku wiedziała, kto powinien być ich ojcem.

Królowa zmarszczyła czoło.

– Lord Rothgar bardzo zmartwił mego męża – westchnęła. – Wiesz, pani, że nie chce mieć potomstwa?

Diana poczuła, że serce podskoczyło jej w piersi. Oto nadarzyła się wspaniała okazja, żeby poplotkować o markizie. Ciekawe, co inni sądzą na temat jego postanowienia?

– Słyszałam, że ma ku temu… powody – zauważyła. Inne damy dworu przysłuchiwały się rozmowie, acz bez

zaciekawienia. Prawdopodobnie temat ten nie należał tutaj do nowych.

– To prawda, jego matka zamordowała swoje drugie dziecko. – Charlotte aż wzdrygnęła się na myśl o tym. -Na pewno pokutuje za to w piekle. Ale lord nie powinien się tym tak bardzo przejmować.

Nie przejmować się? Matką w piekle? Królowa chyba zbyt wiele od niego wymagała.

– Zamordowała! – westchnęła tylko Diana-aktorka, udając omdlenie.

Królowa spojrzała na nią ze zdziwieniem.

– Nie mówił ci o tym, pani?

Teraz przyszedł czas na udawane znudzenie i brak zainteresowania tematem.

– Och, znamy się bardzo mało, najjaśniejsza pani – wyjaśniła. – Tak naprawdę miałam okazję rozmawiać z nim tylko w podróży.

I to nie tylko porozmawiać, pomyślała, przypominając sobie wspólnie spędzoną noc.

– Och! – Królowa krzyknęła na widok małego księcia, który potknął się o jakiś kamień. – Chodź tutaj herzliebl Pokaż mi swój wianuszek!

Malec „przyszedł" prowadzony przez dwie damy dworu. Jego matka zachwyciła się wianuszkiem, a potem znowu włożyła mu go na głowę.

– Wiele kobiet na pewno zazdrości pani tej podróży, lady Arradale – dodała po chwili królowa. – Sporo jest takich, które oddałyby wszystko, żeby móc z nim…

– Po flirtować, najjaśniejsza pani? – spytała Diana, wymawiając z obrzydzeniem to słowo. Wciąż grała mniszkę. Kobietę nieprzywykłą do mężczyzn.

Charlotte spojrzała jej prosto w oczy, jakby chcąc sprawdzić, czy nie udaje. Następnie zacisnęła usta i przeniosła swój wzrok gdzieś daleko, poza ogród.

– Czy zaskoczyłoby cię, pani, gdyby to właśnie jego wybrał król?

W jej uszach zagrały weselne dzwony, a dusza wzlecia-ła gdzieś pod niebiosa. Diana nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Dopiero po chwili dotarło do niej, że ślub wymuszony nie jest żadnym ślubem.

– Mój mąż uważa, że to doskonały pomysł – dorzuciła jeszcze królowa.

Diana ściągnęła brwi, udając, że się zastanawia.

– Ale dzieci, najjaśniejsza pani! – zauważyła, udając, że się przy tym czerwieni.

Królowa uśmiechnęła się do siebie.

– Porozmawiamy o tym… za rok. Nie chcesz chyba powiedzieć, pani, że markiz ci nie odpowiada? – Charlotte zgromiła ją wzrokiem.

Hrabina skłoniła się lekko.

– Nie, najjaśniejsza pani, ale…

– Żadnych „ale". – Odprawiła ją machnięciem ręki. – Jesteś, pani, wolna.

Diana uniosła nieco suknię i oddaliła się tyłem. Stała się już całkiem biegła w tej sztuce. Gdyby się potknęła, cały dwór śmiałby się z niej przez najbliższe tygodnie.

Miły nastrój związany ze spacerem pękł jak szklana bańka. Diana zaczęła krążyć po ogrodzie niczym lwica w klatce. Parę razy, kiedy zbliżyła się do ogrodzenia, przyszło jej do głowy, że chętnie by stąd uciekła.

Między innymi dlatego, by przekonać Beya, żeby się z nią ożenił.

Z miłości, nie z obowiązku.

Przybyła tutaj, żeby udowodnić królowi, że nie stanowi zagrożenia dla kraju i że nie jest szalona. Miała nadzieję, że później zyska wolność. Nie spodziewała się, że król zechce ją od razu wydać za mąż. I to za człowieka, którego kochała z całego serca. Sytuacja stawała się niezwykle skomplikowana.

W dodatku, w jaki sposób ma o tym wszystkim powiadomić Beya?! Początkowo myślała, ze po prostu napisze do niego list. Bała się jednak, że nie potrafi odpowiednio zaszyfrować wiadomości. Wybrała pseudonimy dla króla, królowej i D'Eona, ale oni dwoje ich nie mieli. Nie mogła przecież po prostu napisać: „Król chce, żebyś się ze mną ożenił… I ja też".

55
{"b":"91893","o":1}